sobota, 5 kwietnia 2014

Chłopak z pozytywką (Rozdział II)

Autor - Yesung Oppa
Beta - nie


N/A:
Przepraszam po raz kolejny...? Za dużo się działo. No i miałam kryzys wewnętrzny </3



~*~




Pozytywka





Postawiłem lampę na niewielkim, dębowym stoliku w środku salonu. Westchnąłem ciężko opadając na starą, zniszczoną kanapę i wyciągnąłem zmęczone nogi przed siebie. Powoli już zbliżał się świt, przez zakurzone okna przeciskały się pierwsze, niewyraźne promienie słoneczne, dzięki którym powietrze w domu wydawało się być mniej stęchłe, jednak nie udało im się rozjaśnić do końca panującego tu mroku. Poluźniłem krawat i przymknąłem zmęczone oczy. Moja głowa była coraz cięższa ze zmęczenia. Położyłem ją na oparciu kanapy, czując wszechogarniającą senność.
Bałem się spać w tym domu. Co prawda pozytywka nie odezwała się już od tamtego momentu ani razu, jednak nie rozwiązało to mojego problemu. Mimo to postanowiłem się skupić na swojej pracy, całą noc przeglądając parter w poszukiwaniu wartościowych przedmiotów, miejsc pilnie potrzebujących remontu, lub jakiś szczególnych walorów estetycznych. Przez te kilka godzin zapisałem ponad połowę notesu. Posiadłość była niesamowita pomimo swojej mrocznej aury, przez którą drżałem na samą myśl o tym, że zostały mi jeszcze do przejrzenia dwa piętra... W tym pokój zabaw, w którym znajdowała się ta pozytywka.
Wyciągnąłem swój kieszonkowy zegarek i zmarszczyłem brwi. Zbliżała się piąta. Miałem jeszcze dużo czasu do spotkania z Daeunem. Powinienem nie tracić ani minuty, ale zmęczenie było tak potężne, że już wkrótce nie potrafiłem się nawet ruszyć z miejsca. Nim się spostrzegłem, mocniej wcisnąłem się w kanapę i zapadłem w głęboki sen...
... a gdy się obudziłem, moje ciało przykrywał gruby, wełniany koc, którego wcześniej tam nie było.


~*~




- Żyjesz. - mężczyzna rzucił mi zaciekawione spojrzenie, opierając się o swój rower. Jego mina wyrażała to, jak bardzo nie spodziewał się, że mnie tutaj zobaczy. Mimo to widać było, że odczuł swojego rodzaju ulgę, kiedy wyłoniłem się spomiędzy drzew. - Ale wyglądasz okropnie. Spałeś w ogóle?
To oczywiście było pytanie retoryczne, jednak zmusiłem się na słaby uśmiech i pokręciłem głową. Poprawiłem kołnierz, sprawnie unikając jego badawczego spojrzenia. Wyraźnie oceniał szkody na moim ciele i ubytki na zdrowiu zarówno fizycznym jak i psychicznym, które mogły się pojawić przez tę jedną noc. W sumie to sam mu się nie dziwiłem...
- Wszystko w porządku. To przez pracę. - zapewniłem go, mając nadzieję, że mi uwierzy. Daeun jednak zmarszczył brwi, a ja zakląłem soczyście w myślach. No tak, mogłem się domyślić, że nie mam co na to liczyć. Mężczyzna nie drążył tematu, zamiast tego pytając:
- Wracasz teraz ze mną do miasta?
- Tylko na moment. Kupię nico jedzenia i wracam pracować dalej. - odparłem. Wyraźnie nie takiej odpowiedzi oczekiwał, gdyż zamrugał ze zdziwieniem i zmrużył oczy.
- Ale...
- Przepraszam, ale jeszcze nie skończyłem. To duża posiadłość, a muszę mieć też czas, by odpocząć... - mimowolnie odpowiedziałem na pytanie, którego nie zadał, ale było wyraźnie widoczne w jego oczach. Westchnąłem cicho i kontynuowałem: - Zajmie mi to około trzech lub czterech dni, nie więcej.
- Siwon... - mruknął jakby ostrzegawczo. Cała ulga zniknęła z jego twarzy, zastąpiła ją na powrót troska i strach. To miłe, ale skoro do tego czasu nic mi się nie stało... Cóż, cokolwiek tam jest, może nie bardzo się mną interesuje... Albo woli się trzymać z daleka, strasząc mnie tylko miejską legendą i dziwną, starą pozytywką. Zagryzłem dolną wargę, patrząc na niego niepewnie. Nie mogłem zostawić pracy niedokończonej, chociaż nieważne jak bardzo by mnie o to prosił. - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się szerzej. Przynajmniej na tyle było mnie stać.
- Proszę się o mnie nie bać. Poradzę sobie.



~*~



Pchnąłem ciężkie drzwi i ostrożnie zajrzałem do środka. Od rana nic się tu nie zmieniło, dookoła panowała cisza i spokój. Całe szczęście. Powoli wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi, przez co zrobiło się nieco ciemniej. Zmrużyłem oczy i po omacku ruszyłem w kierunku kuchni, starając się po drodze zbytnio nie poobijać.
Nie miałem okazji się jej lepiej przyjrzeć, zresztą sam uznałem to za zbędne. Stały w niej tylko stare blaty, półki ledwo trzymały się ścian, a powietrze było aż gęste od kurzu. Mimo to czułem się w niej wyjątkowo niepewnie, chociaż nie powinienem mieć powodu. Duże okna wychodziły na ogród, przez to było to najjaśniejsze pomieszczenie w całym domu.
Wciąż uważnie rozglądając się dookoła, położyłem torby z jedzeniem na chwiejącym się niebezpiecznie stole i przeczesałem włosy palcami. Nie było sensu chowania tego wszystkiego, więc wyjąłem tylko jedno jabłko i wgryzłem się w nie z zadowoleniem. Dopiero wtedy poczułem, jak bardzo byłem głodny. Szybko pochłonąłem cały owoc i już sięgałem po bułkę, kiedy coś przykuło moją uwagę. Przerażająco jednostajne kapanie wody z kranu rozchodziło się echem po całej kuchni. Odwróciłem się i podszedłem do zlewu, obok którego stała stara, metalowa, pokryta rdzą suszarka do naczyń. Stały na niej dwa talerze, a kiedy niepewnie ich dotknąłem, poczułem że wciąż są wilgotne od wody...
O co tu chodzi?
Nie myśląc za wiele sięgnąłem do najbliższej szafki i otworzyłem ją na oścież. Zamarłem, widząc w niej resztki cukru, soli i ryżu, które wciąż jeszcze nadawały się do spożycia. W następnej znalazłem herbatę i jakieś ciastka... To mi w zupełności wystarczyło.
Ktoś wciąż tutaj mieszka.
To by wyjaśniało wiele spraw, ale... co z pozytywką? I kto to mógłby być? Przecież cała rodzina zginęła... Może ktoś z miasta? Jakieś dzieciaki, albo bezdomny? Głowa pękała mi od natrętnych myśli, ale musiałem rozwiązać tę zagadkę, chociażbym miał spędzić w Chamong cały miesiąc. Tutaj już nie chodziło tylko o pracę ani nawet bezpieczeństwo mieszkańców.
Postanowiłem już tego dnia sprawdzić bardzo dokładnie pozostałe dwa piętra. Nawet przestałem zwracać uwagę na to, jak bardzo byłem zmęczony – sen zdecydowanie mógł poczekać, zagadka nie. Podwinąłem rękawy i wyciągnąłem swój notes z tylnej kieszeni spodni, przeskakując po dwa schodki na pierwsze piętro... Pokój zabaw.
Byłem rozdarty wewnętrznie. Nie wiedziałem, czy mam tam wejść teraz, czy dopiero pod wieczór. Zagryzłem dolną wargę i zacząłem intensywnie myśleć, wystukując palcami jakiś rytm w skórzaną okładkę notesu. Na litość boską... To tylko pokój, prawda?
W końcu jednak postanowiłem poczekać, aż pozytywka znowu zacznie ewentualnie grać. Dziwny dreszcz przeszedł mnie po plecach, jak zwykle, gdy o niej myślałem. Jednak już się nie bałem. Pragnąłem złapać tego kogoś na gorącym uczynku, kimkolwiek jest. Mieszkańcy miasteczka są śmiertelnie przerażeni, podczas gdy on się doskonale bawić... O nie, zdecydowanie tak tego nie mogłem zostawić.
Przeglądałem po kolei każde pomieszczenie. Tym razem praca była tylko pretekstem. Oczywiście, wciąż zapisywałem wyjątkowo ważne informacje (takie jak wyjątkowo dokładna kopia Ostatniej Wieczerzy na ścianie w bibliotece, czy też okurzone, ale piękne dywany w każdej sypialni na piętrze), jednak głównie szukałem jakichkolwiek oznak życia w domu; nadpalonych świec, niedoczytanych książek, okruchów w jadalni... Im więcej jednak szukałem, tym bardziej przekonany byłem o tym, że nic nie znajdę. Nie poddawałem się, wiedząc, że zostało mi jeszcze jedno piętro. Było mniejsze, oprócz trzech pokoi znajdowały się tam jeszcze dwie pary schodów na niewysokie wieżyczki. Nie miałem jeszcze okazji tam zajrzeć, teraz również nie bardzo mi się tam spieszyło... Ale mimo wszystko musiałem.
Wchodząc po zimnych, kamiennych schodkach zastanawiałem się, dlaczego ktoś zdecydował się na wybudowanie tych wieży. Utrzymane, podobnie jak cała rezydencja, w zachodnim, gotyckim stylu nie były ani praktyczne, ani jakoś wyjątkowo potrzebne, nie wspominając już o tym, że nie posiadały szyb w oknach. Gdy w końcu dotarłem na samą górę i zerknąłem przez jedno z nich, widok dosłownie zaparł mi dech w piersiach.
Cały obszar miasta i okalające je pola skąpane były w bladopomarańczowym świetle zachodzącego słońca. Jeden, niedługi pociąg przejeżdżał w oddali, jednak ani myślał zatrzymać się na stacji. Ku górze powędrowała ciemna smuga z komina lokomotywy, okrywając prawie połowę niewielkiego miasteczka. Westchnąłem cicho, obserwując ten charakterystyczny dla tego miejsca spokój i ciszę... Ani żywej duszy na ulicach. Zapadnięte i wymagające pilnego remontu domy. Wyczuwalny w atmosferze strach i niepokój o każdy dzień... Ci ludzie obawiali się zjawy z Chamong jak średniowiecznej epidemii dżumy. Liczyli się z tym, że każdy dzień mógł przynieść nowe ofiary. Zacisnąłem dłonie w pięści, wiedząc, że jeśli ja nie rozwiążę tej zagadki, to nikt inny za mnie tego nie zrobi.
Rozejrzałem się jeszcze raz uważnie po zimnym pomieszczeniu. Gdy nie zobaczyłem niczego szczególnego, zbiegłem po schodach i ruszyłem do pierwszego pokoju obok. To musiał być strych lub składzik na miotły, gdyż drzwi były niskie i drewniane, pachnące pleśnią i starością. Już miałem nacisnąć klamkę, kiedy po raz pierwszy od poprzedniego wieczora to usłyszałem...
Pozytywka.
Znowu grała.
Zatrzymałem się w połowie ruchu, uważnie wsłuchując się w niejednostajną, straszną melodię. Znałem już ją prawie na pamięć, mimo to wciąż mnie przerażała. Nie mogłem jednak dać się opanować przez strach. Wróciłem na schody i popędziłem do tak już znajomego mi pokoju zabaw. Wiedziałem, że tym razem jest otwarty. Pomodliłem się jeszcze szybko i mocno pchnąłem drzwi, wbiegając do środka. Spodziewałem się zobaczyć dosłownie wszystko... Ale nie ujrzałem kompletnie nic.
Pokój był ponownie pusty.
A pozytywka znowu przestała grać.



~*~



Namhyuk postawił przede mną ciężki kufel piwa i zmarszczył brwi, siadając na krześle obok. Widać było, że chce wyciągnąć ze mnie jak najwięcej, jednak ja nie wiedziałem, od czego mam zacząć. Jak mam mu wytłumaczyć to wszystko, co sam widziałem na własne oczy? Ze zrezygnowaniem podniosłem na niego wzrok i chwyciłem kufel w obie dłonie, pociągając z niego nieśmiały łyk piwa. Obserwowałem, jak bardzo powoli otwiera usta i mówi:
- Nie mogę uwierzyć w to, że ciągle żyjesz.
Westchnąłem w duchu, kręcąc lekko głową.
- Może po prostu pod latarnią jest najciemniej?
Nie odpowiedział. Jego skupiony wzrok przypominał mi Daeuna, który rano patrzył na mnie dokładnie tak samo. Chciał wiedzieć. Poznać prawdę. Przekonać się o tym, że miał rację...
- Nic jeszcze nie znalazłem. - skłamałem, chowając twarz za kuflem. - Nie musiałeś mnie wzywać. Jakbym się czegoś dowiedział, niezwłocznie bym się z wami skontaktował.
- Wybacz. - mruknął speszony, w końcu spuszczając wzrok w dół. - Wszyscy boją się o ciebie i... o siebie. Wiesz, jak to jest...
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. W sumie to ja sam nawet zaczynałem się o siebie bać...
- Kończę swoją pracę, jednak nie mów jeszcze Daeunowi. Chciałbym jeszcze tu trochę pobyć i... dowiedzieć się prawdy. - odparłem nieco ciszej, dbając o to, by nikt inny nas nie usłyszał.- I nic mnie nie zabije, nie martw się o to. Skoro wciąż jeszcze żyję...?
To miał być żart, jednak Namhyunowi widocznie wcale nie było do śmiechu. Całkiem zrozumiałe. Zerknąłem na niedopite piwo, kątem oka zauważając, że za oknem powoli zaczęło się już ściemniać.
- Odwieziesz mnie tam?
Przełknął głośno ślinę. Widziałem, że bił się sam ze sobą.
- Chociaż połowę drogi... Do strumyku, dalej sam już mogę dojść. - zaproponowałem. Zdecydowanie nie uśmiechało mi się wracanie w takich ciemnościach samemu, tym bardziej, że w miasteczku już o dziewiętnastej gaszono wszelkie światła. Namhyuk zmrużył oczy i popatrzył na mnie uważnie, by po sekundzie westchnąć ciężko.
- No dobrze. Poczekaj tutaj, przygotuję powóz. - mruknął wciąż nie bardzo przekonany, po czym wstał z miejsca i poklepał mnie po ramieniu. Posłałem mu słaby uśmiech, kiedy dodał: - Dopij piwo. Jest tutaj cholernie drogie.
Chociaż tyle mogłem zrobić, by mu podziękować. Przełknąłem resztę cierpkiego napoju i ruszyłem za nim, w drzwiach mijając się z Ryeowookiem. Chłopak miał jeszcze bardziej przerażoną minę, niż ostatnio. Odprowadziłem go wzrokiem, obserwując jak siada przy barze i kładzie obie ręce na blacie. Z ramienia zwisała mu pusta torba, a z kieszeni wystawała niewielka latarka.
Ciekawe.
- Idziesz? - natychmiastowo wróciłem na ziemię, kiwając głową i podążając w kierunku wozu Namhyuka. - Tylko do strumyku, ani centymetra dalej.
Posłałem mu pełen wdzięczności uśmiech, po czym usiadłem na drewnianej ławeczce obok niego. Przez całą drogą panowało milczenie, żaden z nas nie potrafił, albo po prostu nie chciał się odezwać. Obserwowałem pogrążony w mroku krajobraz miasta, czując jak mój niepokój rośnie wraz ze zmniejszającą się odległością do posiadłości. Namhyuk również to zauważył, gdyż od czasu do czasu zerkał na mnie, jakby chciał się upewnić, że wszystko w porządku. Pamiętałem o tym, że nie mogę mu jeszcze nic powiedzieć. Muszę zebrać dowody. Bez tego wszyscy wpadną w panikę i...
- Jesteśmy na miejscu.
Tuż przed nami rozciągał się niewielki strumyk, stanowiący naturalną granicę między miastem, a Chamong. Parę metrów od nas znajdował się drewniany mostek, który mimo upływu lat wyglądał zadziwiająco stabilnie. Niepewnie zszedłem z powozu i skłoniłem się z wdzięcznością.
- Daj znać, kiedy... dowiesz się czegoś. - powiedział Namhyuk, po czym zawrócił konia i odjechał w kierunku najbliższej drogi. Nie zdziwiło mnie to, w jakim tempie się oddalał. Ja też najchętniej to bym uczynił, ale nie mogłem. Zacisnąłem więc dłonie w pięści i czym prędzej ruszyłem na górę.






W środku jak zwykle panowała ta wszechobecna cisza i mrok. Po omacku odnalazłem lampę, którą na wszelki wypadek postawiłem bliżej drzwi, gdy wychodziłem, po czym zapaliłem ją i rozejrzałem się po holu. Szykowała się kolejna, nieprzespana noc. Poluźniłem krawat i ściągnąłem marynarkę, rzucając ją na kanapę, na której wciąż leżał tajemniczy koc, pod którym obudziłem się rano. Zmarszczyłem brwi. Ta bezradność mnie przytłaczała. Chciałem już poznać odpowiedzi na wszystkie pytania, dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi... Pogrążony w swoich własnych myślach stałem na środku pokoju, kiedy to do moich uszu dotarła znienawidzona od samego początku przeze mnie melodia.
Znowu ta cholerna pozytywka. O mało nie opuściłem lampy z dłoni, czując dziwny dreszcz na plecach. Wiedziałem, że jeśli w tym momencie popędzę na górę, znowu nie dowiem się niczego. Musiałem obmyślić plan...
Ale nie miałem na to czasu.
Bardzo powoli i najciszej jak potrafiłem ruszyłem na piętro. Stanąłem koło drzwi i przyłożyłem do nich ucho. Przerażająca melodia, przypominająca podkład do danse macabre wwiercała się w mój mózg. Jakaś dziwna psychodelia w niej zawarta nie chciała mnie opuścić, wyraźnie słyszałem w niej smutek i rozpacz, jakby...
Moja dłoń sama powędrowała do klamki. Nacisnąłem ją i wszedłem do środka tak szybko, jak tylko potrafiłem. Tak jak się spodziewałem – pokój znowu był pusty, a pozytywka grała jeszcze przez kilka sekund, nim w końcu zamilkła. Jednak ja już wiedziałem, że nie jestem sam.

- Halo? - odezwałem się niepewnie, oświetlając każdy kąt pokoju swoją lampą. - Wiem, że tu jesteś. Czy możesz wyjść?
Cisza. Spodziewałem się tego. Byłem cierpliwy – odczekałem moment i odezwałem się ponownie:
- Proszę, nie zrobię ci krzywdy. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego tu jesteś...
Czułem się jak głupiec ale nie mogłem się poddać. To mogła być moja jedyna szansa. Kiedy wydawało mi się, że za kotarą przykrywającą okno ujrzałem pewne poruszenie, natychmiast przestąpiłem kilka kroków do przodu.
- Możesz mi zaufać? Proszę... Naprawdę chcę tylko porozmawiać.
Tajemnicza postać znowu się poruszyła, tym razem byłem pewien, że się nie przewidziałem. Odczekałem kolejne kilka sekund i już chciałem powiedzieć coś jeszcze, kiedy brzeg kotary rozsunął się bardzo powoli. Moje serce momentalnie zaczęło bić szybciej, gdy czyjaś drżąca, drobna dłoń pojawiła się na materiale. Mimo światła lampy zajęło mi kilka chwil, nim w końcu dojrzałem postać, która się zza niej wyłoniła.
To był chłopak. Jak najbardziej żywy, nieprzypominający ducha chłopak, patrzący na mnie swoimi błyszczącymi oczyma, które rozświetlały mrok lepiej niż jakakolwiek lampa. Nie chciałem go wystraszyć, więc nie zrobiłem żadnego gwałtownego ruchu. Czekałem na odezw z jego strony. Przez chwilę po prostu na siebie patrzyliśmy, a kiedy chłopak w końcu spuścił wzrok, szepnąłem:
- Jestem tutaj po to, żeby ci pomóc. Pamiętaj, nic innego od ciebie nie chcę.
Zdecydowanie nie spodziewałem się odpowiedzi, którą otrzymałem:
- Możesz... zwrócić mi moją rodzinę?

3 komentarze:

  1. ... o.o kobieto kiedy to czytam to mam az ciarki na plecach... ale baedzo dobrze mi sie to czyta ;) fajny rozdzialik czekam na dalsze ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też na miejscu Siwona nic bym nie mówiła mieszkańcom. Na pewno wpadliby w niepotrzebną panikę, co jedynie utrudniłoby śledztwo. Nie dziwię się, że Choi pragnie poznać prawdę, w końcu kto nie chciałby rozwiązać takiej zagadki? Zastanawia mnie Ryeowook. Przewija się przez to opowiadanie niczym nic nie znacząca postać, choć mam wrażenie, że jest dokładnie odwrotnie. A ten chłopak z pokoju zabaw... To Yesung, prawda? Czyżby krewny tej rodziny, która zginęła?
    Ah, Yeśku, mówiłam już, że cię uwielbiam? <3
    A kryzysem się nie przejmuj, każdy artysta ma go od czasu do czasu :3 Przejdzie <3 Hwaiting!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie przepraszaj, w końcu każdy ma swoje życie, a nas i tak cieszy, że tak wiele tu dodajesz.
    Co do rozdziału to czekałam ze zniecierpliwieniem i z takim samym oczekuje kolejnego. Ta zagadka jaką stworzyłaś wciąga.
    Życzę spokoju, by zobaczyć kolejne rozdziały!

    OdpowiedzUsuń