czwartek, 23 października 2014

The Messiah (Część III)

Autor: Yesung Oppa
Beta: Nie

N/A:

Wkraczamy w część tzn. świadomych rozdziałów.
Do tej pory to ff miało zupełnie inny klimat... Zobaczymy, czy się Wam spodoba.

~*~








Kim Himchan był żywą legendą.
Nie ma dnia, kiedy przechadzając się po mieście nie usłyszę gdzieś jego imienia. Zazwyczaj staram się to ignorować, cierpliwie czekając na zielone światło na skrzyżowaniu lub swoją kawę w kawiarni, ale momentami los sam chce, bym mocniej wytężył słuch i usłyszał aż za wiele.
- Słyszałam, że mieszka teraz u jakiegoś licealisty...
- Ja też! Podobno wcześniej miał tak drogie mieszkanie, że musiał się... wiesz. Za pieniądze!
Obie kobiety wybuchnęły śmiechem, podczas gdy ja zaciskałem dłonie w pięści ze złości. Wredne babska, jak one śmiały tak mówić? Nawet go nie znają, nic o nim nie wiedzą... Nigdy w życiu z nim nie rozmawiały, nie wsłuchiwały się nocami w jego cichy, równomierny oddech, głaszcząc go po jego zmęczonej głowie, nie robiły kawy za każdym razem, gdy o nią prosił i nie wyrażały swojego podziwu szerokim, pełnym dumy uśmiechem... I nigdy nie będą miały na to szansy.
Mimo wszystko jakoś dawałem radę się ogarnąć, chociaż dosłownie mnie roznosiło. Po szkole wracałem do domu, gdzie jadłem w samotności obiad, obserwując jak Himchan pije kawę. Tylko i wyłącznie. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, że nigdy nie widziałem, jak mężczyzna cokolwiek je. Może robił to tylko wtedy, gdy ja byłem w szkole? Ale czy nie robił się głodny pod wieczór? Jakoś nie miałem okazji, aby go o to zapytać... albo odwagi. Sam nie wiem. Wolałem milczeć, wewnętrznie niemal pękając z niepokoju.
Himchan jak zwykle przyjmował swoich klientów w salonie, gdzie użyczał im swojego mózgu, przez cały dzień potem siedząc a tamtym miejscu i intensywnie myśląc. Oczywiście z przerwami na ugotowanie posiłku dla mnie, czy też wzięcie prysznicu. Ale po tej jednej wizycie wszystko się zmieniło.
Chociaż Himchan niby zachowywał się jak wcześniej, w jego oczach pojawiło się coś, czego nigdy więcej w nich nie widziałem: strach. Czego mógł się bać? Czy to miało coś wspólnego z Junhongiem i Yonggukiem?
- Wszystko w porządku? - pewnego dnia w końcu go o to spytałem. Miałem już dość własnej bezsilności, w jakikolwiek sposób chcąc mu pomóc. Chociażby rozmową. Łudziłem się, że Himchan jakoś mi to ułatwi. Ten jednak tylko pokręcił głową, milcząc wpatrywał się w przestrzeń. Jak zwykle, cały czas myślał, nigdy nie odpowiadał.
- Himchan...
Odwrócił wzrok w ścianę, milczenie zbudowało niewielką barierę między nami. Westchnąłem cicho i wstałem, postanawiając na chwilę dać sobie spokój. I tak z niego teraz nic nie wyciągnę... Poczekam i spróbuję znowu.
Ale trwało to już cały tydzień, codziennie siadałem przy nim i próbowałem go jakoś podejść, aby powiedział mi, co go męczy. Niestety, jego niechęć do zwierzeń utwierdzała mnie w przekonaniu, że to musi być coś poważnego. I to najprawdopodobniej z mojej winy. Sam nie wiedziałem, skąd u mnie pojawiła się ta pewność. Po prostu tak czułem, przez co powróciłem myślami do wizyty mojego przyjaciela i jego faceta.
Przypomniałem sobie, jak dziwnie wtedy zachowywał się Himchan, jak mierzył ich obu swoim mądrym, przenikliwym spojrzeniem. Głównie Yongguka. Poczułem się... dziwnie. Jakby przez to nas obu czekały kłopoty i to nie byle jakie. Miałem mimo to nadzieję, że się mylę i to po prostu nic nie znacząca, chwilowa zmiana nastroju...


~*~


Coraz rzadziej bywałem w domu nie tylko ze względu na egzaminy, które zbliżały się wielkimi krokami, ale również i pracę. Warsztat mojego szefa był obecnie najbardziej uczęszczanym tego typu zakładem w okolicy, dlatego chcąc nie chcąc spędzałem tam ogromną ilość czasu. Analogicznie nie mogłem przez to kontrolować tego, co się dzieje z Himchanem. Uspokajałem się myślą, że gdyby było coś nie tak, pewnie by do mnie zadzwonił. Tylko tak jeszcze mogłem skupić się na pracy której, mówiąc kolokwialnie, miałem od cholery. Zdziwił mnie też fakt, że coraz rzadziej Junhong bywał w szkole. Próbowałem wyciągnąć coś od Yongguka, ten jednak tylko uśmiechał się wesoło i prosił, abym się nie martwił, gdyż wszystko jest w najlepszym porządku...
Co z tego, skoro wewnętrznie przeczuwałem, że to kłamstwo?
Mimo potwornego zmęczenia nie potrafiłem w drodze powrotnej z pracy myśleć o niczym innym. Wszedłem do prawie pustego o tej porze wagonu metra i zająłem swoje ulubione miejsce, opierając głowę o zimną ścianę. Znajomy, beznamiętny głos oznajmił zamykanie drzwi, po czym pociąg ruszył przed siebie, a ja przymknąłem oczy i westchnąłem cicho. Natrętne myśli skutecznie uniemożliwiały mi zaśnięcie, dzięki Bogu. Miałem do przejechania tylko kilka przystanków, nim po raz kolejny wrócę do domu i natknę się na tak samo milczącego i zamkniętego w sobie ostatnimi czasy Himchana...
Z zamyślenia wyrwało mnie ciche pomiaukiwanie kota. W pierwszym momencie pomyślałem, że się po prostu przesłyszałem ze zmęczenia, jednak gdy zajrzałem pod siedzenie, faktycznie dostrzegłem tam niewielkie, puchate zwierzątko. Jeszcze bardziej niż sama obecność tego kota w takim miejscu jak metro zadziwiła mnie jasna, lekko turkusowa barwa jego sierści. Ciemne, duże, przenikliwe, tak znajome oczy patrzyły na mnie wyczekująco, jakby wyraźnie czegoś ode mnie chciał. Nim jednak zdążyłem jakkolwiek zareagować, kot miauknął po raz kolejny i czym prędzej wybiegł z wagonu, który właśnie zatrzymał się na stacji, zostawiając mnie samego i całkowicie ogłupiałego.
Przewidzenia tego typu na pewno nie zdarzały się tylko i wyłącznie przez zmęczenie. Przetarłem pięściami oczy i rozejrzałem się dookoła. W pociągu znajdowały się oprócz mnie jeszcze trzy osoby, ale żadna z nich nie zauważyła niczego dziwnego. Zmarszczyłem brwi i zakląłem cicho pod nosem, domyślając się, że pewnie tylko ja dostrzegłem pojawienie się tego dziwnego, kolorowego kota na swojej drodze. Wstałem i chwyciłem torbę, aby wysiąść na następnym przystanku i skierować się prosto do swojego mieszkania. Czy powiedzieć o tym zdarzeniu Himchanowi? Nie, pewnie ma ważniejsze sprawy na głowie... Po co mam go zadręczać takimi sprawami jak turkusowy kot w wagonie metra?
- Wróciłem. - oznajmiłem słabo, ściągając buty w progu i odkładając je byle gdzie. Nie miałem sił aby ułożyć je w równym rządku, jak zawsze polecał mi Himchan. Porządek przede wszystkim. Uśmiechnąłem się cierpko pod nosem, rzuciłem torbę na podłogę i ruszyłem w kierunku salonu, gdzie spodziewałem się go zobaczyć. Jakież było moje zdziwienie, gdzie jego ulubioną kanapę ujrzałem całkowicie pustą. - Himchan?
Mógł być tylko w jednym miejscu. I miałem rację. Gdy tylko przekroczyłem próg sypialni, ujrzałem go skulonego na łóżku, chowającego głowę pod poduszką. Cicho szepnąłem jego imię i przysiadłem obok niego, doskonale wiedząc, co mam robić. Takie sytuacje zdarzały się aż za często. Nawet nie musiał nic mówić, z wyczuciem pogłaskałem go po plecach i powoli zabrałem poduszkę z jego głowy, szybko przytulając go do siebie.
Gorące łzy od razu zmoczyły moją koszulkę. Pocałowałem go w czubek głowy, dając mu się swobodnie wypłakać. Wiedziałem, że tego potrzebował... Ale tym razem było inaczej. Czułem to w sposobie w jakim jego ciało drżało, nie mogło nasycić się moją bliskością, szukało czegoś, czego tak naprawdę nie mogłem mu dać. Chciałem go jakoś uspokoić, mocniej objąłem i posadziłem na swoich kolanach, szepcząc coś do ucha. Nie zwracałem już uwagi na to, jak mocno sam byłem zmęczony. Teraz już się to nie liczyło w ogóle. Najważniejsze było dla mnie to, by Himchan już nie cierpiał.
- Już w porządku? - spytałem, gdy brunet w końcu przestał płakać. Niepewnie pokiwał głową, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Pięć lat ode mnie starszy, tak...? Z westchnięciem na ustach przeczesałem palcami jego włosy i delikatnie nim zakołysałem w ramionach, czekając aż się całkowicie uspokoi. - Przestraszyłem się, Himmie. Znowu.
- Przepraszam.
Uśmiechnąłem się delikatnie i spojrzałem na jego opuchniętą od płaczu twarzyczkę. Wytarłem kciukiem pozostałe łzy i poczekałem, aż w końcu na mnie spojrzy.
- To ja przepraszam, że nie mogłem wrócić wcześniej.
Zamrugał szybko powiekami, po czym mruknął słabo:
- Jongup, dlaczego do cholery przepraszasz mnie za coś takiego?
Wzruszyłem ramionami wiedząc, że nie ma sensu się już z nim kłócić. Zamiast tego skradłem lekki pocałunek z jego ust, aby już do końca go udobruchać.
- No i jak się czujesz?
- Lepiej... Dziękuję, Uppie.
Chciałem się uśmiechnąć i powiedzieć, że nie ma za co i już zawsze będę przy nim, ale... Nie mogłem. Coś w jakiś przedziwny sposób ścisnęło mi gardło i nie pozwoliło wydobyć z siebie ani słowa. Początkowo nie przejąłem się tym za bardzo i pokiwałem głową, czując jak rozluźnia się w moich ramionach. Zegar na ścianie leniwie tykał, aby po paru minutach wybić północ. Po raz kolejny pocałowałem go w czoło, gdy ten powiedział:
- Wiesz Jonguppie... Chciałbym, aby ta chwila nie minęła. Tylko teraz jestem naprawdę szczęśliwy...
Powiedział to tak cicho, że w pierwszym momencie zastanawiałem się, czy się nie przesłyszałem. W końcu jednak dotarło do mnie znaczenie tych słów, mój uśmiech się poszerzył i już miałem pocałować go po raz kolejny, kiedy w pokoju zapanowała ciemność.
Obaj zamarliśmy, gdy tak nagle zgasły wszystkie światła. Rolety z hukiem zleciały na parapet, przysłaniając wszelkie latarnie i księżyc, jakie widać było przez okno. Do tego ta cisza i przenikliwy, wręcz niewyobrażalny chłód... Machinalnie przytuliłem go jeszcze mocniej do siebie, rozglądając się dookoła z przerażeniem.
- Co się dzieje...? - szepnął, jeszcze nigdy przedtem nie słyszałem takiej paniki w jego głosie. Zazwyczaj opanowany, mądry i znający odpowiedź na wszystko Himchan wydawał się być małym dzieckiem, które przestraszyło się burzy. Po raz pierwszy nie myślał racjonalnie, całkowicie skupiając się na tym, aby schować się w moich ramionach przed całym światem.
- Nie wiem. - odparłem słabo, próbując dostrzec cokolwiek w mroku. Kiedy drzwi wejściowe skrzypnęły, po moich plecach przeszedł dziwny dreszcz. Wiedziałem, że powinienem się ruszyć, zrobić cokolwiek, jakoś nas ocalić, ale całkowicie przyrosłem do łóżka, będąc nie zdolnym do jakiegokolwiek ruchu. Zadrżałem, gdy poczułem intensywny zapach róż i czegoś jeszcze... Czegoś tajemniczego. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ja w gruncie rzeczy znałem ten zapach bardzo dobrze.
Nie, nie może być...
- Yongguk...? - szepnąłem cicho, gdy stukanie obcasów rozległo się echem na podłodze w przedpokoju. Himchan kurczowo zacisnął palce na moim ramieniu, jednak ja bezgłośnie szepnąłem do niego, aby się nie bał. Ten zapach... Sam nie wiem, ale zawsze mnie uspokajał. Od pierwszego dnia, gdy pojawiłem się w szkole...
Dlaczego?
Ciche miauknięcie kota wytrąciło mnie z rozmyślań. Wytrzeszczyłem oczy obserwując, jak na nasze łóżko wskakuje szybko ten sam kot, którego widziałem dosłownie przed godziną w metrze. Zjeżył swoje turkusowe futro i zakopał się pod kołdrę, wlepiając w nas swoje ogromne, ciemne oczy.
- Zelo, co ty robisz? Gdzieś ty się znowu wpakował... A niech cię diabli. - odezwał się z ciemności głęboki, tak bardzo znajomy mi z niezliczonych lekcji koreańskiego głos. Obaj z Himchanem zamarliśmy, dalej wsłuchując się w leniwe postukiwanie butów, przybliżające się do nas z każdą sekundą. - Złaź natychmiast.
Kot miauknął po raz kolejny, po czym wielce obrażony zeskoczył na podłogę, natychmiast podchodząc do czegoś skrytego w ciemności i łasząc się z wyraźnym zadowoleniem. Usłyszałem ciche westchnięcie, po czym z ciemności wyłoniła się twarz...
Twarz Bang Yongguka.
- Wybaczcie, że tak was przestraszyliśmy. - posłał nam swój sławny uśmiech na powitanie, ale ja jakoś nie czułem się w stanie, aby odetchnąć z ulgą. - Lubię wielkie wejścia, gdy jestem we właściwej postaci.
Właściwej postaci...?
Lampki po obu stronach łóżka zapaliły się niespodziewanie, a naszym oczom ukazała się większa część postaci mężczyzny. Jego nogi od kolan w dół wciąż schowane były w mroku. Nie zastanawiałem się już nawet, jak to możliwe. Paznokcie Himchana niemal boleśnie wciskały się w moją skórę, kiedy kot miauknął po raz kolejny, mrużąc oczy.
- Och Zelo, zostaw mnie... Ugh, co za upierdliwy kot. - mruknął Yongguk, marszcząc brwi. Spuścił wzrok na zwierzaka i pokręcił głową. - Ciesz się, że jako człowiek jesteś taki uroczy...
- Zaraz. O co tu... - zacząłem, ale mężczyzna nie dał mi skończyć.
- Cicho Jongup, cicho. Mowa jest źródłem nieporozumień. - kolejny uśmiech, po czym dosłownie znikąd na miejscu ostatniego skrawka mroku pojawił się duży, czerwony fotel. Mężczyzna bez słowa rozsiadł się na nim, założył nogę na nogę, a ręce złożył ze sobą, wlepiając wzrok w kota, który jakby nigdy nic wskoczył na oparcie i ułożył wygodnie głowę na ramieniu Yongguka. Cały czas mierzył nas swoim dziwnie przenikliwym spojrzeniem.
- No dobrze. Ale nie przyszedłem tutaj, żeby oglądać wygłupy Zelo... - odchrząknął w końcu i przeniósł na nas swój wzrok.
- Co... co ty... - próbowałem jeszcze wydusić z siebie, ale w połowie nieskładnej zresztą wypowiedzi Yongguk pokręcił głową, a moje gardło natychmiast się zdusiło. Nie mogłem powiedzieć już ani słowa więcej.
- Błagam cię, Jongup. Pozwól, że tylko ja i Himchan będziemy teraz mówić... - po raz pierwszy spojrzał bezpośrednio na bruneta, wciąż schowanego w moich ramionach. Już nie wydawał się tak przerażony, mimo iż ciągle wytrzeszczał oczy, jakby zobaczył co najmniej ducha... A zresztą, cholera wie, kim był Yongguk. Teraz już nic mnie nie zdziwi.
- Może w końcu ty coś powiesz, Himmie.
Kim milczał dalej, praktycznie nie mrugając powiekami. Już nie drżał, po prostu siedział, zupełnie jak rzeźba i wpatrywał się w mężczyznę. Nie potrafiłem wyczytać niczego z jego twarzy, żadnej emocji czy odczucia. Zaczęło mnie to powoli martwić...
- Himchan...? - szepnąłem do niego, uspokajająco gładząc go kciukiem po ramieniu. Ten wzruszył nim tylko, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Yonggukiem. Już myślałem, że będziemy tak siedzieć w milczeniu do końca świata, kiedy niespodziewanie szepnął:
- Lucyfer.


~*~


Himchan był genialnym dzieckiem. Dzięki swojemu niespotykanemu mózgowi szkołę średnią skończył w wieku jedenastu lat, a pierwszy kierunek studiów zaraz po trzynastych urodzinach. Nim osiągnął wiek dwudziestu lat, miał już dyplomy z ponad pięciu uczelni - w każdej z dwóch kierunków.
Jego rodzice uważali, że jest niesamowity. Fakt, on sam czasami tak myślał, ale co z tego? Wciąż był przecież tylko dzieckiem. Jako jedenastolatek czuł się dziwnie, chadzając korytarzami najlepszego liceum w kraju, będąc zmuszonym do ignorowania prześmiewczych spojrzeń, jakimi obdarowywali go sporo starsi uczniowie. Nie było miejsca, w którym nie czułby się źle, osoby, z którą mógł komfortowo porozmawiać.
Wątpił, czy kiedykolwiek da radę być szczęśliwy. Moment, w którym dostrzeżono niezwykłość jego mózgu był oficjalnym kresem jego szansy na miłość, czy przyjaźń. Pogodził się z tym, ale to nie zmieniało faktu, że czuł się źle. Okropnie. Jakby nie miał nawet istnieć...
Pewnie właśnie te rozważania skłoniły go do wyboru pierwszego kierunku swoich studiów. Do tej pory nie bardzo interesowała go filozofia, jednak wewnętrznie czuł, że być może któryś z wykładowców otworzy mu oczy i pokaże, co robi źle. Tak się nie stało, ale nie uważał, że stracił te trzy lata. Wprost przeciwnie, gdyż podczas jednego z wykładów ujrzał mężczyznę.
Wyglądał inaczej niż jego wykładowcy. Czarne spodnie, koszula, buty, włosy i oczy, ciemna skóra, pełne usta, srebrne, zagadkowe kolczyki, wręcz niespotykane. Jednak to nie wygląd wywołał na nim największe wrażenie. Tuż za nim do sali wbiegł turkusowy kot, miaucząc przeraźliwie i mierząc go swoimi przenikliwymi oczyma. Himchan poczuł dziwny dreszcz na plecach, pierwszy raz w życiu nie wiedząc, co się wokół niego działo.
- Kim Himchan. - głos mężczyzny, chociaż on sam stał dość daleko, był tak wyraźny, jakby siedział dosłownie obok niego. Chłopak zadrżał i, nie wiedząc, co ma zrobić, pokiwał głową.
- T-tak.
- Dobrze, doskonale... - mężczyzna rzucił ciężką torbę na pulpit i syknął coś do kota, plączącego się między jego nogami. - Zelo, na litość...
- Kim pan jest?
Brunet podniósł głowę i uśmiechnął się tajemniczo. Natychmiast rozpiął torbę i sięgnął do środka.
- Masz niesamowity dar, Himchan. Czasami sam chciałbym posiadać taki mózg... Niestety, nawet mi nie jest to dane. No nieważne. - machnął wolną dłonią, drugą w końcu coś wyciągając i kładąc na stół. Chłopak zmarszczył brwi, nie bardzo mogąc dostrzec, co to.- A zatem twierdzisz, że nie potrafiłbyś być nigdy szczęśliwy, prawda?
Brwi Himchana momentalnie powędrowały ku górze. Z nikim się nie dzielił swoimi myślami, nawet ich nie wypowiadał na głos... Skąd do cholery ten dziwny facet o nich wiedział? Przegryzł dolną wargę ze zdenerwowaniem, machinalnie kiwając głową. Ten ruch nie zależał od niego, jakby zmusił go do niego ktoś inny.
- Myślę, że mógłbym na to coś zaradzić.
- Niby jak? - jęknął płaczliwie, poprawiając się na fotelu. - Mogę przyswoić wszelką wiedzę tego świata, rozmawiać z największymi umysłami, odkryć, odnaleźć, sprawdzić co tylko zapragnę... Ale ja tego nie chcę! Pragnę być normalny, mieć przyjaciół, kochającą rodzinę...
- Ależ Himchan, spokojnie. Przecież mówię, że to się da załatwić. - rzeczą, którą wyjął z torby okazała się wielka, czarna, zakurzona księga. Otworzył ją na byle jakiej stronie i zmarszczył brwi, dotykając opuszkami palców zdobione litery, którymi została pokryta. - Z moją niewielką pomocą..
To wszystko już dawno przestało mu się podobać. Kim, do ciężkiej cholery, był ten facet? Wstał z fotela i szybko podszedł do niego, ignorując prychanie dziwnego, niebieskiego kota pod jego stopami.
- O czym pan mówi? Mogę się w końcu dowiedzieć, jak mam do pan-
- Mów mi... hm, które imię jest odpowiednie... - mężczyzna zastanowił się na moment, po chwili rzekł: - O, wiem! Mów mi Lucyfer. Tak, to odpowiednie określenie.
Himchan zamarł. Wpatrywał się w niego jak zaklęty, po raz kolejny w ciągu kilku minut spotykając się z rzeczą, która nie mieściła mu się w głowie. Lucyfer...? Jak to...? I ta księga... O co tu chodziło? Kot po raz kolejny zerknął na niego nieufnie, ciągnąc swojego pana za nogawkę.
- Zelo, mówiłem żebyś się uspo-
- Co tu robisz? Czego ode mnie chcesz? - głos chłopaka drżał. Mężczyzna natychmiast pokręcił głową i dosłownie znikąd w jego dłoni pojawiło się czarne pióro.
- Jeśli podpiszesz ten pakt, będę mógł sprawić, że odnajdziesz szczęście. - na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Ale musisz tego naprawdę chcieć...
- Szczęście? Przecież ty jesteś... zły. Prawda?
Lucyfer momentalnie wybuchnął głośnym śmiechem, który wystraszył kota. Zelo schował się pod pulpitem, drżąc przeraźliwie.
- Och no tak... Racja. Ale jak to mówią, nie taki diabeł straszny jakim go malują, co? - mrugnął do niego zachęcająco i podał księgę. - Jeden krótki podpis własną krwią i będziesz mógł żyć pełnią życia... Co ty na to?
Himchan naprawdę chciał pomyśleć racjonalnie, zastanowić się, poprosić o czas, ale... Nie mógł. Domyślał się, że Lufycer nie będzie czekał, nie miał czasu. Wpatrywał się uparcie w czarną księgę, na szybko zastanawiając się nad decyzją. Wiedział, że jej konsekwencje będzie odczuwał jeszcze przez długi czas, ale... Perspektywa szczęścia była tak kusząca...
- Dobrze. - stwierdził w końcu, jego głos był słaby jak on sam. Chwycił do ręki pióro, które tak naprawdę było ostro zakończoną szpilką. Przyłożył je do dłoni i westchnął boleśnie.
Chwilę później pakt został zawarty.
Kim Himchan podpisał umowę z Szatanem. Na jego nieszczęście, nie przeczytał jej dokładnie...




Pkt. 55: "Po trzecim życzeniu ów Człowiek traci wszelką pamięć na temat Mojej Osoby, Układu i Naszego Spotkania. Odzyskać ją może dopiero po wypełnieniu powyższego Układu."
Pkt. 60: "Człowiek ów ma możliwość zażyczyć sobie czegokolwiek, nie może jednak zmusić Mnie do Jego zerwania"
Pkt. 123: "Pakt ten kończy się wraz z osiągnięciem Szczęścia przez osobę podpisującą (wstępnie szczerze wypowiedziane słowa: "Jestem szczęśliwy"). Od tamtej chwili Jego Dusza należy do Mnie."

4 komentarze:

  1. Powtórzę się ale... Cholero jedna, kocham Cię za ten motyw. Nigdy chyba nie przestaniesz być moją ulubioną autorką ficzków. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Co O________________O
    Wow. Nie spodziewałam się tego, serio, ale muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona. Uwielbiam wszelkie motywy związane z niebem i piekłem, aniołami i demonami (pełnię szczęścia odnalazłam przy Supernaturalu xD), więc jestem bardzo szczęśliwa z takiego stanu rzeczy. Chociaż muszę przyznać, że myślałam, że będziesz się trzymała klimatów Sherlocka do samego końca xD Ale i tak ff mi się podoba, tak jak każdy poprzedni ^^
    Dlaczego ja nie potrafię tworzyć takich zwrotów akcji... To nie fair xDD
    Pozdrawiam, ściskam, całuję, weny życzę, etc. ... No :)
    Hwaiting!

    OdpowiedzUsuń
  3. Yesiu ty chcesz mnie chyba mentalnie wykończyć ;__; Mój biedny Hime...

    Natalie

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybacz, ze dopiero teraz zostawiam po sobie komentarz (a nie pod kazda z czesci osobna) ale tak mnie porwal wir wydarzen, ze nawet nie wiem kiedy skonczylam czytac ten rozdzial!
    A ff jest genialny! *-* Po prostu zapiera dech w piersi! I do tego jeszcze te nagle zwroty akcji oraz nowe watki! Czysta perfekcja!
    Musze przyznac, ze pomysl nietuzinkowy, oryginalny i nawet jesli na czyms kreowany to pieknie przeksztalcony na HimUp i BangLo~
    Az sie nie moge doczekac kolejnego chaptera!
    Weny i hwaiting!~

    OdpowiedzUsuń