wtorek, 22 kwietnia 2014

Chłopak z pozytywką (Rozdział III)

Autor - Yesung Oppa
Beta - nie



N/A:

Jestem bardzo niezadowolona z tego, co ostatnio piszę. Chyba muszę się wziąć w garść...



~*~






Intruz






Chłopak niepewnie zasiadł przy stole, od parunastu sekund starannie unikając mojego wzroku. W świetle lampy widziałem niewiele, mogłem jedynie dostrzec bladość jego cery, zapadnięte (kiedyś pewnie pyzate i zarumienione) policzki i te dziwne, ciemne, tajemnicze oczy. Położył obie dłonie na stole, opuszkami palców prawie dotykając pozytywki. Przełknąłem głośno ślinę, postanawiając w końcu przerwać tę ciszę, która dla nas obu była wyjątkowo uciążliwa.
- Jak masz na imię?
Nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, uparcie wpatrując się w zabawkę. Zupełnie jakby nie wiedział, że przed nim stoję. Mogłem się spodziewać, że nie od razu mi zaufa. W końcu pewnie nieźle go wystraszyłem, zjawiając się tutaj bez uprzedzenia... Zresztą, ze wzajemnością.
Mimo to chciałem próbować dalej, więc przykucnąłem niepewnie obok jego krzesła i spojrzałem na niego łagodnie.
- Co tu robisz?
Znowu cisza, wzrok utkwiony w jeden punkt. Powoli zaczynałem się obawiać o jego stan...
- To, co powiedziałeś o swojej rodzinie... - postanowiłem w końcu zaryzykować, zaciskając dłonie w pięści i rozluźniając je na zmianę. Zadziałało. Chłopak nareszcie podniósł na mnie wzrok, oczekując odpowiedzi. - ...przykro mi, ale nie mogę ci pomóc. Nie po to tutaj przybyłem.
Nawet jeśli był zaskoczony, to nie dał tego po sobie poznać. Jedyne co go zdradzało to drżące palce, które usiłował jakoś ukryć w mroku. Oczywiście bezskutecznie.
- Powiesz mi teraz jak masz na imię? Proszę. - spytałem po raz kolejny, tym razem ciszej i z jeszcze większym niepokojem. Nie chciałem go wystraszyć, był już i tak zbyt mocno poddenerwowany moją obecnością... Gdy i tym razem odpowiedziała mi głucha cisza, podniosłem się na równe nogi i wziąłem głęboki oddech. Starałem się go zrozumieć, jednak to nie było łatwe. Przecież nawet nie wiedziałem, kim jest i co tu robi. Może powinienem być nieco ostrzejszy? Po tym, co wcześniej powiedział mogłem się domyślić jego związku z tym miejscem, jednak parę rzeczy wciąż nie dawało mi spokoju...
Z zadumy wyrwał mnie jego cichy głos:
- Nie boisz się mnie?
Rzuciłem mu zaskoczone spojrzenie, nie bardzo wiedząc, co mam odrzec. Skoro obserwował mnie przez ten cały czas, widział, jak drżałem ze strachu na każdy dźwięk tej jego pozytywki. A teraz...? Sam już nie wiedziałem. Wydawał się być całkowicie nieszkodliwy i niewinny, ale nie mogłem oceniać... Jeszcze nie.
Z ciężkim westchnieniem pokręciłem przecząco głową i obserwowałem, jak widocznie się uspokaja. Postanowiłem nie naciskać na niego już tego wieczora. Do rozmowy możemy wrócić następnego ranka, mam jeszcze dużo czasu.
- Jesteś głodny? - spytałem niepewnie. Musiał umierać z głodu, przecież ani razu w ciągu mojego pobytu nie widziałem, żeby ktoś wchodził do kuchni, gdzie były tylko te żałosne resztki jedzenia. Chłopak przygryzł delikatnie wargę i mruknął cicho:
- Nie kłopocz się...
- Nie ma problemu. I tak ja sam nieco zgłodniałem. - uśmiechnąłem się słabo do niego, by już po paru sekundach znaleźć się na drodze do kuchni. Moje dłonie wciąż drżały ze zdenerwowania i podniecenia jednocześnie. Udało mi się do połowy rozwiązać zagadkę; dowiodłem, że w Chamong nie straszy. Tylko jak wyjaśnić tajemniczą obecność chłopaka i jego związek z tamtymi zgonami? Podświadomie podejrzewałem, że spędzę w tym domu o wiele więcej czasu, niż początkowo zakładałem...
Otworzyłem pierwszą z brzegu szafkę zastanawiając się, co mogę uszykować, kiedy po raz kolejny tego dnia mnie zatkało. Półki były pełne jedzenia. Oczywiście, sam kupiłem go dosyć dużo, ale moje torby wciąż leżały na stole, kompletnie nietknięte. Tam, gdzie ostatnio widziałem tylko resztki cukru, teraz stał nowy pojemnik z przyprawami, papierowa saszetka ze słodyczami, paczka makaronu i kilka rodzajów ryżu. Przełknąłem głośno ślinę. Jeśli chłopak wyszedł pod moją nieobecność na zakupy, mogło to oznaczać poważne kłopoty... A jeśli nie, to...
Kto mógłby uzupełnić zapasy w teoretycznie opuszczonym domu?
Głowa pękała mi od natrętnych myśli, gdy wyciągałem niepewnie ryż z szafki i szukałem jakiegoś naczynia, gdzie mógłbym go zagotować. Parę minut później w progu kuchni pojawił się chłopak, wciąż patrząc na mnie niepewnie. Dopiero wtedy mogłem mu się nieco lepiej przyjrzeć, a to dzięki łunie księżyca wpadającej do środka przez dość duże okno i świecy, którą oczywiście zabrałem ze sobą. Już nie wydawał się być tak bardzo młody; chociaż jego twarz wciąż była dziecinna, oczy wyrażały smutek i żal, z którymi spotykać się mogą tylko osoby dorosłe. Smukłe dłonie natychmiast schował za plecami, o wiele za duża koszula przykrywała niemal całe, krótkie, czarne spodnie, które kończyły się tuż nad zdartymi kolanami. Wciąż był przeraźliwie blady i wychudzony... Przełknąłem głośno ślinę i skinieniem ręki nakazałem mu usiąść przy stole.
Nie wiedziałem, co lubi. Zaryzykowałem więc, stawiając przed nim talerz pełen ryżu na słodko, ale zaraz odetchnąłem z ulgą. Jedzenie znikało tak szybko, jakby nie miał nic w ustach od co najmniej miesiąca. Kiedy to do mnie dotarło, nie byłem w stanie przełknąć już nic więcej. Oddałem więc mu swoją kolację i do końca posiłku obserwowałem, jak jego twarz powoli nabiera kolorów.
Siedzieliśmy w całkowitej ciszy jeszcze długo po tym, jak już skończył jeść. Wiedziałem, że muszę odstawić naczynia do misy, ale nie mogłem się ruszyć z miejsca. Ja patrzyłem na niego, on w swoje własne ręce. Świt zbliżał się z każdą chwilą, ale mimo zmęczenia byłem pewien, że i tym razem nie zasnę. Nie po tym wszystkim, czego się dowiedziałem.
- P-pójdę już. - wstał z miejsca i podreptał w kierunku drzwi. Pokiwałem głową ze zrozumieniem i wstałem, postanawiając przynajmniej posprzątać naczynia i usiąść na kanapie, pomyśleć, pogdybać... Może dojdę do jakiegoś wniosku, znajdę jakiekolwiek rozwiązanie?
Wiedziałem, że szanse na to są marne. Ciągle zbyt wiele było luk, które wypełnić mogła tylko porządna rozmowa tym chłopakiem... Tylko jeszcze na to nie pora. Wciąż jest za wcześnie.



~*~



Otworzyłem oczy i natychmiastowo ziewnąłem szeroko, odczuwając pierwsze skutki zbyt małej ilości snu. Mogłem się zdrzemnąć co najwyżej na dwie godziny, jednak słońce było już wysoko na niebie, a kurz wokół mnie znowu zaczął nieprzyjemnie drażnić mój nos. Podniosłem się do siadu i rozejrzałem dookoła, kiedy to usłyszałem cichą krzątaninę w kuchni, a następnie do moich nozdrzy dotarł zapach mleka i bułek. Zmarszczyłem brwi i chwyciłem marynarkę z oparcia, wstając i zmierzając w stronę źródła woni.
Chłopak stał przy blacie i wykładał moje bułki na talerz, nerwowo tupiąc nogą. Szklanki z ciepłym mlekiem stały już na stole, a ja byłem naprawdę zdziwiony, nie wiedząc jak i kiedy zdążył je podgrzać. Minęła minuta nim w końcu mnie zauważył, po czym skinął mi głową. Posłałem mu delikatny uśmiech, jednak nie odwzajemnił go, co mnie jakoś szczególnie nie zdziwiło.
W porannym świetle dostrzegłem jeszcze więcej szczegółów jego sylwetki. Wcześniej oceniłem go na 16 lat, teraz mógł mieć około 20... To wciąż nie było dla mnie pewne. Miał na sobie wczorajszą koszulę i spodnie. Podrapałem się po głowie i niepewnie zasiadłem przy stole, czekając aż podąży za moim przykładem.
Ponownie jedliśmy w ciszy, tym razem obaj wpatrzeni w swoje talerze. Nie bardzo wiedząc jak zacząć po raz kolejny rozmowę, zdecydowałem się kontynuować to uciążliwe milczenie, mając nadzieję, że rozwinie się naturalnie. Nie wyobrażałem sobie, jakbym mógł tak po prostu zapytać go o pogodę, czy życie. Rzucałem więc tylko w jego stronę ukradkowe spojrzenia, chłonąc coraz więcej szczegółów z jego wyglądu i zachowania. Jadł powoli i dostojnie, jednak nie wyzbył się jeszcze wielu nawyków z dzieciństwa, na przykład oblizywania ust po każdym łyku mleka, czy też wyławiania kożucha. Gęsta grzywka mocno nachodziła mu na oczy, mimowolnie zacząłem się zastanawiać, kiedy ostatnio ścinał włosy.
No tak. Przecież spędził w tej posiadłości całe swoje życie, przez ostatnie kilka lat prawie w ogóle z niej nie wychodząc... Mocniej wgryzłem się w pieczywo i spuściłem wzrok we własne kolana, podświadomie nie mogąc w to uwierzyć. Jeśli miał coś wspólnego z tą okropną legendą, to wszystko powoli zaczęło układać się we spójną całość, ale...
Dlaczego w takim razie jeszcze żyję?
- Jongwoon. - z zamyślenia wyrwał mnie jego cichy głos. Zamrugałem szybko, w pierwszym momencie nie rozumiejąc, co powiedział.
- S-słucham?
- Jongwoon. Tak mam na imię. Kim Jongwoon. - sięgnął po szklankę i dopił resztkę mleka jaka jeszcze mu zostałam, po czym wytarł usta w rękaw. W ogóle na mnie nie patrzył, zupełnie jakby moja twarz go krępowała. Kim Jongwoon... Tak, teraz przynajmniej coś wiedziałem. Ale co go w końcu pchnęło do tego, by mi zdradził, jak się nazywa? Czyżby w końcu zaczął mi ufać? Niemożliwe, nie po tak krótkim czasie. Otrzepałem dłonie nad talerzem i odchyliłem się do tyłu, patrząc na niego delikatnie.
- A ja jestem Siwon. - odparłem z uśmiechem, po raz kolejny mając nadzieję, że go odwzajemni. Oczywiście i tym razem tak się nie stało.
- Wiem. - odparł, niepewnie podnosząc wzrok na wysokość moich ust. Uniosłem pytająco brwi.
- Skąd?
- Mówisz do siebie przez sen. - w jego głoście brzmiała nutka rozbawienia. Z jednej strony miałem ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię, a z drugiej był to dla mnie swojego rodzaju sukces. Udało mi się go rozbawić, nawet nieświadomie... Mój uśmiech poszerzył się, a ja westchnąłem teatralnie.
- A niech to... Nic na to nie poradzę, że czasami trzeba porozmawiać dla odmiany z kimś inteligentnym.
Kąciki jego ust zadrżały, a ja pogratulowałem sobie w duchu. Jesteś coraz bliżej, Siwon. Tak trzymaj.
- No ale nieważne. Niech to będzie naszą tajemnicą. - mrugnąłem do niego, a ten nieznacznie pokiwał głową. Zauważyłem, że patrzył już nieco wyżej – na mój nos. Kolejny sukces. Jeszcze trochę i zaufa mi całkowicie, przez co będę mógł się dowiedzieć jeszcze więcej... I być może pomóc nie tylko mieszkańcom, ale też i jemu samemu.
- Dobra. - powiedziałem, prawie natychmiastowo poważniejąc. Odsunąłem od siebie pusty talerz i zaplotłem ramiona na piersiach. - Pewnie chcesz wiedzieć, co tutaj robię, prawda?
- Wiem już po co tu przyjechałeś, Siwon. - odparł niemal od razu. Otworzyłem ze zdziwieniem usta, a on, widocznie bardzo speszony swoją odpowiedzią, spuścił głowę w dół i odchrząknął cicho. - Znaczy... ja... domyśliłem się.
- Posłuchaj...
- Nie mogę stąd wyjechać, przykro mi. - przerwał mi, drżąc lekko. - Chciałbym, ale... nie mogę. Przepraszam, naprawdę przepraszam.
To zaczynało się robić dla mnie coraz bardziej dziwne. Przechyliłem głowę w bok, patrząc na niego ze zdezorientowaniem. Czy on myślał, że ja go chcę stąd wyrzucić? Co za idiotyczny pomysł?
Ale jakby się nad tym głębiej zastanowić, to właśnie był mój cel, prawda? Zagryzłem dolną wargę i zmarszczyłem brwi.
- Przyjechałem tutaj, bo ten dom trzeba w końcu sprzedać. Nie może tyle lat stać pusty...
- On nie jest pusty! - jego spojrzenie po raz kolejny spotkało się z moim nosem. Westchnąłem ciężko i powiedziałem spokojnym głosem:
- Ja to wiem. Teraz. Wcześniej też byłem święcie przekonany o tym, że nikt tu już nie mieszka. - wstałem z krzesła i wsunąłem dłonie do kieszeni spodni. - Może gdybyś się stąd wyprowadził i zamieszkał w mieście, byłoby lep-
- Nie!
Umilkłem, posyłając mu zdziwione spojrzenie. Chłopak zacisnął obie dłonie w pięści, które drżały niespokojnie. Co mogłem powiedzieć nie tak? Czym go tak zdenerwowałem? Wstał na równe nogi tak szybko, że jego krzesło przewróciło się do tyłu, a po pomieszczeniu rozległ się głuchy huk. Warstwa kurzu poszybowała do góry, migocząc delikatnie w porannym świetle.
- Jongwoon...?
Na początku nie zareagował, wciąż uparcie stojąc w miejscu. Przestąpiłem krok do przodu, jednak nie bardzo wiedziałem, co mam uczynić. Stałem więc dalej, czekając na jakikolwiek gest z jego strony... I się doczekałem.
- To ty tu jesteś intruzem, nie ja. - powiedział słabo, po czym wybiegł z kuchni szybciej, niż mogłem się tego po nim spodziewać. Pozostawił za sobą tylko puste naczynia i kolejną falę kurzu, która uniosła się w powietrze. Przymknąłem powieki i zacząłem liczyć do dziesięciu, próbując się dzięki temu jakoś uspokoić. Teraz byłem już pewien, że powiedziałem coś nie tak.
Czy to chodziło o to, że nie może się stąd wyprowadzić? Ale dlaczego? Co go tu może trzymać? Więcej pytań niż odpowiedzi. Oparłem się ze zrezygnowaniem o drewniany blat i pokręciłem głową. To wszystko nie miało sensu. Dlaczego zajmuję się jakimś porzuconym dzieciakiem zamiast skupić się na swojej własnej pracy? Co by powiedziała HoJae?
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, natychmiast odganiając od siebie TE myśli. Nie teraz, błagam, nie teraz... Miałem zadanie do wykonania, bardzo ważne. Może po prostu powinienem zmienić taktykę?
Nie zastanawiając się nad tym dłużej podszedłem do stołu i zacząłem zbierać naczynia, powoli wszystko sobie porządkując w głowie; pobyt Jongwoona w całkowicie opuszczonym domu, jego niechęć do wyjazdów, miejską legendę, tajemnicze zapasy żywności i historię rodziny, która tutaj kiedyś mieszkała... Co może łączyć te wszystkie rzeczy? Jeśli taki czynnik w ogóle istnieje, to dlaczego ja go jeszcze nie odnalazłem? Wrzuciłem brudne naczynia do misy i nawet nie pofatygowałem się, by nalać do niej wody. Podwinąłem rękawy koszuli i wyszedłem z kuchni, rozglądając się dookoła. Byłem zdecydowany.
Muszę się dowiedzieć wszystkiego, inaczej nigdy stąd nie wyjadę.



~*~



Znalazłem go w pokoju zabaw, klęczącego przy stoliku i dotykającego delikatnie palcem swojej pozytywki. Na całe szczęście nie wydawała z siebie tej okropnej melodii. Delikatna masa perłowa błyszczała w słabym świetle, jakie wpadało do pomieszczenia przez brudne i zakurzone okna. Po raz kolejny pomyślałem o tym, by całą posiadłość dokładnie wyczyścić, ale prawie od razu porzuciłem ten pomysł. Pewnie zajęłoby mi to stulecia.
Jongwoon całkowicie mnie zignorował. Wpatrywał się dalej ze skupieniem w zabawkę, jakby była najważniejszym przedmiotem na całej Ziemi. Arką Przymierza. Świętym Graalem. Ta myśl była śmieszna, jednak w jakiś sposób potrafiłem go zrozumieć. Była pewnie pamiątką po kimś, kto był mu bardzo bliski... Pokręciłem głową i podszedłem do niego, kucając po drugiej stronie stolika.
- Przepraszam. - mruknąłem cicho, również wlepiając wzrok w nieszczęsną pozytywkę. - W sumie sam nie wiem, za co... Wiem, że cię uraziłem. Tylko nie mam pojęcia, dlaczego. Nie znam cię, ty nie znasz mnie... chyba. - spojrzałem na niego kątem oka i wróciłem do obserwowania zabawki. - Ale zdania nie zmieniłem. Wciąż chcę ci pomóc. Dlatego... Musisz mi wszystko opowiedzieć. Obiecuję, że bez twojej zgody nigdzie nie wyjedziesz.
Bardzo powoli odwrócił wzrok, by zaraz potem po raz pierwszy spojrzeć mi głęboko w oczy. Mimowolnie się wyprostowałem, czując dreszcz na plecach i przyspieszone bicie serca. Chłopak początkowo w ogóle nie reagował, a fakt, że mnie słyszał zdradzało tylko to jego spojrzenie. W końcu przymknął powieki i odrzekł:
- Nie mogę stąd wyjść już nigdy. Jestem przeklęty.
Otworzyłem szerzej oczy, kiedy dotarło do mnie, co powiedział.
- Jongwoon, ty...
- Nie chcę, by ktoś znowu przeze mnie zginął. - szepnął, ponownie wracając do obserwowania pozytywki. - Muszę tu zostać. To jest moje więzienie.
Ból w jego oczach mówił wszystko. Odpowiedział na jedno z moich niekończących się pytań, jednak nie sprawił, że zaznałem spokoju. Nie bardzo wiedząc, co mam powiedzieć, wziąłem głęboki oddech i mruknąłem:
- To nie może być prawda...
- Siwon. - jego głos był stanowczy i zmęczony, jakby już dawno się pogodził ze swoim losem. - Nie próbuj nawet mi współczuć, proszę.
Za późno.

1 komentarz:

  1. .... nie wiem co powiedziec, to mnie zamurowalo. jeeeej... mam nadzieje ze bedziesz miala wene zeby szybko napisac dalsza czesc ;)

    OdpowiedzUsuń