sobota, 22 marca 2014

Przyjaciel (BangHim)

Autor - Yesung Oppa
Beta - yep~
Rodzaj - drama/angst/romans/psychological
Pairing - BangHim/poboczne: Banglo/BangMonster/HimUp
Tytuł - Przyjaciel (Początkowo: Cierpienia Kim Himchana)
Ostrzeżenia - brak


N/A:

Pozdrawiam Loby i wszystkich innych, który (nie)cierpliwie wyczekiwali tego przez prawie... cały miesiąc...
Mam tutaj dużo do powiedzenia, wytłumaczenia (well well...). No to, po pierwsze...
To jest eksperyment.
Nigdy nie planowałam napisać BangHima, jednak pomysł zrodził się na jednym polskim (yep, polski w szkole jest taki ispirujący~). Moja nauczycielka powiedziała zdanie, które naprawdę dało mi do myślenia:

Dobry autor zawsze szuka alternatywnych dróg, niekiedy nawet niezgodnych z powszechnie przyjętymi realiami. Tylko umiejętność wyrażenia siebie poprzez różne perspektywy i sytuacje czyni go doskonałym pisarzem. 

No i w taki oto sposób popełniłam BangHima. Sorry-not-sorry~

Przyjaciel to wyjątkowy fanfick. Nie wiem, jakby wyglądał, gdybym miała okazję napisać go jeszcze raz... Pozwoliłam sobie na chwilowe odsunięcie stereotypu Pomocnego Himchana/Himchana Matematyka/niepotrzebne skreślić i pokazanie go takim, jakim najbliżsi mogą widzieć go naprawdę... Oczywiście według mnie.

Mam nadzieję, że nie macie mi za złe, że znowu kogoś-tam pokrzywdziłam... Z góry przepraszam i... Życzę miłego czytania. ^^



~*~







To, że się coś rozumie, nie znaczy wcale, że ma się to jasno przed oczami. Gdyby jedno i drugie było jednocześnie możliwe, życie byłoby prostsze”



- Murakami „Ciastka z miodem”






Kiedy miałem dziesięć lat obiecałem sobie, że nigdy, przenigdy nie będę już więcej płakać.
Łzy są oznaką słabości. Gdy człowiek pozwala im płynąć przyznaje się do tego, że nie potrafi sobie poradzić ze swoimi problemami. Kilka słonych kropel potrafi całkowicie odmienić twarz człowieka, sprawić by wyglądała kompletnie bezbronnie. Ja tego nie chciałem. Zawsze się przed tym broniłem, pragnąłem być silny i wytrwały... Matka ciągle mi powtarzała, że to nic złego, jeśli człowiek wyrzuci wszystko z siebie za pomocą płaczu, ale ona nie rozumiała. Płakała praktycznie bez przerwy i to z byle powodu, aż miałem tego kompletnie dość. Nawet moja młodsza siostrzyczka uważała, że to ogromna przesada. Zwykle pocieszałem ją i uspokajałem, że to nie z jej powodu mamusia ciągle płacze. To ja nim byłem. I ojciec. I cały ten popieprzony świat.
- Oppa, dlaczego ludzie płaczą?
Nie umiałem jej odpowiedzieć na to pytanie. Było zbyt trudne, zbyt niezrozumiałe dla dziesięcioletniego mnie. Jednak już w tamtym momencie obiecałem zarówno sobie jak i jej, że już nigdy do końca życia nie uronię żadnej łzy.
Życie jednak już od najmłodszych lat lubiło wystawiać mnie na próbę. Koledzy wiecznie dokuczali mi z powodu mojej lekkiej nadwagi. Nieważne, jak ciężko ćwiczyłem lub jak mało jadłem, wciąż nie potrafiłem zrzucić zbyt wiele. Niekiedy ich uwagi były naprawdę okrutne, lecz nikomu nie wspominałem o tym, co się dzieje w szkole. Szczególnie matce i siostrze. Na samą myśl o łzach matki robiło mi się niedobrze. Nie, to był problem z którym musiałem poradzić sobie sam. Mimo stosunkowo młodego wieku zaparłem się w sobie i zacząłem ćwiczyć jeszcze ciężej i ciężej, pokaźny lunch który mama pakowała mi do szkoły wyrzucałem po drodze, w szkole raczyłem się jedynie wodą i jabłkiem. Wiedziałem, że długo tak nie pociągnę, ale w tamtym momencie nie liczyło się dla mnie nic innego.
Miałem rację. Mój organizm wytrzymał tydzień, na jednym z piątkowych wf'ów z równoległą klasą niespodziewanie ugięły się pode mną nogi, a ja nawet nie zauważyłem, kiedy straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem, zobaczyłem nad sobą tylu ludzi, że nawet nie potrafiłem ich zliczyć. Odszukałem wzrokiem nauczycielkę, która coś do mnie mówiła, jednak nie docierały do mnie żadne z jej słów. Próbowałem się podnieść do siadu, niestety moje ciało było takie ciężkie, a kończyny zbyt słabe...
- Przepuście mnie. Halo, proszę się rozstąpić... - usłyszałem stanowczy, chłopięcy głos dobiegający z tłumu. Zamrugałem gwałtownie, kiedy pierwszy rząd rozstąpił się posłusznie, a przy mnie zasiadł chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziałem.
- Możesz podnieść rękę? Nogę? Cokolwiek? - spytał, patrząc na mnie z troską. Chwilę później ściągnął koszulkę i włożył mi ją pod głowę, a następnie spytał, czy nie potrzebuję czegoś do picia.
- N-nie... - szepnąłem słabo, wiedząc, że jedyna rzecz której obecnie potrzebuję, to porządny obiad. - D-dzięki.
Posłał mi szeroki uśmiech, po czym wstał. Był naprawdę wysoki, górował nad wszystkimi chłopakami z obu klas. Sądziłem, że sobie pójdzie, jednak już po sekundzie oznajmił, że pomoże nauczycielce zanieść mnie do higienistki.
Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego wtedy to zrobił. Być może dlatego, że Bang YongGuk już taki jest – pomaga wszystkim i o każdej porze, zupełnie bezinteresownie, nie oczekując niczego w zamian. Jest tak naiwny, że sądzi iż on sam jeden zdoła zbawić i ocalić świat. Nowoczesna wersja Jezusa Chrystusa? Być może, jednak nigdy nie miałem odwagi powiedzieć mu tego, jak głupie jest jego myślenie. Nawet dla żartów, po pijaku, po ciężkiej kłótni... Nawet nie przyszło mi do głowy, by wyrazić na głos swoje wątpliwości względem jego marzeń. Może po prostu to ja jestem zbyt głupi, by go zrozumieć?
W każdym razie naprawdę nie spodziewałem się, że zaczeka potem na mnie i odprowadzi prosto do domu. Przecież w ogóle się nie znaliśmy, nigdy nie zwracałem uwagi na równoległe klasy, więc nie wiedziałem nawet o jego istnieniu. Mimo to zadziwiająco dobrze nam się rozmawiało. Oczywiście domyślił się powodu mojego wypadku, przez co kupił mi po drodze w niewielkim sklepiku pożywnego batona, na widok którego od razu zaczęło mi okropnie burczeć w brzuchu. On uśmiechnął się tylko i bez słowa mi go wręczył.
Od tamtej pory staliśmy się nierozłączni. To zadziwiające, jak jedno zdarzenie potrafi zbliżyć do siebie ludzi. YongGuk towarzyszył mi w wyprawach na salę gimnastyczną i do parku, gdzie po lekcjach ćwiczyłem do utraty tchu. Musiałem mu jednak obiecać, że będę normalnie jeść. Nie potrafiłem mu odmówić... Prawdę powiedziawszy, to się w sumie nigdy nie zmieniło.
Lata mijały. Będąc w gimnazjum nasze charaktery i wygląd poważnie się zmieniły, jednak wciąż byliśmy nierozłączni. Właśnie wtedy zauważyłem pierwsze efekty swojej ciężkiej harówki – rodzice i znajomi dosłownie mnie nie poznawali. Nie byłem już tym samym pulchnym i niezdarnym chłopczykiem. Nigdy przedtem nie odczuwałem takiej dumy jak właśnie w tym momencie, w którym po raz pierwszy od wielu miesięcy stanąłem na wadze.
- No stary, to teraz możesz iść i z czystym sumieniem podrywać dziewczyny~
Cóż. Próbowałem, naprawdę...
Na każdej randce, chociaż nieważne jak się starałem by każda z nich była idealna, miałem przedziwne wrażenie, że coś jest nie tak, jak być powinno. Kiedy wszyscy koledzy z klasy mieli już dziewczyny, ja wciąż nie potrafiłem się przystosować. Nie wiedziałem, co było nie tak z ich długimi włosami, okrągłymi piersiami, mocno pomalowanymi oczami i krótkimi spódniczkami. Skoro wszystkim się to podobało, to mi też powinno, prawda?
Nic jednak nie mogłem poradzić na to, że ich widok zamiast mnie przyciągać odrzucał. W końcu zaprzestałem wszelkich spotkań i randek, nie wyjaśniając oczywiście YongGukowi, jaki był tego powód. Przecież by mnie wyśmiał... Nie, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł. Najwyżej jak o to zapyta, to powiem, że mi się zwyczajnie odechciało. Przecież on sam też nigdy nie był na żadnej. Prawdę powiedziawszy, to nigdy za bardzo nie udzielał się, gdy rozmawiałem z nim o dziewczynach. Czyżby miał ten sam problem? Może jednak warto go o to zapytać?
Kompletnie nie wiedziałem, jak zacząć tą rozmowę. Myślałem o niej przez cały weekend, a także w poniedziałek, kiedy mieliśmy odrabiać razem lekcje u mnie w domu i we wtorek, gdy graliśmy w nową grę na konsoli, oraz w środę, kiedy pomagałem mu przeglądać oferty pracy na wakacje. W czwartek podczas drogi powrotnej ze szkoły nie wytrzymałem. Prowadząc jedną ręką rower odchrząknąłem cicho, a gdy ten spojrzał na mnie ze zdziwieniem, uśmiechnąłem się słabo.
- Hej Gukkie... Mogę ci zadać jedno pytanie?
- A musisz?
- Chyba tak...
Westchnął ciężko i pokiwał głową.
- No dobra. Wal.
Przełknąłem głośno ślinę i mocniej zacisnąłem palce na kierownicy.
- Hyung... Tobie też nie podobają się dziewczyny?
Takiego wielkiego buraka na jego twarzy jeszcze nigdy nie widziałem. Aż musiałem się zatrzymać, kiedy zaczął niepokojąco głośno kaszleć, jakby zakrztusił się śliną. Poklepałem go po plecach zastanawiając się, co mogło wywołać u niego taką reakcję. Czyżby...?
- Hyung?
- T-ty... - wciąż się krztusząc podniósł na mnie wzrok. Uniosłem pytająco brwi. - Ty... chyba nie mówisz...
- Gukkie, wszystko okej? Nie za dobrze wyglądasz...
Tego wieczora siedzieliśmy u mnie w pokoju do późna w nocy. YongGuk szeptem wyjaśniał mi wszystko na miarę swoich możliwości, a czego nie potrafił – pokazywał w internecie. W pierwszym momencie byłem zbyt osłupiały, by jakkolwiek zareagować. Przecież to nie było normalne, prawda? Takie rzeczy się nie dzieją... Jednak on zapewniał mnie przez okrągłe trzy godziny, że to zupełnie naturalna rzecz i nie powinno się przed tym wzbraniać.
- Wiesz... rozmawiałem już o tym z mamą. - oparł się o ścianę i westchnął cicho, rzucając mi zmęczone spojrzenie. - Ona też uważa, że nie ma w tym nic złego. Widzisz? Naprawdę nie ma się czego bać.
Skoro on tak mówił, to musiałem mu zaufać. Lata doświadczenia mówiły mi, że Bang YongGuk miał zawsze rację. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak mocno wpłynie na mnie ta wiosenna noc, podczas której mój najlepszy przyjaciel tłumaczył mi specyfikę mojej własnej seksualności, jednak była na tyle ważna, że nigdy nie ośmielę się o niej zapomnieć. Najważniejsze wciąż było to, że nie zostałem z tym sam, bo YongGuk był w identycznej sytuacji. O ile to w ogóle możliwe, staliśmy się sobie jeszcze bliżsi.
Rok później umówił się na swoją pierwszą randkę z facetem.
Już od samego początku mu ją odradzałem. W sumie to sam nie wiedziałem nawet do końca, dlaczego. Chłopak był od niego niewiele starszy, lecz wyglądał na co najmniej dwa lata młodszego. Cóż, nie wzbudził mojego zaufania, jednak YongGuk koniecznie chciał spróbować. Nie mogłem mu tego zabronić, prawda? Mimo wszystko czułem się dziwnie, kiedy zadzwonił do mnie godzinę przed randką i kazał życzyć sobie powodzenia. Nigdy mu się nie przyznałem, że tak naprawdę modliłem się przez ten cały czas o to, by coś spieprzył. Tu już nawet nie chodziło o tego Bogu ducha winnego chłopaka... Wciąż jeszcze byłem zbyt młody, by to zrozumieć. Za smarkaty i zarozumiały, jak to zwykł mawiać mój ojciec. Matka nie mówiła kompletnie nic. Głównie płakała.
Przynajmniej to się nie zmieniło.
No i owszem, YongGuk spieprzył sprawę na całego. Okazało się, że tamten facet był uczulony na dosłownie wszystko, wliczając w to sałatkę z orzechami, którą jedli na przystawkę. Zamiast pocieszać mojego przyjaciela oczywiście go wyśmiałem, a co innego mogłem zrobić? Pogrążyć się z nim w żałobie? Przecież nie miałem powodu. Śmiech to najlepsze lekarstwo, o wiele lepsze niż łzy.
I faktycznie, już po paru godzinach śmialiśmy się obaj, tarzając się po dywanie i trzymając się za bolące brzuchy. YongGuk ledwo zdołał mi opowiedzieć o tym, jak zabawnie wyglądała sina twarz chłopaka, gdy ten odrzucił widelec i popędził w kierunku toalety. Mimowolnie sobie to wyobraziłem i wybuchnąłem jeszcze głośniejszym śmiechem, chowając rozgrzaną twarz w dłoniach. Ceniłem takie chwile jak ta. To właśnie podczas nich najczęściej łudziłem się, że już nic nigdy nas nie rozdzieli i już na zawsze pozostaniemy... najlepszymi przyjaciółmi.
- Hej Himmie... - szepnął do mnie, gdy w końcu się uspokoiliśmy. Wciąż leżeliśmy na dywanie, nie mając już nawet sił, by się podnieść.
- Hm?
- Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
Uśmiechnąłem się do siebie głupio, ignorując nagłe przyspieszenie bicia serca.
- Chodźmy już spać, bo majaczysz ze zmęczenia.





O największym marzeniu YongGuka wiedziałem doskonale. Zaraz obok uratowania świata przed głodem i chorobami chciał zostać profesjonalnym raperem, kimś kto swoimi tekstami i muzyką potrafiłby pocieszać ludzi, wzbudzać w nich nadzieję na lepsze jutro, kolorować ich życie i wprowadzać w nie światło. Śmieszne, prawda? Też tak sądziłem, póki nie usłyszałem jego pierwszego kawałka. To było zwyczajne demo z jedną zwrotką i refrenem, nagrane na szybko w domowych warunkach. Mimo to brzmiało... naprawdę magicznie. Nie umiałem go opisać słowami, mogłem jedynie poprosić o wersję na mp3, ignorując przy tym jego pytające spojrzenie. Nie zamierzałem mu się tłumaczyć z czegoś, co dla mnie samego wciąż jeszcze było niejasne.
Słuchałem jej kiedy tylko miałem na to czas. Znajdowała się na najwyższym miejscu na mojej playliście przez okrągły miesiąc, póki nie nagrał kolejnej i kolejnej. Wkrótce mój telefon zapełnił się wszystkimi piosenkami, jakie tylko nagrał. YongGuk naprawdę dziwił się, czemu aż tak bardzo je lubię. A co ja, biedny, mu miałem powiedzieć?
- Po prostu jesteś dobry, tyle.
Jego rodzice byli stanowczo przeciwko jego pasji. Nigdy nie przepadałem za nimi, zresztą ze wzajemnością. Jego ojciec jak każdy wojskowy chciał mieć idealnego syna, dokładną kopię siebie samego. Matka co prawda zaakceptowała jego homoseksualizm, jednak nie to zmieniało faktu, że liczyła na wnuki i ciężko pracującego w szanowanym zawodzie syna.
- Nie rozumiem ich... Przecież mają jeszcze Natashę i YongNama. Dlaczego tak dużo wymagają ode mnie...? - pokręcił głową, wlepiając wzrok w ścianę mojego pokoju, któremu zdecydowanie przydałby się remont. Wygląd tego pomieszczenia nie zmienił się ani trochę przez ostatnie dziesięć lat... To tylko ja dorosłem. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. - Chcę, by byli ze mnie dumni... Dlaczego ciągle rzucają mi kłody pod nogi?
To był dzień, w którym YongGuk skończył osiemnaście lat. Przyszedł do mnie do domu ze skrzynką piwa pod pachą, oznajmiając w progu, że musi pogadać i żebym darował sobie to pierdolone „sto lat”. Nawet mnie to nie zdziwiło, domyśliłem się, że pewnie znowu miał spięcia z rodziną... Bez słowa wpuściłem go do środka i posadziłem na swoim ukochanym, puchatym dywanie.
YongGuk nigdy nie płakał, podobnie jak ja. Nieważne, jakich ludzi spotykał na ulicy, jakie historie mu opowiadali, co strasznego znowu oglądał w telewizji... Nigdy w życiu nie widziałem w jego oczach łez. To był kolejny, a tak właściwie główny powód, dlaczego tak bardzo go podziwiałem. Ja nie płakałem, bo nie chciałem. On, bo nie potrafił.
Jednak wtedy był naprawdę bliski rozklejenia się. Mogłem tylko patrzeć na niego z drugiego końca dywanu, siedząc z puszką taniego piwa w dłoni i słuchać jego drżącego głosu. Im częściej podnosiłem ją do ust, tym bardziej przekonany byłem o tym, że muszę coś w końcu zrobić. Cokolwiek. Mój przyjaciel widocznie nie daje już sobie rady. Po to tu jestem, by mu pomagać, prawda?
Nim zdążyłem jednak jakkolwiek zareagować, usłyszałem jego cichy szept:
- Himmie... Przytul mnie. Proszę.
W pierwszym momencie miałem wrażenie, że się przesłyszałem. Zamrugałem ze zdziwieniem, obserwując jak pusta puszka wypada z jego dłoni i ląduje na miękkim dywanie. Już nawet nie obchodziło mnie to, że resztki piwa go pobrudzą – mogłem tylko wstać i na drżących nogach podejść do niego, wzdychając cicho.
- Gukkie...
Uklęknąłem przed nim i bardzo ostrożnie otoczyłem go ramionami. Szczerze powiedziawszy, to był pierwszy moment w naszym życiu, kiedy byliśmy tak blisko siebie w sensie fizycznym. Czułem jego ciepły oddech na swojej szyi, pachniał piwem i lawendowym płynem do płukania tkanin. YongGuk nigdy nie używał wody kolońskiej. Miała zbyt mocny zapach, nie mógł go zdzierżyć... Często po wf'ie mówił wszystkim, że delikatny dezodorant zdecydowanie mu wystarczy. Teraz już całkowicie rozumiałem, dlaczego.
Wiedziałem, że nie pozwoli sobie na płacz, a już na pewno nie z powodu rodziców. Mimo wszystko przytulałem go do siebie z całej siły, powoli składając w głowie wszystkie elementy tej zawiłej układanki, która tak bardzo męczyła mnie już od kilku lat. Wplątałem palce w jego włosy, przymykając delikatnie powieki. Odłączyłem się całkowicie od świata, nie istniał czas ani przestrzeń. Nic innego się dla mnie nie liczyło. Potrafiłem tylko powtarzać bez końca:
- Będzie dobrze, zobaczysz... Na pewno będzie dobrze.





Praktycznie siłą zaciągnął mnie na przesłuchanie do jednej z wytwórni, które odbywało się niedaleko naszej szkoły. Kiedy pierwszy raz usłyszałem o nim z jego ust, krytycznie zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego jak na kretyna.
- Myślałem, że chcesz zostać undergroundowym artystą, a ty mi tu z przesłuchaniami wyjeżdżasz? - zaplotłem ramiona na piersiach, obserwując jego nieco zmieszane oblicze.
- No tak... Ale... Boże, Himmie, to taka okazja! I to jeszcze TS, myślę, że naprawdę warto spróbować.
Westchnąłem ciężko i pokiwałem głową.
- No dobra, ale po co ja ci tam jestem potrzebny?
- Nie wiem, może... Też mógłbyś się tam wykazać czy coś...
Prawie zachłysnąłem się śliną.
- ...co proszę?
- Na litość boską, proszę cię stary, nie udawaj, że nie umiesz śpiewać. - wywrócił oczyma, opierając się biodrem o kuchenny blat w kuchni. - Jakbyś chciał to utrzymać w tajemnicy, nie darłbyś tak tego ryjca pod prysznicem.
Odwróciłem się do niego plecami, by nie mógł zobaczyć mojej zaczerwienionej twarzy. Minęły już dwa dni od tamtego wieczoru kiedy to w końcu to wszystko do mnie dotarło, jednak ja wciąż nie mogłem się z tym pogodzić. W końcu przyjaźniliśmy się dosłownie pół życia... Dlaczego teraz? I dlaczego właśnie on?
Jedynym plusem w całej tej sytuacji był fakt, że YongGuk nie zdawał sobie z niczego sprawy. Zdecydowanie nie byłem jeszcze gotowy na to, by mu o tym powiedzieć. Szczerze powiedziawszy to wątpiłem, czy kiedykolwiek będę. Wychodziłem z założenia, że im mniej o tym myślę, tym lepiej. Może mi przejdzie? Tak, musi. Nie ma innego wyjścia. To przecież... tylko YongGuk do ciężkiej cholery!
-...halo! Mówię coś do ciebie!
Odwróciłem się do niego twarzą i zamrugałem ze zdziwieniem.
- C-co?
- Chłopie, co jest z tobą ostatnio nie tak? Zakochałeś się?
Nawet nie masz pojęcia...
- Jestem tylko zmęczony. - pokręciłem głową, chwytając za czajnik w zamiarze zrobienia sobie kolejnej kawy. - Koniec roku coraz bliżej, a ja wciąż nie wiem, gdzie iść na studia...
- Może to przesłuchanie w czymś ci pomoże? - poruszył sugestywnie brwiami.
- Oczywiście. Chyba w pozbyciu się ciebie. - wywróciłem oczyma i zalałem swoją szklankę wrzątkiem...
Ja również wtedy nie miałem żadnego, nawet najmniejszego pojęcia...




Nie wiem, jakim cudem znalazłem się przed tą komisją, kompletnie nieprzygotowany, śpiewając pierwszą piosenkę, jaka przyszła mi na myśl. Ledwo co zdążyłem sobie przed wejściem przyczepić numerek do koszuli, a już zostałem poproszony do środka. Nie przyszło za wiele osób – głównie raperzy i tancerze, przez co wszyscy mówili, że mam naprawdę duże szanse nawet jeśli nie śpiewałem jakoś genialnie. W dzieciństwie uczyłem się gry na instrumentach... I to chyba na tyle jeśli chodzi o moją muzyczną edukację. TS pilnie potrzebowało wokali, a... no jak już wspominałem, YongGukowi nie mogłem odmówić.
Twarze komisji i sam występ pamiętam jak przez mgłę. Obudziłem się dopiero ponownie na korytarzu, gdzie ktoś mną potrząsnął mocno.
- Co? - zamrugałem, widząc przed sobą ściągniętą ze zdenerwowania twarz przyjaciela. - Co teraz?
- Jak to co? Czekamy na ich decyzję.
- Ale tak... tutaj?
- A gdzie indziej? - zmarszczył brwi jeszcze bardziej. - To im zajmie chwilę.
Westchnąłem ciężko i usiadłem na podłodze obok niego. Wokół nas było pełno ludzi, głównie chłopaków w naszym wieku lub nieco młodszych. YongGuk jednak nawet na nich nie patrzył, opierał ręce na kolanach i słuchał muzyki z zamkniętymi oczyma, przez co sprawiał wrażenie, jakby się modlił. Nigdy w życiu nie widziałem YongGuka odmawiającego modlitwę... Nawet nie wiedziałem, czy był wierzący. Czy wypada go zapytać o to po tylu latach?
Ostatecznie jednak zrezygnowałem z tego pomysłu, zwyczajnie nie chcąc mu przeszkadzać. Ja sam również przymknąłem powieki i pogrążyłem się w swoich myślach, starając się skupić na wszystkim, co było dla mnie w tamtym momencie najmniej ważne.
Trwało to może niecałe trzy godziny. Przez ten cały czas YongGuk nie potrafił przełknąć ani kawałka kanapki, które przygotowałem dla nas w domu, nie mówiąc już o wypiciu kubka kawy. W porównaniu z nim byłem oazą spokoju, jednak wewnętrznie dosłownie szalałem z niepokoju. Wiedziałem, jak ważne dla niego było to przesłuchanie. Jak mu się nie uda, to załamie się kompletnie. I co ja wtedy zrobię?
Kiedy na drzwiach powieszono tablicę z wynikami, spojrzeliśmy na siebie ze zdenerwowaniem. Nareszcie. Obaj podeszliśmy do niej na drżących nogach, próbując przepchać się jakoś przez tłum nastolatków. Bang szybko odnalazł swoje nazwisko, gdyż znajdowało się praktycznie na najwyższej pozycji. To mi wystarczyło. Już się odwróciłem, by mu pogratulować, gdy wskazał jeden z końcowych zapisów.
- Patrz Himmie – ty też tu jesteś!
Myślałem, że śnię. W najskrytszych marzeniach nie sądziłem, że kiedykolwiek coś takiego mi się przydarzy. Chwilę po prostu stałem, zbyt osłupiały by jakkolwiek zareagować, otrzeźwiałem dopiero wtedy, gdy poczułem jak ktoś mocno przytula mnie do siebie.
- Jezu... to się nie dzieje naprawdę... To na pewno jakiś cudowny sen. Himmie, uszczypnij mnie, bo chyba zejdę!
Uśmiechnąłem się delikatnie i poklepałem go po policzku.
- Głupi jesteś. Przecież to było oczywiste.




Mój głos wciąż wymagał ćwiczeń. I to naprawdę poważnych.
Podczas gdy YongGuk obrzucał producentów swoimi pomysłami, nadsyłając im każde swoje demo, ja siedziałem od rana do wieczora w sali prób, spędzając przemiło czas na ćwiczeniach wokalnych i leksykalnych. Moi nauczyciele byli naprawdę cierpliwi, chociaż już nie raz oberwało mi się za to, że nie potrafiłem się skupić. Nie moja wina, dopiero skończyłem szkołę i jeszcze do mnie nie dotarło, że najprawdopodobniej najbliższe kilkadziesiąt lat spędzę właśnie w tym miejscu.
Cieszyłem się jednak niezrównanym szczęściem swojego przyjaciela. Moje serce przyspieszało za każdym razem, gdy słyszałem jego śmiech na korytarzu, łapałem jego szczęśliwe spojrzenie lub słuchałem jak nuci pod nosem jedną ze swoich ostatnich piosenek. Nigdy przedtem nie widziałem go bardziej dumnego z siebie. Jeśli tylko mogłem go takiego widywać na co dzień, to i ja byłem szczęśliwy... A przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy YongGuk umówił się na randkę z początkującym raperem z innej wytwórni, przeżyłem ogromny szok. Zdawałem sobie sprawę z tego, że prędzej czy później do tego dojdzie, jednak wizja mojego przyjaciela na randce z kimkolwiek wydawała się tak śmieszna i niemożliwa, że szybko przestałem o tym myśleć. Los jednak wyjątkowo lubił się nade mną znęcać, gdyż YongGuk najwidoczniej naprawdę mocno polubił tego... NamJoona? Tak mu było na imię?
Znienawidziłem go już w momencie, kiedy pierwszy raz o nim usłyszałem. Był młodszy od Banga o niecałe cztery lata, jak na piętnastoletniego gówniarza zbyt wysoki i zdecydowanie zbyt utalentowany (podobno). Widziałem go tylko raz, przez okno, gdy czekał na mojego przyjaciela pod drzwiami budynku wytwórni. Od razu powiedziałem YongGukowi, by dał sobie spokój. Nic z tego nie będzie, jest zbyt smarkaty. Jedyne, co od niego wtedy usłyszałem, to:
- Nie wydziwiaj. Przyjdę wieczorem powiedzieć, jak było.




Nie sądziłem, że stracę nad sobą kontrolę tak szybko.
Przez całe południe chodziłem poddenerwowany. Z racji, że już od roku nie mieszkałem z rodzicami było mi trochę łatwiej, ale samotność równie źle na mnie wpływała. Wyżywałem się na Bogu ducha winnych szklankach, poduszkach, doniczkach... Około dwudziestej drugiej byłem już tak blisko płaczu jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Zdołałem jednak powstrzymać natrętne łzy, posprzątałem zbite pozostałości po kubku i usiadłem przy stole, próbując się jakoś uspokoić.
Kiedy tylko mi się to w końcu udało, drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadł YongGuk. Po jego zarumienionych policzkach i napuchniętych ustach widziałem już, co się stało. Nie zważając na nic wstałem i zacząłem na niego krzyczeć. Nie panowałem nad słowami, nie obchodziło mnie nawet to, jak wielkiego robię z siebie kretyna. Nic się dla mnie nie liczyło, tylko jego zdziwiona i otępiała twarz, gdy w końcu to wszystko usłyszał. Wciąż nie płakałem, cała moja energia skupiła się całkowicie na jeszcze głośniejszych krzykach. Nie wiem, ile czasu minęło nim ten w końcu chwycił mnie za nadgarstki i syknął:
- Uspokój się.
Nie potrafiłem. Tego było za dużo. Te wszystkie lata ślepej przyjaźni wypaliły w moim sercu i duszy tak wielką dziurę, że aż boli na samo wspomnienie. Drżałem, moje oczy wciąż były suche. Zacisnąłem mocno dłonie w pięści, jednak on wciąż nie puszczał moich nadgarstków. Oddychałem ciężko, moje serce biło jak oszalałe... Dopiero po minucie dotarło do mnie, co ja właśnie najlepszego zrobiłem.
Nie potrafiłem na niego spojrzeć, moje oczy powędrowały w kierunku jego butów, czekając na jakikolwiek ruch z jego strony. Bardzo powoli opuszczał dłonie, jego smukłe, niemal kobiece palce ześlizgnęły się z moich rąk, na których pozostały delikatne ślady po jego paznokciach. Nie czułem nic, ostry ból w sercu zdecydowanie przeważał wszystko inne, nie mogłem nad tym zapanować. Przez dłuższy czas po prostu staliśmy blisko siebie, niezdolni do jakiegokolwiek ruchu.
- Już lepiej?
Miałem ochotę go uderzyć. Naprawdę na to zasługiwał. Nigdy jednak nie potrafiłbym podnieść na niego ręki, więc zamiast tego pokręciłem tylko głową i zaryzykowałem spojrzenie mu w oczy.
- Oczywiście, że nie, ty idioto.
A potem go pocałowałem.
Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłem. Być może z nadmiaru emocji i uczuć, które dosłownie się we mnie kotłowały. Jego usta miały uzależniający, gorzko-słodki smak od którego aż dreszcz przeszedł mnie po plecach. Nie czekając na jego reakcję mocno przytuliłem się do niego, czując jak moje nogi niebezpiecznie drżą. Ciągle nie odrywałem od niego swoich ust, nie potrafiłem. To było dla mnie zbyt trudne.
W pewnym momencie nogi całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłbym na podłogę, gdyby nie te silne ramiona, które w ostatnim momencie oplotły mnie w pasie i przysunęły tak blisko, jak to tylko było możliwe. Jęknąłem ze zdziwieniem, gdy niespodziewanie zostałem posadzony na kuchennym blacie, a te dwie delikatne, przepiękne dłonie znalazły się pod moją koszulką. Posłałem mu najbardziej zdziwione spojrzenie na jakie było mnie stać, jednak ten je zignorował. Jego usta znalazły się na mojej szyi, a ja w końcu zatopiłem się w jego kochanym dotyku i bliskości.
Przez całą noc nie powiedział kompletnie nic. Nie przeszkadzało mi to, nawet jeśli ja miałem mu do opowiedzenia bardzo wiele. To zdecydowanie mogło zaczekać. Przez cały ten czas modliłem się o to, by rano zamiast „dzień dobry” usłyszeć dwa inne słowa. Chociaż nadzieja matką głupich, nie przestawałem wierzyć. To w końcu YongGuk... uwielbiał pomagać innym. Poświęciłby wszystko, byleby tylko uczynić swoich najbliższych szczęśliwymi...
Ale pomoc i miłość to dwie mocno odległe od siebie sprawy.
Wciąż jeszcze musiałem dorosnąć...




Sypialiśmy ze sobą regularnie przez naprawdę długi czas. YongGuk zazwyczaj unikał tematu, w łóżku nie mówił kompletnie nic. Teoretycznie w końcu miałem to, o czym marzyłem, jednak grunt pod moimi nogami wciąż nie był stabilny. Czułem się tak, jakbym stąpał po cienkim lodzie – jeden fałszywy ruch i te wszystkie lata pracy pójdą na marne. YongGuk zniknie, a ja znów zostanę sam. Czy potrafiłbym tak żyć? Szczerze w to wątpię.
Niedługo po tym zadebiutował z I Remember. Obserwowałem go przez cały proces nagrywania, podświadomie czując, że ta piosenka już niedługo stanie się najważniejszym utworem w moim życiu. Napisał ją w jedną noc, siedząc półnagi na balkonie i pijąc kawę. Dużo kawy.
- Tobie już chyba wystarczy. - westchnąłem, odbierając od niego piątą z kolei, opróżnioną całkowicie filiżankę. Pokręcił głową i zakreślił ołówkiem jakieś słowo na kartce.
- Jeszcze jedna.
Przecież nie mogłem mu odmówić. Mimo iż ja sam byłem już potwornie śpiący, poleciałem zrobić mu kolejną kawę, jednocześnie obserwując pierwsze ślady wschodzącego słońca za oknem. Zadziwiające, jak ja dawno nie oglądałem tego zjawiska... Już zdążyłem zapomnieć, jakie jest piękne. Bang zawsze wolał zachody... Dlaczego nigdy nie spytałem go o powód?
Wróciłem do niego z nową filiżanką i oparłem się o framugę.
- Jak myślisz... - mruknął po chwili, wlepiając wzrok w niebo. Jego ciemne włosy rozwiał wiatr, piękne oczy były przymrużone, a duże, pełne usta rozchylone. - ... czy dam radę zmienić cokolwiek? Nie cały świat, nie Koreę, nie to miasto, ale... gdybym uratował chociażby jednego człowieka na Ziemi, to już byłby dla mnie sukces...
Po raz kolejny nie potrafiłem odpowiedzieć na jego pytanie.




I Remember okazało się być strzałem w dziesiątkę. Zapewniło nam popularność jeszcze na długo przed wspólnym debiutem. Do tego czasu z pozostałymi członkami zespołu widziałem się może ze dwa razy, ledwo co pamiętałem ich imiona, jednak już wkrótce zaczęliśmy intensywnie ćwiczyć.
Choi Junhong, nasz maknae. Wysoki, smarkaty, niesamowicie utalentowany... Patrząc na niego podczas prób miałem swojego rodzaju deja vu, podświadomie czułem, że ten małolat już niedługo nieźle namiesza. Za tą maską nieśmiałego, skromnego chłopczyka na pewno kryło się coś więcej. Nie potrafiłem go rozgryźć, był dla mnie jedną wielką zagadką już od samego początku... Od momentu, w którym YongGuk mi go przedstawił.
- Skąd ty go niby znasz, skoro Kang pokazał nam go dzisiaj dopiero po raz pierwszy? - syknąłem przez zęby, patrząc na niego z furią w oczach. Ten zignorował to i wzruszył ramionami, odpowiadając jeszcze ciszej:
- Opiekowałem się nim przez pewien czas.
Co?
I nic mi o tym nie powiedział?
Okej, sam już nie wiedziałem, kim dla siebie byliśmy, ale jedno było pewne: nie stanowiliśmy pary dwóch całkowicie obcych dla siebie ludzi, wypadałoby więc, żeby mówił mi o takich rzeczach, prawda? Byłem na niego zły, ale nie miałem czasu na niego krzyczeć, bo ten głupi dzieciak właśnie do mnie podszedł i posłał mi szeroki uśmiech.
- Jestem Zelo! A ty to pewnie Himchan hyung, prawda?
O jasna cholera...
Nie wiem, dlaczego miałem Bangowi pomóc napisać piosenkę dla niego i dla Zelo. Przeraziło mnie to, jak bardzo jego początkowe pomysły były odważne i zdecydowanie nieodpowiednie dla naszego piętnastoletniego maknae. Szybko wybiłem mu je z głowy, proponując neutralny, szkolny koncept, który ten w ostateczności przyjął. Po dwóch dniach piosenka była gotowa, jednak ja czułem się okropnie. Z barku czasu i morderczych ćwiczeń przestaliśmy uprawiać seks. W ogóle rzadko ze sobą rozmawialiśmy, prócz przygotowań do mv i ewentualnych spraw z nim związanych, które trzeba było obgadać. Moje serce powróciło do stanu przed roku – złamane, podziurawione, bezużyteczne. Mimo to wciąż się jeszcze łudziłem, że dam radę to wszystko naprawić...
Jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia...
Warrior był naszym pierwszym, wspólnym dziełem. Wszyscy pracowaliśmy nad nim równie mocno, starając się zignorować to, że wyglądaliśmy niemal jak klony. Zelo jako jedyny wśród nas się wyróżniał ze swoimi „uroczymi” loczkami i denerwującym wzrostem. Przez cały czas uśmiechał się niepokojąco do YongGuka, a on zachowywał się tak, jakby to była najbardziej naturalna rzecz pod słońcem.
Tak, byłem zazdrosny. Jak jeszcze nigdy. Jednak tym razem panowałem nad sobą, trzymałem ból głęboko w sobie wiedząc, że nikt i tak na to nie zwróci uwagi. Czułem się bezużyteczny. W piosence prawie w ogóle nie było mnie słychać. Nasi nowi fani mieli problem z rozpoznaniem mnie w mv, a Bang... Zdecydowanie niczego mi nie ułatwiał.
Przestałem sobie dawać radę. Nie mogłem spać i jeść, nawet się już nie starałem. Moją głowę wypełniały miliony okropnych scenariuszy na minutę, serce wciąż przeokropnie bolało... Nie mogłem się zdobyć na szczerą rozmową z YongGukiem. Od tamtego wieczoru w kuchni nie rozmawialiśmy o tym w ogóle, zupełnie jakby nasza „kłótnia” w ogóle nie miała miejsca. Tak było łatwiej? Unikanie nieprzyjemnych tematów było najprostszą, ale zdecydowanie najbardziej zdradziecką drogą, jaką mogliśmy wybrać. Ten rok zbliżeń, ukradkowych spojrzeń, namiętności i nadziei nie zmienił nic. Zupełnie, jakbyśmy chodzili po kole, goniąc własne ogony. Jaki był w tym cel? Do czego to prowadziło? Czy ten koszmar się kiedyś skończy?
Byłem tym wszystkim zbyt zmęczony. Uczucia przygniatały mnie do ziemi, nie pozwalały się podnieść na nogi. Potrzebowałem odpoczynku, chociażby chwilowego. Jedyne, co w tej sytuacji mogłem zrobić, to zamknąć się w pokoju YongGuka, zawinąć w jego kołdrę i mieć nadzieję, że gdy się obudzę, wszystko samo się ułoży...
...nadzieja faktycznie umarła ostatnia.
Widok, który tam zastałem dopełnił dzieła. Czara tragizmu mojej postaci w tym chorym komedio-dramacie przechyliła się, jej zawartość spaliła mnie doszczętnie. Krzyk zamarł na moich ustach, zagłuszył go wyjątkowo głośny jęk maknae, rozdzierający moją duszę na miliony kawałków. Ta plątanina kończyn i pościeli, dźwięk przyspieszonego oddechu, skrzypienia łóżka i cichych westchnień, zapach potu, pożądania, hormonów... Miłości. Prawdziwej miłości...
W końcu wszystko zrozumiałem.
Zamknąłem za sobą drzwi i na drżących nogach wróciłem do siebie. Gdybym był nieco głupszy, pewnie uciekłbym przed siebie i nigdy nie wrócił, jednak to nie było rozwiązanie. Chociaż ból wypełniał moje ciało, nasilał się z każdym krokiem, a przy samych drzwiach niemal upadłem na kolana, wciąż uparcie oddychałem, łapałem powietrze w płuca i wypuszczałem ustami, utrzymując tę resztkę kontroli nad swoim ciałem. Nie wszystko jeszcze do mnie dotarło. Czekały mnie kolejne bezsenne noce, długie spacery, wizyty w szpitalu i przerażające wnioski, jednak mimo to trwałem. Nie mogłem tego przerwać. Śmierć jest jeszcze gorsza niż płacz. O ile łzy można jeszcze wybaczyć, kiedy się umrze, nie można już z tym nic zrobić...
Dlatego wtedy po raz pierwszy od jedenastu lat pozwoliłem im swobodnie płynąć po moich policzkach.
Nie czułem się jednak słaby. Wiedziałem, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. To nie moja wina, że na jego drodze pojawił się Junhong, zauroczył go i doprowadził do tego miejsca, w którym obaj obecnie się znajdowali... To nie moja wina, że YongGuk nie potrafił mnie pokochać.
Dopiero wtedy dotarło do mnie to, jak bardzo się starał. Przez ten cały rok, każdej nocy milczał tylko dlatego, bo bał się mnie zranić. Nie chciał, bym cierpiał jeszcze bardziej, robił to tylko dla mnie... Byłem mu wdzięczny za to, że ciągnął to tyle czasu.
Ale jeszcze bardziej wdzięczny byłem Zelo, który w końcu go przede mną uratował.




To była jedyna noc, którą przepłakałem. Tuż nad ranem usłyszałem delikatne skrzypienie drzwi. Wiedziałem, że to Bang. Nie odwróciłem się w jego kierunku ani na moment, nawet nie próbując udawać, że śpię. Poczucie winy od niego bijące było wyczuwalne na kilometr. Niepewnie podszedł do mojego łóżka i przysiadł na jego krawędzi, po czym odgarnął kosmyk moich włosów za ucho i szepnął:
- Przepraszam.
Był moim najlepszym przyjacielem, człowiekiem, którego pokochałem całym sercem. To on sprawił, że stałem się tym, kim jestem teraz. Nawet nie mam sił myśleć o tym, kim byłbym, gdyby YongGuk nie pojawił się w moim życiu. Pewnie nikim... I przy tym zostańmy.




Pozwoliłem im być ze sobą. To jedyna rozsądna decyzja, jaką podjąłem w swoim życiu. Nie mogłem przecież zabronić im szczęścia, prawda? Obaj na nie zasłużyli, mogłem tylko posłać Bangowi szeroki uśmiech i dać im swoje „matczyne błogosławieństwo”.
Jeszcze przez długi czas odwracałem wzrok, gdy tylko zaczynali się chociażby przytulać. W nocy budziłem się gwałtownie akurat w momencie, w którym Zelo dochodził. Rano pierwszą rzeczą jaką widziałem po przyjściu do kuchni był półnagi YongGuk z podrapanymi plecami i delikatnym uśmiechem na ustach.
Los naprawdę wyjątkowo mnie nienawidził. Tęskniłem za starymi czasami, jednak nigdy nie przyznałem się do tego, nawet przed samym sobą. Mimo upływu wielu miesięcy to wszystko wciąż bolało, samo wspomnienie chociażby jego czułego dotyku sprawiało, że humor od razu mi się pogarszał. Reszta szybko się do tego przyzwyczaiła, zaakceptowała mój charakter, nie zadawała niewygodnych pytań. I tak było dobrze.
Do momentu, w którym JongUp wyznał mi miłość.
Poczułem się naprawdę skołowany, gdy pewnego wieczora tak stanął przede mną w kuchni i po prostu mi to powiedział. Mimowolnie chwyciłem go za nadgarstki, chociaż wcale tego nie chciałem. Czekałem na dotyk jego miękkich ust. Doskonale wiedziałem, w którym momencie go przytrzymać by nie upadł i posadzić na blacie. Jedyną różnicą było to, że ja nie milczałem. Skoro milczenie jest złotem, to srebro powinno być od niego o wiele cenniejsze. Jeśli sam nie mogę być do końca szczęśliwy, przynajmniej znalazł się ktoś, kogo mogę tym szczęściem obdarzyć.
W końcu zacząłem rozumieć, co YongGuk widział w tym swoim zmienianiu świata. Kiedy JongUp leżał w moim łóżku, mocno przytulony do mojej piersi i z szerokim uśmiechem na ustach, byłem już pewien tego, że podjąłem dobrą decyzję. Świat należy zmieniać małymi kroczkami, kawałek po kawałku, zaczynając od najbliższego otoczenia, które jest przecież dla nas najważniejsze. Wiedziałem, że JongUp nigdy nie zastąpi mi YongGuka, ale przy nim w końcu poczułem, że odnalazłem swoje miejsce na Ziemi.




Nie chciałem zapomnieć o przeszłości. I Remember mi to uniemożliwiało, jednak nie odczuwałem takiej potrzeby. Należy pamiętać, wspominać, przeżywać na nowo... Walczyć o szczęście dla siebie i innych. To YongGuk mnie tego nauczył. Nasza krótka przygoda była tylko niedługim epizodem, który zostawił we mnie ślad na całe życie, jednak byłem mu wdzięczny za to każdego dnia.
To dzięki niemu w końcu dorosłem.





Zachowam głęboko nasze wspólnie spędzone chwilę.
Nawet jeśli często nachodzi mnie ból...
Obietnicy, którą złożyłem na wieczność”
Nigdy nie zapomnę, aż do samego końca.


16 komentarzy:

  1. MÓJ PIERWSZY KOM! HEHEHE, TERAZ IDE CZYTAĆXDXD

    OdpowiedzUsuń
  2. ;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;
    ;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;
    I po płaczu <3
    Mimo że Banghim ( DD: ) to bardzo mi się podobało. Ten shotek miał w sobie to coś, przez co jeszcze nie raz do niego wrócę. Warto było czekać (:

    OdpowiedzUsuń
  3. To był jeden z najpiękniejszych BangHimów jakie przeczytałam. Aż nie wiem co powiedzieć, bo naprawdę zachwycił. Bez oklepanej słodkiej historyjki, pełne uczuć, pięknych, a jednocześnie tak bolesnych. Kolejny raz to trzeźwe spojrzenie jakie jest w Twoich fickach i ta prawdziwa przyjaźń...
    Dziękuję za niego z całego serduszka. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Po pierwsze pewien głupi szczegół odsuwa mnie od poznania tego zespołu. W twoich ffach wielbię Hima, nie? Himchan matematyk? No kurde, zbiasowałam już Kyuhyuna (matematyka!) i Darę (matma i fiza!), a teraz miałabym zbiasować trzeciego matematyka? Jestem humanistką, wtf, czemu nie mogę kochać humanistów? ;;;
    Masz bardzo mądrą polonistkę. Mnie też te zdania dały do myślenia, a co z tego będzie, zobaczymy...
    Eksperyment jak najbardziej udany. Ficzek jest prawdziwy, postać Himchana taka, hm, autentyczna. Nie wiem, co innego mogłabym napisać. Chwyciło mnie to za serce.
    I początkowa opinia Hima o łzach... Tak bardzo ja. Nienawidzę płakać (wyjątek-filmy xD), chociaż pozwalam innym wypłakiwać się mnie. Oni mogą, ale ja już nie i ten układ mi odpowiada :3
    W ogóle brawo, tak szybko dodałaś kolejny fick. Pomagasz mi w walce z depresją pisarską xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Shisus, poznawaj to B.A.P już, plz!
      I dziękuję, as always~

      - Y.

      Usuń
  5. Boże, Yesung, zabijasz mnie i rujnujesz mi życie. ;____; Jednak robisz to w tak cudowny sposób, że nie mogę mieć Ci tego za złe.
    Zaczęłam czytać to tylko dlatego, że jest to Twojego autorstwa, więc nie mogłabym przejść obok tego obojętnie, choć nie przepadam za BangHim'em. Teraz wiem, że naprawdę dobrze zrobiłam, czytając to (pomijając moje zrujnowane feelsy).
    Jedno z najpiękniejszych Twoich opowiadań, może nawet ze wszystkich, które kiedykolwiek czytałam na innych blogach. Czytałam z zapartym tchem, moje serduszko z lodu zostało stopione... Niesamowicie dobrze opisałaś wszystkie przeżycia i myśli Himchana. Do tego HimUp na koniec. ;___; Mimo że tylko dobił moje feelsy, to chyba lepszego zakończenia to nie mogło mieć.
    Dziękuję Ci, wypełniłaś pustkę, którą czułam od dłuższego czasu przez brak opowiadań takich jak to. ♥ ;_______;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się kiedyś przez Was wszystkich naprawdę rozpłaczę... Dziękuję! ;;

      -Y.

      Usuń
    2. To jest nasza zemsta za niszczenie feelsów, więc płacz. ;____;

      Usuń
    3. Popieram. Płacz, Yeśku! Zemsta jest słodka ^w^
      ...albo słona, bo cukrem się nie płacze .__.

      Usuń
    4. Jeśli mam być szczera, to słucham kpopu już kawałek czasu, ale dopiero teraz zdecydowałam się przeczytać jakiegokolwiek ficka... I powiem tylko tyle: strasznie się cieszę, że właśnie Twój przeczytałam jako pierwszy. Naprawdę piękny. Nie wiem co jeszcze mogę napisać, życzę tylko dalszej weny w pisaniu, bo robisz to świetnie <3

      Usuń
  6. W końcu chwila, żeby przeczytać! Już jak zobaczyłam długość to mi sie uśmiechnęło. Świetny nastrój, równo i konsekwentnie od początku do końca tak w fabule jak i w emocjach i byłoby idealnie (tu już czysto subiektywna opinia) gdyby nie ostatni akapit. Ale ja po prostu jestem hardcore fanką BangHima... XD więc mój mózg wyparł możliwość zakończenia na BangLo i HimUpie i jest asdfghjkl! Aż przejrzę jakie jeszcze masz pairingi na blogu ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oczy w górę, oczy w górę, literatura mnie przecież nie rusza...
    Fuck, nie wychodzi. Tablo w słuchawkach też nie pomaga.
    Kurwa, jak Ty to robisz, że piszesz swoje ficki lepiej niż niejeden pisarz niejeden romans? God, zaczęłam czytać ten wstęp o łzach i to było takie... Ja też tak mam! Dokładnie tak samo! Tylko w moim przypadku historia była trochę inna...
    I na mnie "I Remember" też ma taki sam cholerny wpływ, co w tym wypadku niekoniecznie oznacza, że kocham Banga, raczej nasuwa mi trochę inne skojarzenia.
    Dobra, powstrzymałam łzy. Ha ha, nie popłynęła ani jedna! *nie wie czemu, ale duma*
    Kobieto, jesteś CHOLERNYM TALENTEM TEGO ŚWIATA, CO TY ROBISZ, MARNUJĄC SIĘ W POLSCE, dziękuję, dobranoc, Shizus amen.

    OdpowiedzUsuń
  8. Moje pierwsze BangHim'y bo ich nie uznaje ale warto było to przeczytać. Na końcu puściły mi łzy *^* Genialnie jest to wszystko napisane ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Umarłam! Po prostu umarłam, super nieoklepana historia. Te uczucia takie prawdziwe... Zakochałam się w tym. <3 Czemu ja się tak łatwo wzruszam?

    OdpowiedzUsuń
  10. Po raz pierwszy przeczytałam tego typu opowiadanie i poczułam, że się zakochałam <3 Nie myślałam, że tak mnie to wzruszy. Odwaliłaś kawał naprawdę dobrej roboty i dziękuję Ci za to! Naprawdę ciężko mnie wzruszyć opowiadaniem czy książką i rzadko płaczę przy opowiadaniach, ale Ty pokazałaś, że można to zrobić i naprawdę Cię podziwiam. Świetnie opisałaś wszystkie uczucia głównej postaci i nadałaś tej fabule jakiegoś uroku, który do teraz mnie trzyma i chyba przeczytam to sobie jeszcze raz <3
    Mam nadzieję, że będę tu wracała ^-^
    Pozdrawiam i nie poddawaj się nigdy, bo masz niesamowity talent!

    OdpowiedzUsuń