środa, 28 maja 2014

Rozmowa Bang YongGuka ze Śmiercią (Banglo)

Autor - Yesung Oppa
Beta - nie
Pairing - BangxZelo (B.A.P)
Rodzaj - angst/psychological/lekkie supernatural
Tytuł - 'Rozmowa Bang YongGuka ze Śmiercią'
Ostrzeżenia - brak


N/A:
No i znowu pełno wyjaśnień, bo jakżeby nie...?
Nie wiem, od czego zacząć. Chyba od tego, że osoba YongGuka strasznie mnie inspiruje, co już pewnie wiecie. Mam tyle pomysłów na wiele podobnych ficków z nim w roli głównej, że aż sama się siebie boję...
Moja fascynacja kulturą średniowiecza i motywami śmierci wciąż trwa. Oczywiście od razu widać, że odwołałam się do '...Mistrza Polikarpa...' i 'Siódmej pieczęci' ,jednak nie do końca. Oczywiście, Śmierć wciąż jest groteskowa i prymitywna, ale... Symbole, symbole, symbole C:
Warto kiedyś nauczyć się myśleć. C:


Miłego czytania.~


~*~






- Kim jesteś?
- Jestem Śmierć.
Są momenty, w których człowiek jest tak przerażony, że na dobre kilka minut podłoga pochłania go całego. Nie potrafi się poruszyć, nic powiedzieć, chociażby zamrugać… To bardzo trudne, nie dać się temu opanować w całości i pozwolić, by strach zawładnął nami na całego. Człowiek robi wtedy wszystko, stara się znaleźć jak najszybciej jakieś logiczne wytłumaczenie, które by wyjaśniało to, co w danej chwili rozciąga się przed jego oczyma… Ale potem okazuje się, że każde z nich jest beznadziejne i nie pozostaje nic innego, jak po prostu pogodzić się z faktem.
Nazywam się Bang YongGuk i przeżywam właśnie swoje pierwsze spotkanie oko w oko ze Śmiercią.
Pierwszym wytłumaczeniem całej sytuacji  był Himchan. Tylko on jest zdolny do przebrania się w idiotyczny płaszcz i wystraszenia mnie bez powodu. Jednak kiedy zobaczyłem twarz postaci (albo to, co ją miało przypominać), od razu przeprosiłem w myślach swojego najlepszego przyjaciela.
Drugim było zmęczenie, które już od jakiegoś czasu mnie nawiedzało. Czytałem, że jest ono często czynnikiem powodującym  przewidzenia, jednak jeszcze nigdy nie doświadczyłem ich na własnej skórze. Przecieranie oczu, szczypanie i klepanie się po policzkach nic nie dawało, więc po chwili przestałem wierzyć i w to wyjaśnienie.
Trzecim i ostatnim jakie przyszło mi do głowy było to, że pewnie pomyliłem mieszkania, ale to już nie było tak logiczne.
To się działo naprawdę… Przerażająca, koścista postać siedziała przy kuchennym stole, dzierżąc w ramionach wysoką, ostrą  kosę i uśmiechała się do mnie tak nienaturalnie strasznie, że miałem dreszcze na całym ciele. Czułem się co najmniej jak bohater Siódmej pieczęci, podświadomie oczekiwałem momentu, w którym pojawi się przed nami szachownica, a Śmierć zaprosi mnie na małą partyjkę o życie.
Może to i lepiej. Jakoś nie bardzo wierzyłem w swoje zdolności w  tej dziedzinie.
Śmierć w przerażająco powolnym tempie odwróciła głowę w moją stronę i wlepiła we mnie wzrok swoich pustych oczodołów. Przełknąłem głośno ślinę i poluzowałem kołnierzyk, starając się nie odwzajemniać jej wzroku.
- C-co tu robisz? – spytałem słabo. – Przyszłaś po mnie?
- Oczywiście, że nie. – odparła szorstko, w jej głosie brzmiała wyraźna nuta rozbawienia. – To by było za proste. Nie, zdecydowanie nie po to tu jestem…
- W takim razie co tu robisz?
- Chciałam porozmawiać…
- O czym? – spytałem, jednak zaraz po tym natychmiast się zreflektowałem. – O kim?
- O Choi Junhongu.
Zamarłem, na moment po raz kolejny nie potrafiąc się poruszyć. Na twarzoczaszce Śmierci pojawił się cień czystej satysfakcji, który mimowolnie spowodował we mnie ogromną wściekłość. Zacisnąłem dłonie w pięści i warknąłem:
- Co chcesz od niego?
- A jak myślisz, Bang YongGuk? – Śmierć powoli wstała z krzesła, kości zatrzeszczały, długi czarny płaszcz zafalował. – Co może chcieć ktoś taki jak ja od młodego, niewinnego chłopca?
- Trzymaj swoje kościste palce z dala od Junhonga. – wysyczałem przez zęby, na co kostucha pokręciła czaszką, ponownie szczerząc swoje okropne, przegniłe zęby.
- Przykro mi, Bang YongGuk. Nie ja o tym decyduję.
W tym momencie do końca zrozumiałem sens jej słów i wizyty.
Miałem ochotę upaść na ziemię i płakać tak głośno i długo, jak jeszcze nigdy przedtem.
- Nie pozwolę ci go zabrać… - jęknąłem słabo. Nie, proszę nie… Każdy, tylko nie mój Jello…
Śmierć zerknęła na swoją kosę i zamachnęła się nią delikatnie, przypadkiem strącając kilka kubków z szafki nad zlewem. Naczynia spadły na ziemię czemu towarzyszył przeokropny hałas, który tym razem jednak nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia. Białe skorupy wylądowały pod moimi stopami, Śmierć wlepiła w nie swoje puste oczodoły i przełożyła kosę do drugiej ręki. Kość ponownie zatrzeszczała nieprzyjemnie.
- Wiem. Dlatego tu jestem.
Otworzyłem szeroko usta chcąc coś powiedzieć, jednak nie pozwoliła mi na to, kontynuując:
- Potraktuj to jako zadanie, Bang YongGuk.
- …zadanie? – spytałem zdziwiony, zniżając swój głos niemal do szeptu. – Ale… jak…?
- Tylko jedno, w dodatku dziecinnie proste. Nie powinieneś mieć z nim żadnych problemów.
Wiedziałem, że mnie testowała, sprawdzała ile potrafię znieść. Wziąłem głęboki oddech, postanawiając wziąć się w garść. Spokojnie, to tylko Śmierć. Tylko i wyłącznie Śmierć, nikt inny…
- To znaczy?
Kostucha wyjęła z płaszcza przypaloną kartkę papieru i odczytała krótko:
- Bang YongGuk. Choi Junhong… Silna więź, zdecydowanie bardzo silna więź…
Momentalnie w mojej głowie pokazały się obrazy od samego początku: debiut, pierwszy comeback, wakacje, trasa, uśmiech Zelo, płacz Zelo, jego przepełniony rozkoszą krzyk, spocony Zelo, Zelo na kolanach…
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, kręcąc szybko głową. W moich oczach pojawiły się łzy, na których widok Śmierć westchnęła z tryumfem, a kartka którą trzymała spadła na podłogę i spłonęła całkowicie, nie pozostawiając na kafelkach najmniejszego śladu.
- Bang YongGuk. Masz trzy dni by sprawić, by Choi Junhong cię znienawidził. – rzekła, ponownie spoglądając mi w oczy. – Trzy dni. Jeśli do tego czasu ci się nie uda, umrzecie obydwaj.
Po czym zniknęła.


~*~


Odłożyłem mikrofon i kątem oka zerknąłem na Zelo. Chłopak wydawał się być zdrowy i szczęśliwy jak nigdy dotąd, górując nad wszystkim wzrostem był doskonale widoczny, przez co nie musiałem się martwić, ze nagle stracę go z oczu. Westchnąłem cicho i odwróciłem się do reszty zespołu, starając się wyglądać jak najbardziej pogodnie.
Występ dobiegł już końca, czekał nas jeszcze bankiet, jednak ja chciałem tylko wrócić do domu, zawinąć się w koc i już spod niego nie wychodzić. Jak ja niby miałem sprawić, by Zelo mnie znienawidził? Przecież to niemożliwe! Za mocno mi ufał, a ja ufałem jemu. Jeśli coś działa w obie strony, nie może być zniszczone ot tak, po prostu. Dlaczego Śmierć tak bardzo chce, bym to zrobił? Jaki jest w tym cel?
Niektórzy mówią, że granica między miłością a nienawiścią jest wyjątkowo cienka. Kłamcy, chyba nigdy nie byli zakochani ze wzajemnością. W jaki sposób może przekroczyć ją ktoś, kto ufa mi bezgranicznie, kto wie, że nigdy nie potrafiłbym go skrzywdzić…?
Odpowiedź zadziwiająco szybko nasunęła się sama i sprawiła, że momentalnie skrzywiłem się z obrzydzeniem.
Zdrada.
Zagryzłem dolną wargę niemal do krwi, obserwując rozchichotanego maknae w gronie kolegów z innego zespołu. Następnie mój wzrok powędrował w kierunku mojego najlepszego przyjaciela, o którego Zelo bywa najbardziej zazdrosny. Himchan. To była szansa. Oby tylko zrozumiał, Boże, błagam Cię o to…
Oczywiście nie mogłem mu powiedzieć wprost o co chodzi. Przecież od razu wysłałby mnie do psychiatryka. W sumie to sam bym to zrobił na jego miejscu. Korzystając więc z czasu postanowiłem wymyślić zgrabną historyjkę, która będzie tłumaczyć to, co w najbliższych godzinach zamierzałem zrobić…
Matko, ja chyba oszalałem.



- Ty chyba oszalałeś. – syknął Himchan, mrużąc idealnie podkreślone kredką oczy. Jego mina nie wyrażała niczego dobrego. Wywróciłem oczyma  z poirytowaniem, chociaż przewidziałem, że łatwo nie będzie. Położyłem dłonie na jego ramionach i jeszcze raz spokojnie powiedziałem:
- Stary, dobrze wiesz, że tu nie chodzi o ciebie, tylko Zelo. – przełknąłem głośno ślinę, odwracając wzrok. – Bez powodu bym cię nie prosił… Po prostu nie podoba mi się, jak on ostatnio mnie traktuje i chcę dać mu naucz-
- To dlaczego po prostu nie wypieprzysz go tak mocno, że nie mógłby chodzić przez tydzień zamiast próbując to zrobić ze mną! – syknął głośno, strzepując moje ręce z ramion.
- Stary, tak to nie działa. Przecież on sam do tego dąży, nie zauważyłeś?
Obaj umilkliśmy na moment, a Himchan wyglądał tak, jakby intensywnie nad tym myślał. Wiedziałem, że zależy mu na tym, by związek mój i Zelo przetrwał. Rozumiałem też jego obawę przed tym, że swoją zgodą może go raz na zawsze zniszczyć…
A przecież o to w tym chodziło, prawda? Tutaj nie liczyło się ocalenie naszego związku tylko życia Junhonga, do cholery!
- …niech ci będzie. – odparł po dłuższym namyśle i pokręcił głową z niedowierzaniem. – Ale tylko ten jeden raz. I nie licz na to, że będę ci potem ochraniać tyłek.
- Nawet bym nie śmiał na to liczyć… - odparłem ze słabym uśmiechem, klepiąc go po plecach. W tamtym momencie naprawdę czułem się tak, jakbym był już martwy…


~*~


- Idzie? – spytałem po raz kolejny  tego wieczoru, szybko ściągając koszulkę przez głowę. Himchan pokręcił głową, stojąc  w połowie schowany za ścianą wypatrywał jakiegokolwiek poruszenia w korytarzu, które mogłoby zwiastować powrót Zelo ze szkoły.
Ręce pociły mi się ze strachu, a nogi uginały z każdym krokiem. Jak widać skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie boję. Próbowałem się uspokoić na wszelakie sposoby, jednak nic nie pomagało: liczenie do dziesięciu, kieliszek wina, czy też cicha modlitwa. Na domiar złego Zelo już dawno powinien być w domu… Jeszcze trochę i zacznę się obawiać również o jego bezpieczeństwo w tym właśnie momencie.
Jednak szybko moje przemyślenia zostały przerwane przez delikatny odgłos zamykanych drzwi i szybkie cofnięcie się Himchana w moją stronę. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, po czym Kim szybko ściągnął z siebie koszulkę i spojrzał mi beznamiętnie w oczy.
- Wisisz mi przysługę, koleś.
- Tak, wiem. – mruknąłem z irytacją i zgodnie z planem pocałowałem go w usta. Smakowały tak, jak wargi Himchana mogłyby smakować – kawą i pomadką ochronną o smaku kawy. Dlaczego mnie to nie zdziwiło?
Całe szczęście, że mój przyjaciel był świetnym aktorem. Wbił paznokcie w moje ramię i pociągnął mnie za sobą do kuchni, drugą dłoń kładąc na mój kark. Co chwila otwierałem oczy i zerkałem w bok, uważnie oczekując reakcji Zelo.
Pojawił się w kuchni akurat w momencie, kiedy tyłek Himchana natknął się na blat. Głośne „hyung!” zamarło mu na ustach gdy nas zobaczył, jego oczy zamieniły się w dwa ogromne spodki. Natychmiast oderwaliśmy się od siebie, patrząc na niego z udawanym przerażeniem.
- Zelo… ja… słuchaj…
I wtedy zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewałem.
Zaczął się śmiać.
Wymieniliśmy z Himchanem zdezorientowane spojrzenia, podczas gdy maknae prawie pokładał się ze śmiechu. Kim zmarszczył groźnie brwi i burknął coś o tym, że aż mu się zimno zrobiło i zaplótł ramiona na nagiej piersi.
- Jello…?
- Ja wiedziałem, że lubicie robić sobie ze mnie kawały, ale nie sądziłem, że aż takie! Prawie dałem się nabrać~ - momentalnie zaczął śmiać się jeszcze bardziej, po chwili chwytając się za obolały brzuch. Zakląłem dyskretnie pod nosem i zerknąłem  na Himchana który wyglądał tak, jakby sam nie wiedział, czy ma się również śmiać, czy zacząć drzeć.
Kto inny na pewno by się zdenerwował, zaczął płakać, dał nam w twarz, uciekł i nigdy nie wrócił… Ale nie Zelo. On po prostu uznał to za żart, podczas gdy ja przez cały dzień wychodziłem z siebie tylko po to, aby się udało. Zupełnie, jakby nie przyjmował do wiadomości tego, że kiedykolwiek mógłbym go zdradzić…
Niesamowity chłopak.


~*~


Nie zamierzałem się jednak poddać. Całą noc nie spałem, już następnego dnia rano mając kolejny plan gotowy w swojej głowie. Wstałem z łóżka starając się nie zwracać uwagi na uroczo wtulonego w kołdrę Junhonga i od razu udałem się do łazienki, biorąc zimny prysznic. Tym razem już zdecydowanie nie zamierzałem prosić o nic ani Himchana, ani nikogo innego.
Usiadłem przy kuchennym stole na którym położyłem kartkę z ocenami Zelo (które z jakiegoś nieznanego mi powodu usiłował przede mną ukryć. Przecież naprawdę dobrze się uczył!). Dla zachowania pozorów zaplotłem ramiona na piersiach i odchyliłem się nieco na krześle. Nie musiałem długo czekać, pięć minut później zadzwonił budzik najmłodszego.
Wziąłem głęboki oddech i końcu usłyszałem jego delikatne kroki. Gdy stanął w progu kuchni, wciąż zaspany i uroczo rozczochrany, miałem przemożną ochotę się wycofać…
Szkoda tylko, że nie mogłem.
Rzucił mi zdziwione spojrzenie, na które nie zareagowałem, gdyż mój wzrok pozostawał utkwiony w pogniecionej kartce z ocenami leżącej przede mną. Chłopak momentalnie się spiął i zagryzł wargę ze strachem.
- H-hyung… Co ty…?
- Myślałem, że stać cię na więcej. – powiedziałem sucho, powoli podnosząc na niego wzrok.
- Ja…
Moje spojrzenie nabrało surowego, zawiedzionego wyrazu. Zelo jęknął cicho, podświadomie cofając się w kierunku drzwi. Miałem szczęście, że cała reszta tych parszywych leni wciąż śpi…
Wziąłem kartkę ze stołu i wstałem na równe nogi. Wciąż był wyższy ode mnie, jednak nie zwracałem na to zbytniej uwagi. Podszedłem do niego i cisnąłem mu kartkę prosto w twarz.
- Co to mają być za oceny? – spytałem nieco niżej i dobitniej. – Myślałem, że zaraz po debiucie wyraziłem się wystarczająco jasno.
- Hyung…
- Żaden hyung! – warknąłem, jednak wciąż na tyle cicho, by nikogo nie obudzić. – Wytłumacz mi to!
- Gukkie, ja naprawdę nie chciałem, ale najpierw trasa, potem comeback, programy, audycje, nie miałem czasu na naukę, naprawdę przepraszam przepraszam przeprasza-
Nie skończył. Przeszkodziła mu w tym moja własna dłoń, która spotkała się dość brutalnie z jego policzkiem.
To był najgorszy moment w moim życiu. Nie wiem, jak to się stało, jednak w przeciągu tych kilku sekund wiedziałem, że stałem się potworem. Nie powinienem, nie wolno mi było, przecież i tak już się za bardzo zagalopowałem… Ale wciąż robiłem to dla jego dobra.
Było to tak paradoksalne, że miałem ochotę płakać.
Zelo cofnął się gwałtownie, omal nie wpadając na ścianę. Zakrył twarz swoimi własnymi rękami, ledwo utrzymując się na nogach. Szok zawładnął zarówno nim, jak i mną. Słyszałem jego cichy szloch, urywane kawałki mojego imienia i ciche przeprosiny. Zerknąłem ukradkiem na swoją dłoń, czując do niej zwyczajne obrzydzenie.
Po raz kolejny – jak ja mogłem mu to zrobić?
Ciągle jeszcze musiałem zgrywać zimnego i opanowanego. Pokręciłem głową i podniosłem kartkę z ziemi, drąc ją na małe kawałki i wrzucając do kosza. Spojrzałem na niego jeszcze raz; siedział skulony pod ścianą, wciąż nie odkrywając swojej twarzy.
- Żeby mi to było ostatni raz. – warknąłem i po prostu wyszedłem.




Zelo poszedł tego dnia do szkoły okropnie spóźniony, pierwszy raz od dawna w masce, która zakrywała mu prawie pół twarzy. Ani razu na mnie nie spojrzał, unikał mnie jak tylko mógł, a jego ciało drżało niespokojnie, gdy tylko ujrzał mnie na horyzoncie. Czy się mu dziwiłem? Oczywiście, że nie. W końcu uderzyłem go w twarz praktycznie za nic, do cholery! To normalne, że nie chciał mnie widzieć. Wiedziałem, że być może zrobiłem to aż za mocno, prawdopodobnie nie obędzie się też bez tłumaczeń reszcie, ale przez noc zdążyłem sobie wymyślić w miarę znośną wymówkę. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
Błagałem też w myślach Boga, aby tym razem zadziałało. Tego chyba nie podciągnąłby pod żart, prawda? Tylko jeden, maleńki moment, w którym Jello mnie znienawidzi i… Zostanie uratowany. Przeżyjemy obaj, a ja znowu będę mógł odetchnąć z ulgą.
Cały ranek przesiedziałem w naszym pokoju, w jednej ręce trzymając papierosa, drugą próbując coś naskrobać na kartce. Nie wiem, dlaczego wzięło mnie wtedy na pisanie piosenki i dlaczego już na samym początku nazwałem ją „Memento Mori”. To było silniejsze ode mnie, słowa podejrzanie szybko układały się w spójny tekst, w głowie brzmiała mi spokojna, delikatna melodia, przepełniona dźwiękami starodawnych gitar, lutni i klawesynu. To byłoby zupełnie coś innego niż wszystkie nasze piosenki… Niewiele myśląc spaliłem papierosa do końca i zgniotłem kartę z piosenką, wyrzucając ją prosto do kosza.
Trzask drzwi frontowych i dźwięk rzuconej na ziemie torby sprawił, że mimowolnie się spiąłem i zagryzłem dolną wargę. Prawie pusta paczka malboro podążyła za przykładem kartki, a ja szybko otworzyłem okno, by choć trochę zamaskować smród papierosów. Kiedy tylko z powrotem opadłem na krzesło, drzwi do pokoju otworzyły się, a w progu stanął maknae. Już nie miał na sobie maski, mogłem więc zobaczyć jego ogromnego siniaka i przegryzioną wargę, na której wciąż jeszcze pozostały resztki krwi. Zacisnąłem pieści w dłonie tak mocno, że paznokcie prawie przebiły mi skórę. Bang YongGuk, ty idioto, ty kretynie, ty…
- Przepraszam. – szepnął, niepewnie podchodząc bliżej. W jego oczach, tam gdzie powinien widnieć strach, błyszczał zwyczajny niepokój i poczucie winy. Powoli odwróciłem się w jego stronę i zaplotłem ramiona na piersiach.
- Za co?
- Za to, że nie jestem idealny. – jęknął, przecierając oczy wierzchem dłoni. Moje serce ponownie pękło na miliony kawałeczków. – Za to, że nigdy nie będę w stanie zasłużyć na twoją pochwałę… że już na zawsze pozostanę głupim maknae, który nie potrafił się nawet nauczyć paru regułek podczas tras. Jest mi tak strasznie wstyd Bangie, że aż nie wiem, co robić…
Przez jego twarz przewijało się tyle emocji, że aż nie potrafiłem ich wszystkich zliczyć. Od smutku po bezradność, ale przez ten cały czas nie potrafiłem dostrzec na niej jednego..
Nienawiści.


~*~


Trzeciego dnia wstałem z łóżka podenerwowany i zrezygnowany. To była kolejna noc której nie przespałem, cały czas myśląc intensywnie, jednak szczerze wątpiłem, czy i tym razem mi się powiedzie. Ten dzień, zaledwie kilka godzin było moją ostatnią deską ratunku, więc mimo wszystko postanowiłem go wykorzystać najlepiej, jak tylko mogłem.
W sobotę zawsze pozwalałem dzieciakom spać tak długo, jak tylko chcieli. W końcu należy im się chwila odpoczynku, prawda? Wstając zerknąłem na wciąż jeszcze posiniaczoną twarz Zelo i westchnąłem cicho, starając się nie myśleć o tym w samych złych barwach. Przynajmniej już wiedziałem, że nigdy, przenigdy już nie będę w stanie podnieść na niego ręki… O ile ktoś mi go wcześniej nie odbierze.
Usiadłem w salonie i wlepiłem wzrok we własne kolana. Po raz kolejny pogrążyłem się w myślach i wspomnieniach nie mogąc uwierzyć w to, jak bardzo jedna wizyta wszystko zmieniła. Wcześniej wszystko było dobrze, wręcz idealnie… Czy to właśnie dlatego Śmierć postanowiła pobawić się właśnie ze mną? Wybrała mnie spośród milionów innych szczęśliwych ludzi i postanowiła się pobawić z nudów? Czyli tym się stałem – zabawką dla wrednej, obrzydliwej kostuchy, która nie liczy się z nikim ani z niczym?
Czułem się beznadziejnie. Zupełnie tak, jakbym wcale nie był kimś ważnym, nie zamierzał zmieniać świata, nie polepszał życia dzieciakom, nie tworzył sztuki, nie kochał Zelo… Jakbym był nikim. Nic nie liczącą się jednostką, szarym obywatelem, takim samym jak wszyscy inni. Zawsze sądziłem, że jestem wyjątkowy, że przy odrobinie pracy mogę zrobić wszystko…
Ale czy zamierzałem się poddać? Oczywiście, że nie! Wciąż jeszcze miałem ten jeden dzień…
Chłopcy powoli zaczęli wypływać z pokojów: najpierw jak zwykle głodny Daehyun, potem YoungJae zbudzony jego zbyt głośnym człapaniem, następnie JongUp z zamiarem pobiegania dookoła parku, a na końcu Himchan, zajmujący łazienkę przez całą godzinę. Zbliżała się jedenasta, jednak wciąż ani śladu Zelo.
W końcu zdecydowałem się wstać i sprawdzić, co z nim. Niepewnie uchyliłem drzwi, wcale nie chciałem wchodzić do środka, ale jego wzrok od razu powędrował w moją stronę. Zobaczył mnie, już nie miałem wyjścia. Zacisnąłem zęby i wszedłem do środka udając, że szukam jakiś czystych spodni. Maknae spoglądał to na mnie, to na kartkę trzymaną w dłoniach, które cały czas drżały. Widziałem pojedyncze łzy na jego policzkach, chociaż naprawdę starałem się nie patrzeć. Chciałem tylko znaleźć te cholerne spodnie i po prostu wyjść…
- Hyung…
Zamknąłem oczy i w myślach policzyłem do dziesięciu. Nie chciałem rozmawiać, wszystko ma tam dokładnie napisane, o co mu jeszcze chodziło…?
- Hyung… ja…
- Czego jeszcze nie rozumiesz, chłopcze?! – nerwowo zamknąłem szafę i spojrzałem na niego z furią. – Nie mam ochoty z tobą gadać, jasne? Widzisz, co ci napisałem? To się do tego dostosuj i nie zadręczaj mnie już bezsensownymi pytaniami, bo naprawdę mam ciebie dość!
Mój głos z każdym słowem coraz bardzie się unosił, aż na samym końcu dosłownie krzyczałem na całe gardło. Zelo spuścił wzrok, po jego policzkach przetoczyła się kolejna porcja słonych łez. Nie chciałem na nie patrzeć, chciałem się odwrócić i wyjść, ale…
- Napisałeś mi, że mnie nie kochasz…
- BO TAK JEST! Kurwa, zrozum to w końcu!
Ścisnął kartkę w dłoniach, prawie rozrywając ją na dwie części, po czym odważnie podniósł na mnie wzrok.
- …że jesteś ze mną tylko dla seksu. Ale nie możesz już wytrzymać z takim dzieciakiem jak ja i musimy to przerwać.
- …
Mierzyliśmy się spojrzeniami tak długo, aż w końcu nie wytrzymałem. Przeniosłem wzrok na ścianę, całą swoją zebraną siłą woli powstrzymując się od gorzkiego płaczu.
- Hyung, tu jest napisane tak wiele złych rzeczy… - jęknął, opuszczając głowę w dół, a ja westchnąłem cicho. Chciałem coś odpowiedzieć, jednak nie pozwolił mi na to, mówiąc dalej: - …to wszystko kłamstwa. Wiem, że tak jest nie tylko dlatego, że ci ufam. Bangie, ja cię znam lepiej niż ktokolwiek inny, nawet Himchan hyung. I wiem, że nigdy, przenigdy nie napisałbyś mi czegoś takiego na poważnie…
Chciałem być z niego dumny, pogratulować mu myślenia, dedukcji i zaufania, ale nie mogłem.  Nie potrafiłem. Robiłem przecież wszystko co mogłem, nie spałem nie mówiąc już o poświęceniu w postaci pocałowania najlepszego przyjaciela i uderzenia Zelo w twarz… A po tym wszystkim on wciąż we mnie wierzy.
Powoli podniósł się z łóżka i ruszył w moją stronę. Zatrzymał się dopiero jakieś trzydzieści centymetrów ode mnie i westchnął ciężko, opuszczając kawałki kartki na podłogę.
- Hyung, nie wiem, dlaczego zrobiłeś to wszystko, jednak musiałeś mieć jakiś bardzo poważny powód. – zagryzł dolną wargę, patrząc na mnie tymi swoimi błyszczącymi, pięknymi oczyma. Czułem, jak mięknę. Poddaję się. Nie ma już innego wyjścia. – Gukkie, kocham cię… I wiem, że ty mnie też. Proszę, nawet nie próbuj zaprzeczać.
W tym momencie nie wytrzymałem. Jęknąłem żałośnie i chwyciłem go w swoje ramiona, niemal upadając z tego wszystkiego na ziemię. Udało nam się jednak utrzymać równowagę, a ja schowałem twarz w jego rozczochranych włosach i zacząłem płakać tak żałośnie, jak jeszcze nikt przede mną.
- Jello… Jello wybacz mi, błagam… Nie mogłem nic zrobić…
- Bangie…
Nie miał pojęcia o czym mówiłem, mimo to odwzajemnił mój uścisk, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Czułem jego gorące, słone łzy na skórze, prawie wypalały na niej dziury. Zaciskałem palce na jego skórze, panicznie bojąc się, że za chwilę może zniknąć, a ja zostanę sam… Bez osoby, która ufa  mi najbardziej w świecie.
- Kocham cię, Zelo. Tak mocno, że nie potrafię już nic zrobić…
Boże drogi, oby tylko mi to wybaczył…


~*~


- Nie mogę.
Twarz Śmierci była tak samo mroczna i blada, jak zapamiętałem. Zniszczone zęby połyskiwały w słabym, południowym świetle, a mimo pustych oczodołów wiedziałem, że cały czas zerka na śpiącego za mną Zelo. Mimowolnie przesunąłem się bardziej w bok, chcąc zablokować jej widok na niego ale domyślałem się, że to nic nie da. Splotłem ręce na kolanach i pokręciłem głową z widocznym zrezygnowaniem.
- Nie potrafię. Chociaż robiłem wszystko… On za bardzo mnie kocha. To niemożliwe.
Byłem zbyt zrozpaczony, by układać pełniejsze zdania. Śmierć zdawała się nie zwracać na to kompletnie uwagi, co rusz przekrzywiała głowę w inną stronę, jakby rozglądała się po całym pomieszczeniu. Ze wszystkich sił starałem się nie spoglądać na jej kosę, wyszczerbioną w tym jednym charakterystycznym miejscu…
- Bang YongGuk. – rzekła w końcu, wypowiadając każdą literę tak, jakby się nim delektowała. – Twoja gra już skończona. Przegrałeś.
Schowałem twarz w dłoniach, a z moich oczu ponownie popłynęły łzy.
- Wiem… kurwa, wiem. Ale ty nie rozumiesz, ja robiłem wszystko… On po prostu nie umie…
- Dość.
Westchnąłem ciężko i przymknąłem powieki, próbując się uspokoić ten jedyny raz.
- Zabierz już nas ze sobą. Jestem zbyt zmęczony, by słuchać twoich wywodów.
Śmierć wstała na równe nogi, dźwięk pocieranych o siebie kości znałem aż za dobrze. To już koniec. Nic nie mogę więcej zrobić. Otworzyłem oczy tylko po to, by ostatni raz zerknąć na Zelo. Kątem oka widziałem, jak kosa unosi się do góry, po czym opada coraz niżej, coraz niżej i…
… znika.
Oderwałem wzrok od śpiącego chłopca i spojrzałem ze zdziwieniem na Śmierć, która zdawała się… Uśmiechać?
Nic już z tego nie rozumiałem.
Zamrugałem szybko powiekami nie wiedząc, co powiedzieć. Na szczęście Śmierć postanowiła zacząć za mnie:
- To był test, Bang YongGuk. Nie zamierzam zabierać żadnego z was, to jeszcze nie czas.
- Ale… dlaczego…?
Westchnęła ciężko.
- Czasami jestem zmuszona schodzić na ziemię i zjawiać się w ich domach po to, by przypomnieć ludziom o wartościach, które są naprawdę ważne. W codziennej gonitwie człowiek może zapomnieć o tym, co się dla niego najbardziej liczy i o tych, którzy ufają mu i kochają najbardziej ze wszystkich. Dzięki temu ten świat jeszcze funkcjonuje i ma rację bytu.
To wszystko wciąż jeszcze do mnie nie docierało. Dosłownie przed sekundą mieliśmy obaj zginąć, a teraz nagle okazuje się, że to był tylko test? W pierwszej sekundzie byłem naprawdę wściekły. Dzięki Bogu udało mi się jednak zachować spokój, bo gdy nieco głębiej się nad tym zastanowiłem, zrozumiałem istotę rzeczy.
- Memento Mori…
Kostucha pokiwała energicznie głową.
- Tak jest, Bang YongGuk. Nieważne, co by się działo, pamiętaj o mnie. Kiedyś cię jeszcze odwiedzę.
Uśmiechnąłem się gorzko i kątem oka zerknąłem na wciąż jeszcze śpiącego w spokoju Zelo, uroczo przytulonego do mojej poduszki.
- Obiecuję, że już wtedy będę gotowy.
Śmierć zniknęła tak szybko, że nawet nie zdążyłem się z nią pożegnać. Nie było to jednak najważniejsze. Gdy nastała w końcu ta błoga cisza i wyczekiwany przeze mnie spokój, założyłem kosmyk włosów maknae za ucho, wpatrując się w jego piękną, chłopięcą twarz.
Grałem ze Śmiercią w przerażającą grę, która w końcu i tak okazała się być zwykłą fraszką. Powinienem czuć się zły, zażenowany, zmęczony, cokolwiek… Jednak byłem szczęśliwy. Zelo leżał obok mnie całkowicie bezpieczny, a ja siedziałem przy nim wiedząc, że już nigdy, przenigdy nie będę dla niego tak okrutny, jak przez te trzy dni. Uśmiechnąłem się i delikatnie pocałowałem jego policzek, budząc go przy tym.
- Umh… Hyung…
- Dzień dobry, mały~
- Hyuuung… - mruknął, marszcząc nos. – Nie nazywaj mnie tak.
Roześmiałem się i pokiwałem głową, gładząc go delikatnie po policzku.

- Oczywiście Jello. Cokolwiek sobie zażyczysz.

5 komentarzy:

  1. C':
    Piękne i super zakończone ^^. Miałaś super pomysł i podołałaś z jego wykonaniem C:

    OdpowiedzUsuń
  2. Spodziewałam się właśnie takiej końcówki, że będzie to test i nie zawiodłam się. Kolejny raz czytając z uśmiechem przyznałam na koniec, że chyba nikt tak dobrze nie pisze kpopowych ficków jak Ty.
    I nie broń się przed pomysłami, przelewaj je na klawiaturę, czekam ze zniecierpliwieniem na efekty.

    OdpowiedzUsuń
  3. ya, to było naprawdę dobre. przeczytałam chyba wszystkie twoje banglo na tym blogu i muszę stwierdzić, że strasznie podoba mi się "twój yongguk", heh. nie jestem jakąś znawczynią, ale ten one shot jest bardzo ciekawy, aż przyjemnie się czytało. oryginalny pomysł, dobrze napisany, jeju oby takich więcej. hwaiting i dużo weny ~

    OdpowiedzUsuń
  4. *cicho płacze w kącie* to takie piękne *^* takie genialne C': niecierpliwie czekam na więcej ♡

    OdpowiedzUsuń
  5. Ah. Cudne. Zawsze jak czytam twoje ficki wczuwam się w historię i myślę nad tym, co ja bym zrobiła na miejscu danej postaci. A że jestem osobą mało odporną psychicznie - zazwyczaj płaczę podczas czytania ;) twoje opowiadania są świetne już jako same historie, kiedy bohaterami są moi ukochani biasi to sprawia, że niesamowicie przynajmnie się je czyta. Plus niezastąpiona, wspaniała szczypta (albo i garść) yaoi :D co do samej narracji nie mam żadnych zastrzeżeń, żadnych błędów nie widzę, językowych czy ortograficznych (tfu, jakbym była znawcą jeszcze) :) słowem - wszystko idealnie, komentarz pełen pochwał ;) nie ustawaj w pisaniu, świetnie ci to wychodzi :) życzę weny, wiernych fanów i jak najwięcej ff o B.A.P :D
    A, i dzięki tobie polubiłam BangLo i HimUp a kiedyś nie akceptowałam tych paringów :) ~ Chrupkowa

    OdpowiedzUsuń