niedziela, 14 grudnia 2014

Gwiazdki naszej wina (SimCo&Preddy Mak)

Autor - Yesung Oppa
Beta - nie~
Rodzaj - fluff
Pairing - Simba x E.co, Eddy x Prince Mak (JJCC)
Tytuł - Gwiazdki naszej wina
Ostrzeżenia - brak~


N/A:

Pospieszyłam się, ale i tak... Wesołych świąt~



~*~





Joonyoung już w październiku oznajmił reszcie zespołu, że nieważne, co sobie o tym myślą, będą mieć co roku białe, śliczne, klimatyczne święta. Oczywiście pozostała czwórka podeszła do tego jak najbardziej sceptycznie. Żaden z nich nie przykładał jakieś wielkiej wagi do pierdół typu wysoka na trzy metry choinka, lampki, świece, sztuczny śnieg na szybach i grube, zimowe swetry w renifery (no serio?), ale najstarszy z nich wszystkich zdawał się być zbyt podekscytowany, by w jakikolwiek sposób ostudzać jego entuzjazm. Prawda była taka, że gdyby nie Joonyoung chłopcy nigdy nawet by nie pomyśleli o cotygodniowych porządkach, wymienianiu pościeli sobie i zwierzętom, zakupie zmywarki, oraz grafiku wyprowadzania psów i gotowania. E.Co był swego rodzaju spoidłem, który trzymał JJCC w kupie, do tego w miarę ogarniętej i niezbyt... śmierdzącej. Tak, właśnie. O myciu się też musiał im nierzadko przypominać.
"Banda kretynów" zaczęło być jego ulubionym określeniem już w listopadzie, kiedy żaden, ale to dosłownie ŻADEN z pozostałej czwórki nie raczył mu pomóc z listą rzeczy Bezsprzecznie Potrzebnych. Tak więc oficjalnie przyszykowanie całych świąt spoczęło tylko i wyłącznie na jego barkach. Idealnie. W końcu od czego ma się przyjaciół, prawda?
Na przełomie dwudziestego i dwudziestego pierwszego listopada zaczęły się pierwsze napady paniki. E.co potrafił wparować do pokoju, przerywając tym jakże romantyczną chwilę Henry'ego i Eddy'ego, którym w końcu udało się znaleźć moment na pobycie sam na sam ze sobą tylko po to, by zmierzyć szerokość parapetu, po tym wybiec jak huragan bez słowa przeprosin. Potargany tancerz i wpół rozebrany wokalista sami nie wiedzieli, czy im się to po prostu przewidziało, ponieważ cała ta czynność zajęła mu nie więcej, niż trzy sekundy. Jedno było pewne - z dnia na dzień będzie coraz gorzej.
Dwudziestego ósmego listopada Sancheong po raz pierwszy w tym roku usłyszał "Last Christmas" dobiegające z radia w salonie. Chwilę później dołączył do tego zadowolony odgłos szczekających psiaków, prawdopodobnie próbujących dołożyć swoje trzy grosze do głosu śpiewającego mężczyzny. Dosłownie sekundę po tym w jego pokoju pojawiła się diva, jednym spojrzeniem omiatając cały artystyczny nieład, który w nim panował. Jedno zmarszczenie brwi wystarczyło, by najmłodszy jak najprędzej podniósł się z łóżka i zabrał się do sprzątania.
Pierwszego grudnia dotarła do ich dormu pierwsza z wielu paczek, które przez najbliższe tygodnie przychodziły niemal codziennie. Znajdowały się w niej katalogi z najróżniejszymi modelami choinek, a także jakieś lampki i dywan w bałwanki. Simba, który nie kryjąc zdziwienia odebrał ją od kuriera i ledwo dał radę utrzymać, od razu domyślił się, że najgorsze właśnie się rozpoczęło. E.co mógł być najśliczniejszym i najmądrzejszym chłopakiem na tej planecie, nie zmieniało to faktu, że charakter miał... dość trudny. Wprost niemożliwym było uspokojenie go, ostudzenie zapału, przekonanie, że W C A L E tego nie potrzebują. Youngjin nawet nie chciał próbować. Co więcej, obserwując jak najstarszy z rumieńcami na policzkach przegląda katalogi nagle zaczął sądzić, że może to naprawdę wyjść całkiem uroczo...
Im bliżej Gwiazdki, tym bardziej zagracony stawał się dorm. Joonyoung w końcu zdołał przekonać Eddy'ego do pomocy, który ze znudzeniem trzymał mu krzesło, podczas gdy sam zawieszał światełka pod sufitem. Simba, który akurat przypadkiem przechodził przez pokój, niemal upuścił kubek herbaty na ten cholerny dywan w bałwanki widząc, jak bardzo czarne  legginsy w śnieżynki opinały tyłek jego divy.
- Eddy? Zdaje się, że Makkie cię szuka. Aczkolwiek pewien nie jestem, jego koreański w tej dziedzinie wciąż jeszcze leży i kwiczy. - powiedział nerwowo, odkładając napój na bezpieczną powierzchnię stolika. Wokalista zamrugał ze zdziwieniem i natychmiast puścił krzesło, dłużej już nie przejmując się bezpieczeństwem E.Co. Ten od razu to zauważył, odprowadzając go wzrokiem.
- Ej! - jednak ten już zniknął mu z oczy, na co zareagował cichym prychnięciem.
- No już. Ja cię popilnuję. - zaproponował lider, podchodząc do krzesła i trzymając je w miejscu ze skupieniem. - Może ja je popowieszam, co?
- Nie wiesz, jak to ma wyglądać. - odparł oschle, ponownie wracając do przerwanej czynności. Simba wywrócił oczyma i westchnął.
- Może i tak... - cisza. - Um.. Myszko?
- Mhm...
- Dużo ci jeszcze zostało?
Joonyoung westchnął teatralnie jak to miał w swoim zwyczaju i wzruszył ramionami.
- Choinkę muszę ubrać. Pierniki upiec. Zapakować prezenty. Ustalić playlistę. Skończyć zawieszać te cholerne lampki. Wykąpać psy i założyć im świąteczne sweterki. Pomóc Sancheongowi w sprzątaniu jego pokoju. Zamówić drewno do kominka i...
- Może ci pomogę, co?
W tym właśnie momencie zdziwiony E.co odwrócił się w jego stronę tak gwałtownie, że krzesło nawet mimo silnego ramienia Simby zaczęło się chybotać. Starszy próbował jeszcze złapać jakoś równowagę, z marnym skutkiem. Cichy krzyk towarzyszył jego nieuchronnemu upadkowi, przed którym uratowały go te same silne ramiona, w które od razu mimowolnie się zatopił.
- Uważaj na siebie. - szepnął lider i pocałował go w czoło, by następnie postawić go na wciąż jeszcze drżących nogach na ziemi.
- Dz-dziękuję. - odparł, chowając rumieniec za kaskadą swoich włosów. Niezwykle urocze. Youngjin aż nie potrafił się nie roześmiać, podnosząc krzesło do pionu.
- To może ja zacznę od tych lampek, co?


~*~


- Zdrajca.
Cóż, koreański Prince Maka wciąż był wyjątkowo kiepski, ale wyglądało na to, że tego jednego słowa nauczył się specjalnie dla niego. Simba zmarszczył brwi, starając się go ignorować i dalej malował lukrem choinki, śnieżynki, bałwanki i prezenciki na koślawych pierniczkach, które udało się upiec E.Co dzień wcześniej. Cóż, prawdę powiedziawszy nie szło mu najlepiej... Ale zawsze mogło być gorzej.
Henry jednak nie dawał za wygraną, podszedł bliżej i powiedział wyraźniej, niemalże przeliterował:
- ZDRAJCA.
Youngjin wywrócił oczyma i zawołał:
- EDDY, TWÓJ CHŁOPAK MNIE ZNOWU PRZEZYWA.
Henry oczywiście nie rozumiał większości z tego, co lider powiedział. Wzruszył więc tylko ramionami i odwrócił się na pięcie, mamrocząc coś po swojemu. I dobrze. Od razu wrócił do malowania czapki bałwana, która prawdę powiedziawszy bardziej przypominała fullcapa. Miał przemożną ochotę napisać na niej coś w stylu "SWAG", ale wiedział, że E.co by go zabił.
Dosłownie w tym samym momencie w którym o tym pomyślał, w progu kuchni pojawił się rzeczony chłopak. Po raz kolejny miał na sobie te cholerne legginsy w śnieżynki (Simba przełknął kilka razy głośno ślinę) i grubą bluzę. Od razu podszedł do szuflady, przetrząsając ją całą w poszukiwaniu nożyczek.
- Są tutaj. - rzekł śpiewnie lider, zmuszając go do odwrócenia się do niego twarzą.
- Potrzebujesz ich?
- Trochę.
- Och. - E.co uroczo wydął policzki, na co młodszy nie mógł się powstrzymać i odłożył lukier, klepiąc się po kolanach. - Siadaj.
- Po co?
- Przećwiczymy moją rolę Świętego Mikołaja, dobrze?
Starszy wywrócił oczyma, po czym z dziecinną radością (oczywiście starannie ukrytą) spełnił jego polecenie, przysiadając bokiem na jego kolanach.
- No i...
- Hm. Ha Joonyoung... Byłeś grzeczny w tym roku? - Simba udał, że drapie się po swojej długiej brodzie, nie mogąc się powstrzymać aby nie położyć drugiej dłoni na pośladku ukochanego. E.co momentalnie się spiął i zmarszczył brwi.
- Miałeś grać Świętego Mikołaja, a nie podstarzałego zboczeńca... - mruknął, na co lider uśmiechnął się z politowaniem.
- Chyba za bardzo wczułem się w rolę. - odparł, ale pocałował go delikatnie w usta i mruknął z zadowoleniem. - Czyli byłeś naprawdę grzeczny. Dobrze, bardzo dobrze...
Na te słowa starszy mógł tylko roześmiać się perliście i porwać jedno z gotowych ciasteczek ze stołu by zjeść je ze smakiem. Grzeczny? On? No patrzcie, cóż za ciekawostki przyrodnicze...
- Jeszcze raz namalujesz tak obrzydliwego bałwana, to będziesz musiał zjeść je wszystkie. - ostrzegł go i zeskoczył z jego kolan, chwytając nożyczki. - Oddam jak skończę~


~*~


Simba wiedział, że kupienie Eddy'emu skarpetek schowanych w wielkim pudle po brzegi wypełnionym prezerwatywami o najróżniejszym zapachu było cudownym pomysłem. Gdy mężczyzna odpakował swój prezent, momentalnie w pomieszczeniu zapanowała cisza, którą przerywały tylko głosy Bom i Lee Hi dobiegające z głośnika. Na policzkach Henry'ego od razu pojawił się szeroki rumieniec, a na twarzy maknae czyste zdegustowanie. Jedynie E.co zaklaskał z zadowoleniem, uśmiech nie znikał z jego rozpromienionej twarzy. Wraz z nadejściem poranka ich diva rozpoczęła cykl nagłych zmian nastroju - od rozpaczy po bezgraniczne szczęście. Płakał na ramieniu Simby podczas robienia herbaty, by zaraz po tym śmiać się w niebo głosy z jego suchego dowcipu. Widać było, że naprawdę chciał, aby ten wieczór wyszedł tak, jak sobie zamarzył wiele tygodni temu. Zadbał o każdą rzecz, ich dorm był dosłownie przesiąknięty klimatem świąt od przedpokoju po łazienkę.
Youngjin był dumny z tego, że mu pomógł. Dzięki temu czuł, że spełnił swój obowiązek jako jego facet, poza tym domyślał się, że gdyby nie on. E.co panikowałby jeszcze bardziej. Teraz siedział na podłodze, oparty o jego ramię i sięgnął po paczkę pomarańczowych prezerwatyw, która wypadła z pudełka.
Mimo wszystko pozostała czwórka odetchnęła z ulgą obserwując, jak po osiemnastej humor chłopaka się ustabilizował. E.co dosłownie kipiał szczęściem, obserwując swoje cudowne, wymarzone święta o których marzył. Simba lekko pocałował go w szyję i oznajmił, że idzie się przebrać, po czym bez słowa wyjaśnień zniknął w swoim pokoju.
Wrócił jako gruby, stary, osiwiały Mikołaj w czarnych conversach, co wywołało salwę śmiechu u reszcie JJCC. Nie takiej reakcji spodziewał się lider, ale trudno się mówi... Usiadł na fotelu i wołał ich po kolei do siebie, rozdając im resztę, oczywiście nieco mniej zbereźnych prezentów.
Prince Mak dostał od niego kolejne książki do nauki koreańskiego i płytę zespołu, który lubił, a Sancheong zatyczki do uszu (jakże mu przydatne w tym dormie!) i koszulkę. W końcu nadeszła pora na najstarszego, który rozsiadł się wygodnie na jego kolanach i wlepił w niego pełen oczekiwania wzrok.
- Czyli mówisz, że byłeś grzeczny... - podrapał się po swojej sztucznej brodzie i zmarszczył brwi. - No dobrze, niech ci będzie. Zapewne chciałbyś dostać prezent, prawda?
E.co ochoczo pokiwał głową i zamrugał powiekami z wyczekiwaniem. Simba roześmiał się cicho i przeczesał jego włosy palcami.
- Myszko, zrobiłeś nam cudowne święta... Gdyby nie ty, pewnie nie mielibyśmy tak cudownego wieczora. Należy ci się specjalny prezent... Eddy, nie siedź tak i przysuń tu tę wielką paczkę... Jezu, nie tę, ta jest dla zwierząt. O tak, ta. Możesz odpakować, skarbie.
Joonyoung na widok tak ogromnej paczki jeszcze bardziej się ucieszył. Szybko klęknął przed nią i zaczął rozpakowywać, ledwo radząc sobie z warstwami papieru. Gdy w końcu mu się to udało, wziął głęboki oddech i odchylił wieczko kartonu. Gdy ujrzał profesjonalną, firmową, różową maszynę do szycia, prawie rozpłakał się ze szczęścia.
- Chciałem, żebyś mógł rozwijać swoje pasje nie tylko na zajęciach, ale też w domu. Może kiedyś uszyjesz nam śliczne stroje na comeback, kto wie... - Simba wzruszył ramionami i pocałował wciąż jeszcze będącego w szoku chłopaka w policzek.
Kiedy już otrzeźwiał i dał radę mu podziękować (bardzo przyjemnie zresztą), rozdali resztę prezentów, a potem położyli się na brzuchach przed kominkiem i obserwowali, jak ogień tańczy swój zawiły taniec kilka metrów przed nimi. Asia przytuliła się do boku maknae i zasnęła słodko, Henry głaskał Oddy po brzuchu, co chwilę szepcząc coś Eddy'emu na ucho, a Simba i E.co, z dala od nich, karmili się mandarynkami i śmiali ze sztucznej brody lidera, której wciąż nie potrafił zdjąć.
- Wiesz. - powiedział starszy po chwili, sięgając po kolejny owoc. - Gdyby nie ty, pewnie nic mi nie wyszło. Dziękuję, że pomogłeś.
Simba wzruszył ramionami i pocałował go w kark.
- Nie ma za co, Myszko. Zawsze chętnie ci pomogę, tylko poproś o to, dobrze? Czasami nie wiem, czy się pytać i narażać na uszczerbek na zdrowiu, czy nie...
E.co cicho parsknął i pokręcił głową, nic nie mówiąc. Na moment zapanowało między nimi idealne milczenie, które przerywał tylko trzask ognia i cichy oddech pozostałej trójki. Po chwili jednak młodszy szepnął:
- Tylko następnym razem jak będziesz chciał ubrać szczeniaki w cokolwiek, uprzedź o tym wszystkich. Rano Henry prawie zszedł na zawał.
E.co roześmiał się perliście i wtulił w sztuczną brodę swojego Świętego Mikołaja.
- A co jeśli nie powiedziałem mu o tym specjalnie...?

2 komentarze:

  1. Awwww, Yesiu napisała fluffa. <3 I to jakiego uroczego. Śliczny Ci wyszedł, Kochanie, przyjemnie poczytać coś innego niż dramaty. No i w końcu SimCo ;; <3

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany! Boskie <333 Fluffiasty fluff - taki jaki lubię najbardziej :3 Cudo!

    OdpowiedzUsuń