Księga II
Powrót
Świtem dnia trzeciego rycerz wsiadł na konia,
Lśniła jego zbroja - szkarłatna jak begonia.
Pożegnał się miło ze swymi ziomkami,
Którzy powtarzali: "Zostań proszę z nami!
Pan twego serca nigdzie przecież nie ucieknie."
Yongguk jednak tylko uśmiechnął się pięknie
I pokręcił głową. Dość już się zasiedział.
Tęsknota, rzecz okropna, sam o tym już wiedział
doskonale. Szybko się więc spakował,
Przy pożegnaniu łez nie żałował,
I wyruszył w drogę ku szlachetnym stronom,
Jechał on bez przerwy - tyle miał przed sobą
lasów, pól i miast, zliczyć nie potrafił,
Lecz gdy po dniach kilku na miejsce on trafił.
Zmęczony był, ale szczęśliwy, zaraz po kryjomu
Ściągnął zbroję szkarłatną, potem dał jeść koniu.
Wieść się już rozniosła - dzwony wnet rozbrzmiały,
A w samej wieży był taki harmider niemały,
Że uwijano się jak mrówki - zrazu pan nasz wrócił!
Swym przybyciem biedną księżniczkę obudził,
Co swe królicze ząbki już szczerzy ze szczęścia.
Nie kazał nawet uciszać niemowlęcia,
Które płakało głośno na dwór cały, chyba głodne,
A blond piękność oczy ma nad wyraz pogodne.
Przywdział on od razu suknie swe bogate,
Szczęściem swym się dzieląc z całym bożym światem.
Pudrem przyzdobiły panienki twarz wspaniałą,
Podzielając tę radość wielką, wcale nie małą.
"Pan wrócił!" - krzyczą, jakby minęły wieki,
Renesans dwór przechodzi, zniknęły wszelkie lęki,
A gdy na schodach się rozległy kroki zacne,
Damy przywdziały na twarze rumieńce przekrasne.
Posadziły swą księżniczkę przy toaletce za wczasu,
Na dokładkę perfumami o zapachu lasu
upiększają jego naturalną, czystą woń. A gdy w końcu wrota
otworzono, zaraz naszła wszystkich wielka ochota,
Aby szlachetnego rycerza znów w całości zobaczyć.
A księżniczka prawie mdleje, cóż to może znaczyć?
Ach, to ta olśniewająca twarz męża zacnego,
Przezeń tak tęsknie wyczekiwanego,
Bo tęsknił za nim okropnie, słów sam nie mógł znaleźć,
Nigdzie indziej poza jego ramionami nie mógł się odnaleźć.
Rychło wstał, załamał dłonie, służki wnet wybiegły,
By przez ludzką ciekawość prace ich nie legły.
Zostawiły kochanków samych, siebie tak stęsknionych,
Biegły, nie zauważając tych schodów zbyt stromych,
Choć podsłuchać chciały - hańba by to była!
Bo ta chwila jest aż nazbyt intymna i miła,
Że na samą myśl rumienią się uszy.
"Czy to naprawdę ty? Nie zapomniałeś o mej duszy?"
Rycerz omiótł go spojrzeniem bardzo zakochanym,
Czekał więc na niego! wciąż jest tym samym
przepięknym Króliczkiem, blondwłosą pięknością,
"Ach, tak bardzo chciałbym znów dzielić się swą miłością!"
Wyznał, czym prędzej w ramiona te go biorąc,
Że w komnacie wnet zapanował aż taki gorąc,
Że rumieńce na licach lubego były jeszcze mocniejsze.
Wzruszenie jego bowiem było o wiele lepsze
od jakiejkolwiek sztuki wystawianej na dworze.
Wnet się rozległ zduszony jęk: "O Boże!",
Gdy dłoń rycerza śmiałego pod suknię zawędrowała,
Nie chciał dłużej czekać - chęć go rozpierała niemała,
Aby nareszcie na powrót jednością stać się błogą,
Ze swą drugą połówką, tak piękną! tak drogą!
A zatem dłoń ta zacna swą wędrówkę rozpoczęła,
Między plecami a udami tak szybko mknęła,
Jakby kto ją ścigał. Himchan westchnął krótko,
A rycerz szkarłatny zachwycony tą nutką,
Skłonił się, niemo prosząc o pocałunek,
Niedługo czekać musiał na ten słodki podarunek,
Najpiękniejsze w świecie wargi się z jego własnymi spotkały,
Te usta, królicze ząbki i języczek mały,
Tak wspaniały i utalentowany. Prędko chwycił go pod biodrami,
A potem, upewniając się, że na pewno byli sami,
W ogromnym łożu razem wylądowali pośród jedwabi wielu,
A Yongguk się nad nim pochylił, w wiadomo jakim celu,
Uśmiech szeroki szybko na swe pełne usta przywołał,
Ale pocałować go czym prędzej już nie zdołał,
Bo dłoń ta zgrabna nagle pod spodniami jego się znalazła,
Rycerz ów dawno nie czuł tyle rzeczy na raz, a
ta cudowna twarz przed nim sprawy mu nie ułatwiała,
Ta twarz - nie dość, że piękna, to jeszcze kochała
tylko jego. Znów pocałował śliczne usta.
Dłoń w spodniach się poruszyła, jakby jego gusta
doskonale znała. Wtem odnalazła cel swój.
Rycerz westchnął nisko: "Ale ten wieczór miał być twój!"
Himchan zachichotał miękko, uścisk dłoni zwiększył,
"Nasz." - odparł, a dystans stał się mniejszy
między nimi. Morzem pocałunków się obdarowali,
I, zupełnie jakby raz pierwszy się bliżej poznali,
rozchylili ostrożnie odzienie swe niepotrzebne.
Yongguk rzekł: "Pozwól, że guziki twe naraz rozepnę"
Był już tak zniecierpliwiony, że pragnął kochać tylko,
Czysto i namiętnie, by nie myśleć zbytnio
o tym, jakie obowiązki jeszcze tu posiadał.
Gdyż przez to ciało mleczne zmysły swe postradał.
Całował je i dotykał, najlepiej jak potrafił,
Buteleczkę przezroczystego płynu na stoliku postawił,
I podążył za wzrokiem swej blond piękności.
"Widzę, że pan tu jeszcze nie raz dziś zagości."
Pocałunkiem szybkim uciszył go na nowo,
I, posługując się językiem, chociaż nie swą mową,
Doprowadził go wnet do stanu wręcz niemożliwego.
Uda pod nim drżały, bardzo chciały tego,
Co niechybnie zaraz nastąpi. Chwycił go pod kolanami,
Aby te szybko spotkały się z jego ramionami.
Ciężkie pożądanie wstrząsnęło jego ciałem godnym,
Szybko zajął się więc płynem niezawodnym,
Którego zapach słodki rozszedł się naraz po komnacie.
I, chociaż przebieg tej sceny doskonale znacie,
Powtórzmy go i tak. Rycerz westchnął i wreszcie,
Zabrał się do dzieła. Radość jego mierzcie,
Gdy pierwszy głośny, słodki jęk usłyszał,
Chociaż głównie z bólu - płacz jego uciszał,
Bawił się palcami, ciepło je ogarniające,
Już w tym stopniu było tak wszechmogące,
Że rycerz szkarłatny dał się ponieść chwili.
Usadowił się wygodniej i, o święci mili!
Łzy początkowe scałował, szeptał słodkie słowa.
Maleństwa jego zaraz uspokoiła się mowa,
Odprężył się i chwycił go za szerokie ramiona,
Paznokciami rył w nich głębokie znamiona.
Ciężki baldachim przykrył ich połączone wreszcie ciała,
Niedługo zajęło, nim ta przyjemność całkowicie nastała.
Rozhulane pocałunki Yongguk ciągle składał,
Jakby cześć temu ciału wnet na nowo nadał
duchowny znajomy, dlatego się odeń nie odrywał.
Jedno pchnięcie i kolejne, żądzy swej nie skrywał.
Bo i po co? Obaj czuli to samo, aż do kości,
Ciało, które jak sądził, nie przyjmowało innych gości
od niego samego, wiło się pod nim w rozkoszy.
"O Panie!" - roznosiło się co chwila, któż byłby skorszy
do śpiewania wręcz imienia rycerza godnego w tym momencie,
Od tej piękności? Chwycił więc go zawzięcie
I wgryzł się mocno w szyję, by pozostał znak,
By wątpliwości nie miał nawet żaden szpak,
Że do Bang Yongguka śliczna księżniczka należy.
Po chwili namysłu i na obojczyku - świeży,
Mocny i wyraźny. Sercowane usta się nie zamykały,
Było to bez celu. Wyglądały piękniej, niż gdy się śmiały,
Mówiły, czy... Yongguk podparł się na dłoniach.
Zatopił się w tych tak cudownych woniach.
Nie czuł nawet bólu na plecach pooranych,
I we wszystkich słodkich epitetach sobie znanych
się doń zwracał. A ten pod wpływem emocji:
"Kocham cię!" - krzyknął po raz pierwszy (nie ostatni) tej nocy.
Rad się stał nasz rycerz, też mu odpowiedział
kochanymi słowami. A chociaż o uczuciu wiedział.
Słuchać mógł tego bez przerwy. Obojga szczyt się zbliżał,
Yongguk coraz częściej czuprynę swą poniżał
I całował te cudowne wargi, czuł mrowienie w brzuchu,
A ten jego luby piękniał przy każdym ruchu.
Wtem - stało się, rzecz niespotykana;
Westchnęli naraz obydwoje, leżeli tak do rana,
Splątani własnymi nogami, oddech uspokajając.
Nic nie mówili - uczucia swe już dobrze znają.
Yongguk podniósł głowę, z uśmiechem zerknął w oczy
swojego maleństwa. Jakiż on uroczy!
Przysunął się bliżej i go pocałował - wciąż mu było mało,
Tego co tu wcześniej, w nocy się stało.
"Zostanę tak długo jak tylko mogę" - rzekł cicho, powoli,
Bo teraz, gdy wrócił do domu, do swej cudnej ostoi,
Nie chciał jeździć na żadne zajazdy czy wojny,
Właśnie stał się w uczuciach swych aż nad wyraz hojny,
Zostać przy lubym swym pragnął już na wieki.
I z myślą tą zamknął w końcu swe zmęczone powieki.
Genialne (n_n)
OdpowiedzUsuń