niedziela, 23 lutego 2014

Chłopak z pozytywką (Rozdział I)

Autor - Yesung Oppa
Rodzaj - AU/Angst/Psychological/Romans
Beta - nie </3
Pairing - Siwon x Yesung (Super Junior)
Tytuł - Chłopak z pozytywką
Ostrzeżenia - póki co żadne.



N/A:
Wiem, że długo czekaliście... Przepraszam, jak zwykle tyle na głowie... Slave już zaczęłam pisać, więc powinno się szybko pojawić.
Zapraszam na fp, gdzie udostępniłam zapowiedź kilku projektów, nad którymi pracuję... :)

Jeśli macie jakieś pytania - po to są komentarze, nie ask. Korzystajcie z możliwości, że macie tutaj  łatwiej. ^^
Pozdrawiam i życzę miłej zabawy z opowiadaniem. c:


~*~





I. Chamong


~*~ 


Stacja na której zatrzymał się pociąg koniecznie potrzebowała gruntownego remontu. Niewielki budynek jeszcze pięćdziesiąt lat temu musiał wyglądać przepięknie z jasnobłękitną barwą ścian i starannie wykonanymi, drewnianymi dachówkami. Niestety, z biegiem czasu farba wyblakła i pokryła się sadzą, a dachówki poodpadały. Otaczały go niezliczone krzewy dzikiej róży, na które już od dawna nie spojrzał żaden ogrodnik. Dookoła ani żywej duszy, ta cisza i spokój wręcz mnie przerażała. Kiedy pociąg już odjechał, jedynym źródłem dźwięku zostały ptaki przelatujące z jednego drzewa na drugie, całkowicie beztroskie, bez jakichkolwiek zmartwień. Wzdrygnąłem się i chwyciłem torbę w dłoń, idąc niepewnie w kierunku drzwi od budynku, które ledwo trzymały się w zawiasach. Pchnąłem je na tyle ostrożnie na ile było mnie stać, próbując jednocześnie nie zranić się żadną drzazgą w palec. Spodziewałem się zobaczyć kogoś w kasie biletowej, pewnie znudzonego, podstarzałego mężczyznę z siwizną i brudną marynarką, jednak ujrzałem tylko starą, okurzoną tabliczkę z napisem: „Zaraz wracam”. Wyglądała tak, jakby ktoś wyszedł tylko na moment coś załatwić i już nie wrócił... Na samą myśl wzdrygnąłem się i odwróciłem na pięcie, stwierdzając, że tutaj żadnej pomocy jednak nie otrzymam. Nie miałem pojęcia jak zdołam dotrzeć do miasteczka, skoro nawet nie wiedziałem, w którą stronę mam się udać. Stacja znajdowała się na całkowitym odludziu, nikt nie zapuszczał się tutaj najwidoczniej od wielu lat. Nie miałem więc co liczyć na powóz, którym mógłbym dotrzeć do swojego celu – starego, opuszczonego domu na wzgórzu Chamong.
Zmrużyłem zmęczone oczy i westchnąłem ciężko. Wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do myśli, że nareszcie po roku znowu zabrałem się do pracy. Co prawda szef proponował mi jeszcze kilka tygodni dodatkowego odpoczynku, jednak stanowczo odmówiłem. Musiałem znowu zacząć zarabiać pieniądze. Przez ten czas moje oszczędności znacznie się skurczyły, nie mówiąc już o znacznej sumie pieniędzy wydanej na pogrzeb...
Zagryzłem wargę niemal do krwi, mocno kręcąc głową. Nie, nie mogę teraz o tym myśleć. Muszę jakoś trafić do miasta, rozejrzeć się, a potem odnaleźć dom, który mam wycenić. To mój jedyny cel, na którym powinienem się teraz całkowicie skupić. Nie mogę zawieźć siebie, rodziców, szefa... Czas znowu zacząć normalnie żyć.
Nie ma szans, by ktokolwiek tędy przejeżdżał. Dookoła ani śladu cywilizacji, miasteczko musiało być więc wyjątkowo daleko stąd. Mimo to kamienna droga znajdowała się całkiem blisko stacji, najwidoczniej kiedyś często wykorzystywana przez powozy. Czyli nie zawsze było tutaj tak pusto? Zastanawiające. Z braku innej możliwości postanowiłem ruszyć wzdłuż niej, kiedy niespodziewanie usłyszałem cichy, ochrypły głos za plecami:
- Co robisz na tym pustkowiu, młody człowieku?
Odwróciłem się twarzą w kierunku niskiego, acz zadbanego mężczyzny, którego przenikliwe oczy zdawały się czytać wszystko z mojej twarzy. Miał na sobie szarą koszulę, kamizelkę i luźny krawat, a dopasowane, czarne spodnie wykańczały brudne nogawki. Obie dłonie trzymał na kierownicy roweru, który wyglądał tak, jakby dosłownie zaraz miał się rozsypać.
- Ja...
- Ach, to pewnie ty jesteś tym agentem, który w końcu ma się zająć... tamtym domem. - przerwał mi gwałtownie, a jego twarz nabrała zagadkowego wyrazu. Niepewnie skinąłem głową. - Wybacz. Ktoś z miasteczka miał po ciebie przyjechać, jak widać tutaj na nikogo nie można liczyć. Masz szczęście, że właśnie wracam ze spaceru, panie...?
- Siwon. - odparłem. - Nazywam się Choi Siwon.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Mów mi Daeun. Cóż... Wygląda na to, że będziesz się będziemy się jakoś musieli pomieścić na tym rowerze. - jego uśmiech wyglądał dziwnie nienaturalnie. Mimo to polubiłem go, był pierwszym uśmiechem jaki widziałem od ponad roku.
- Nie trzeba, mogę iść obok. - zaproponowałem nie chcąc, by było mu za ciężko. Daeun machnął jednak dłonią i poklepał skórzane siodełko.
- Daj spokój, jesteś naszym gościem. A teraz wsiadaj.


~*~


Samo miasteczko wyglądało jeszcze bardziej ponuro, niż byłem na to przygotowany. Prawdę powiedziawszy spodziewałem się zobaczyć o wiele bardziej zadbane budynki niż ten na stacji, nie mówiąc już o mieszkańcach. Domy jednak były zniszczone i niedbale pomalowane na brzydkie kolory, witryny sklepów odpadały albo w ogóle już ich nie było. Ta sama kamienna droga, otoczona przez podniszczony chodnik, po którym spacerowały tylko cztery osoby. Uśmiechnąłem się wesoło do kobiety z dzieckiem, ta jednak posłała mi mordercze spojrzenie i mocniej utuliła dziewczynkę w ramionach. Rzuciłem Daeunowi zdziwione spojrzenie.
- Co tu się stało? Zawsze życie tutaj tak wygląda? - spytałem nieco zaniepokojony. Mężczyzna westchnął w odpowiedzi i pokręcił głową.
- Nie opowiem ci o tym za dużo. Mieszkam tu od niedawna, przyjechałem załatwić pogrzeb mojej siostry i... - zacisnął mocno wargi w wąską kreskę. Nie zamierzałem dalej naciskać. Wiedziałem, jak trudno jest rozmawiać o śmierci bliskiej osoby. Pokiwałem tylko głową, gdy po chwili odparł: - Znam kogoś, kto chętnie ci wszystko opowie.
Chwilę jeszcze jechaliśmy drogą, mijając kolejne pozostałości sklepów i walące się w ruiny domy. Pogoda zaczęła znacznie się pogarszać, dopiero teraz zauważyłem, że mimo zbliżającej się zimy i chłodnego wiatru Daeun nie miał na sobie żadnego płaszcza. Zmarszczyłem brwi, nie bardzo wiedząc, jak go o to zapytać. W końcu jednak postanowiłem dać sobie spokój, dochodząc do wniosku, że pewnie to miasteczko jeszcze w wielu rzeczach mnie zadziwi.
- Jesteśmy. - zatrzymaliśmy się przed niewielkim pubem, który nie wyróżniał się szczególnie od reszty oglądanych przeze mnie budynków. Stary, odrapany szyld, skrzypiące drzwi, brudne okna. Rozprostowałem nogi i przeciągnąłem się szeroko, by zaraz po tym poprawić płaszcz i chwycić walizkę w dłoń. Daeun wspiął się na popękane schodki i pchnął drzwi, niepewnie zaglądając do środka. Ponownie posłał mi ten swój dziwaczny uśmiech, na widok którego wzdrygnąłem się nieznacznie.
- Chodź. Jest tutaj.
Niepewnie ruszyłem za nim i również zajrzałem do wnętrza. Było zadziwiająco ciasne, acz przytulne. Znajdowało się w nim najwyżej pięciu mężczyzn, wszyscy siedzieli przy barze, ignorując pewnie o wiele wygodniejsze krzesła wokół stolików. Dwóch z nich odwróciło się w naszą stronę, zapewne słysząc wyjątkowo denerwujące skrzypienie drzwi. Jeden po sekundzie ponownie zwrócił się twarzą do podstarzałego barmana, prosząc o następny kieliszek wódki, podczas gdy drugi wciąż mierzył nas wzrokiem. Mężczyzna, albo właściwie chłopak mógł być niewiele ode mnie młodszy, miał czarne, nieco potargane włosy i głębokie oczy. Nie pił alkoholu, stała przed nim szklanka z nietkniętym sokiem. Najwyraźniej od niego miałem się dowiedzieć czegoś więcej, gdyż Daeun ruszył właśnie w jego kierunku.
- To jest Ryeowook. - przedstawił mi go, stając obok blatu. - Mieszka tu od urodzenia. Bardzo mi pomógł przy pogrzebie... Zresztą, zostawię was tu samych, a sam pójdę odprowadzić rower. - powiedział, po czym posłał mi ostatni, niepokojący uśmiech. Usiadłem naprzeciwko chłopaka, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie w jego oczy. Po chwili odchrząknąłem cicho, zbywając barmana machnięciem ręki. Drink to obecnie ostatnia rzecz, na którą miałem ochotę.
- Jestem Siwon. - powiedziałem, wyciągając ku niemu dłoń. Oczywiście jej nie przyjął. - Jestem tutaj, by w końcu wystawić na sprzedaż dom na wzgórzu Chamong. Podobno coś o nim wiesz... To prawda?
Cisza.
- Muszę mieć jak najwięcej informacji, by móc go sprzedać. I... co się dzieje z tym miastem? Przepraszam, jeśli zadaję za dużo pytań, ale...
- Nie powinieneś tu przyjeżdżać. - usłyszałem cichy szept, który wyjątkowo mnie zdziwił. Nie sądziłem, że usłyszę właśnie coś takiego. Zamrugałem szybko.
- Dlaczego?
Pokręcił głową i odwrócił wzrok w kierunku swojego soku. Oczywiście nie wyglądał tak, jakby zamierzał go wypić. Co on w ogóle robił w tym barze? Dziwny chłopak.
- Opowiesz mi, dlaczego nie powinno mnie tu być?
- W twoich oczach widzę bolesną stratę... - odparł, nawet już na mnie nie patrząc. Cofnąłem się gwałtownie. Co... Skąd on...?
- Ty...?
- To miasto dla takich jak ty jest jeszcze bardziej niebezpieczne... A już tym bardziej Chamong. - odparł jeszcze ciszej, wzdrygając się po ostatnim słowie. To wszystko nie mogło być jeszcze bardziej tajemnicze, prawda? Mimo wszystko poczułem się jeszcze bardziej zaintrygowany całą sprawą, a już tym najbardziej tym, dlaczego dom na wzgórzu Chamong jest taki niebezpieczny.
- Czy tam... no wiesz. Straszy?
Chłopak natychmiastowo pokręcił głową, na co prawie odetchnąłem z ulgą.
- Nie. Legenda z Chamong jest jeszcze gorsza, niż jakieś tam duchy. - dziwny dreszcz przebiegł mnie po plecach, kiedy ponownie podniósł na mnie oczy. W ich kącikach błyszczały łzy.
- A niech mnie, czy mi się wydaje, czy ktoś tu usiłuje rozmawiać o legendzie z Chamong? - usłyszałem głos za plecami, na dźwięk którego prawie podskoczyłem ze strachu. Sekundę później tuż obok mnie stał niski mężczyzna, trzymający kurczowo w dłoni kufel z piwem. - Czyżby nowy przybysz?
- Ja tu jestem tylko ze względu na pracę... - odparłem, jednak ten pokręcił głową.
- Tym bardziej musisz wiedzieć, co się tu kroi. I, przede wszystkim, dlaczego nie powinieneś się zapuszczać na Chamong. - kiedy oparł rękę na moim ramieniu, poczułem wyraźny odór alkoholu. Mimowolnie zmarszczyłem brwi.
- Ten chłopak – wskazał palcem Ryeowooka. - nie za wiele ci teraz opowie. Wciąż nie może się pozbierać po stracie brata... Biedactwo.
- Ja...
- To wszystko przez ten przeklęty dom! - krzyknął barman, prawie przy tym upuszczając właśnie polerowaną przez siebie szklankę. - Moja żona również zmarła, tylko pięć lat temu!
- A mój wnuczek? Bogu ducha winne dziecko... - jęknął mężczyzna, upijając kolejny łyk piwa. Poprawiłem się nieco na krześle i odchrząknąłem cicho.
- Panowie... ja naprawdę tylko chciałem...
- Młody człowieku. - odstawił kufel na blat i spojrzał mi głęboko w oczy. Doprawdy, dlaczego wszyscy ludzie tutaj musieli patrzeć na mnie w taki sposób...? - Legenda z Chamong to nie jakaś tam miejscowa historyjka, którą opowiadają sobie skauci przy ognisku. Przez ten jeden dom wielu z nas straciło swoich jedynych bliskich.
Przełknąłem głośno ślinę, zaciskając dłonie w pięści.
- M-mógłbym ją poznać? - spytałem niepewnie, błądząc wzrokiem po wszystkich zebranych. Nastała cisza tak nurtująca, że już po chwili chciałem dać za wygraną. Widziałem jak mocno ich wszystkich to bolało, jednak musiałem wiedzieć. Jak inaczej niby mam sprzedać ten dom?
- No dobrze. - odparł barman i odstawił szklankę na blat. Natychmiast odwróciłem się w jego kierunku i przeczesałem włosy palcami. - Ale sądzę, że przedtem potrzebujesz czegoś mocnego na nerwy, synu.
Nim zdążyłem zaprzeczyć postawił przede mną szklankę i nalał do środka nieco wódki. Westchnąłem cicho i opróżniłem ją szybko, starając się nie krzywić za bardzo. Widząc to barman zaczął opowiadać:
- Trzydzieści lat temu w domu na wzgórzu Chamong żyła rodzina. Przeprowadziła się tutaj z daleka, szukała wytchnienia i spokoju. Mieszkańcy przyjęli ich bardzo dobrze, wtedy jeszcze lubiliśmy nowych i ciekawych ludzi, którzy wprowadzali powiew świeżości do miasteczka. Wkrótce potem urodził im się syn. Wtedy zmienili się całkowicie – przestali wychodzić, zerwali kontakt ze wszystkimi tutaj. - barman rozłożył ręce. - Martwiliśmy się, jednak nie byliśmy wścibscy. To była ich sprawa, musieliśmy jakoś stłumić ciekawość i żyć, jakby nic się nie stało. To trwało jakieś dziesięć lat... Potem cała rodzina zaginęła.
W pomieszczeniu po raz kolejny zapanowała taka cisza, że słyszałem bicie własnego serca. Ryeowook spuścił wzrok we własne palce, mocniej kuląc się na siedzeniu.
- Przez ponad rok tutejsza policja szukała oznak, poszlak... ciał. Nic. Jakby dosłownie rozpłynęli się w powietrzu. - mężczyzna przełknął głośno ślinę i zacisnął dłonie w pięści. - Dom przez rok stał pusty. Nikt tam się nie zapuszczał, wszyscy się bali... I słusznie. Wiesz, co się stało parę miesięcy potem?
Pokręciłem przecząco głową.
- Ktoś pojawił się w miasteczku. Nikt nie wie, kto to był... ale ślady prowadziły na Chamong. - spojrzał mi głęboko w oczy. - Tego dnia zginęła córka policjanta. Tylko ona widziała... ową osobę. Zmarła na miejscu.
Siedziałem przy barze, całkowicie osłupiały, słuchając tej chorej historii. Jak to możliwe? Czyżby właśnie to wydarzenie tak bardzo zmieniło wszystkich mieszkańców?
- Ale... to przecież nic nie znaczy. To mógł być przypadek... - powiedziałem po chwili. Starzec stojący obok mnie pokręcił głową.
- Nie. Tak się dzieje zawsze, gdy ten... ktoś się pojawia. Widzi go tylko jedna osoba, która zaraz potem umiera. - wyraźnie słyszałem strach w jego głosie. - I tak już od prawie piętnastu lat. Dlatego tak bardzo się boimy i chcemy, byś stąd wyjechał i dał Chamong święty spokój.
Zacisnąłem palce na szklance, zerkając na każdego z nich po kolei.
- Ale ja nie mogę... To moja praca, dostałem wymóg...
- Panowie, przestańcie. - kolejny mężczyzna, tym razem nieco młodszy i bardziej trzeźwy odezwał się zza moich pleców. - Jak tak bardzo chce zginąć – jego sprawa. Może dzięki temu ktoś z miasteczka zostanie oszczędzony.
- Uważaj co mówisz, Namhyuk.
- Mówię samą prawdę. - zerknął na mnie kątem oka i pokręcił głową. - Jak dożyjesz jutra, stawiam ci darmowe piwo, jasne?
Miałem słabą ochotę na piwo, ale machinalnie skinąłem głową. Barman po raz kolejny westchnął ciężko, marszcząc brwi.
- Pamiętaj, że cię ostrzegaliśmy.
- Nic mi nie będzie. - nie byłem jednak aż tak tego pewien... Stwierdziłem jednak, że wystarczająco dużo się dowiedziałem. Powoli wstałem z miejsca i zapłaciłem za wódkę, po czym wyszedłem na zewnątrz, nie patrząc już żadnemu z nich w oczy.



~*~



Jesteś tego całkowicie pewien? - spytał po raz kolejny Daeun, zatrzymując rower dopiero pod samym wzgórzem. Z racji, że nie wiedziałem w którą stronę mam się udać, postanowiłem poprosić go o podwiezienie. Wyraz jego twarzy mówił, że miał szczerą nadzieję na to, że dzięki rozmowie z mieszkańcami dam spokój i wrócę do domu. Podczas jazdy spytałem go też, dlaczego on sam nie mógł mi tego wszystkiego opowiedzieć. Nie doczekałem się odpowiedzi.
- Nic mi nie będzie, obiecuję. - powtórzyłem po raz kolejny, wygładzając płaszcz i mocniej ściskając walizkę w dłoni. Całe szczęście, że nie wziąłem za dużo rzeczy. Ciężko jeździ się na rowerze we dwójkę, a do tego z bagażem.
Daeun pokiwał głową i zacisnął mocniej ręce na kierownicy.
- Przyjadę tutaj jutro o ósmej. - powiedział niepewnie. - Będę czekał godzinę. Jeśli nie...
- Tak, wiem. Rozumiem. - odparłem natychmiast i pomachałem mu na pożegnanie. - Do widzenia.
Odjechał bez słowa, zostawiając mnie w półmroku tuż przy wzgórzu, na którego szczycie znajdował się mój cel. Dom był ogromny i naprawdę bardzo stary. Ściany z szarego kamienia były popękane, widziałem to nawet z tej odległości. W ogóle nie przypominał tradycyjnych, koreańskich domów w których bywałem, co zdziwiło mnie najbardziej. Wyglądał raczej jak z jednej z tych europejskich powieści o duchach, które kiedyś czytała moja żona...
Wzdrygnąłem się nieco i całkowicie skupiłem na domu. Prowadziła do niego piaskowa dróżka, która wiła się między drzewami. Ruszyłem nią, niepewnie rozglądając się dookoła. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej, granatowe chmury niespodziewanie otoczyły całe wzgórze. Miałem nadzieję, że się nie rozpada, dach najwidoczniej nie był w za dobrym stanie... Przyspieszyłem kroku, już po chwili stając przed ogromnymi drzwiami wejściowymi. Poczułem dziwny dreszcz na plecach kiedy przekręcałem klucz w zamku, napotykając pod palcami mocny opór. Gdy w końcu udało mi się wejść do środka, pierwsze co poczułem to ten charakterystyczny zapach starych książek i... lawenda? Czemu w starym, opuszczonym domu pachniało lawendą? Rozejrzałem się dookoła na tyle, na ile pozwalała mi na to prawie znikoma widoczność. Wyjąłem pudełko zapałek z kieszeni płaszcza i podszedłem do najbliższej świecy, zapalając ją drżącymi rękoma.
Postanowiłem zostawić walizkę w holu i przejść się po piętrach. Wszystko dookoła mnie było niesamowicie stare i zakurzone, nawet portrety na ścianach. W tym słabym świetle dostrzegłem kilka postaci, wszyscy ubrani byli w tradycyjne stroje. Kobieta, mężczyzna i dwoje dzieci. Ich sylwetki namalowane były wprawną ręką, musieli być więc bardzo majętni, skoro stać ich było na utrzymanie tak dużego domu i jeszcze wynajęcie świetnego malarza do uwiecznienia ich wizerunków. Zagryzłem wargę i powoli ruszyłem na górę, starając się dokładnie zapamiętać każdy fragment domu, by móc go potem jak najdokładniej opisać w broszurce.
Na pierwszym piętrze ciągnął się długi korytarz, a po obu stronach znajdowała się niezliczona ilość drzwi. Wątpiłem, czy dam radę je teraz wszystkie sprawdzić. Ciągnęły się w nieskończoność, wszystkie identyczne... Mimowolnie zacząłem się zastanawiać, po co czteroosobowej rodzinie tyle pokoi. Pewnie mieli służbę... I dużo gości w weekendy.
Drugie piętro wyglądało podobnie. Tutaj już jednak postanowiłem zajrzeć i sprawdzić, co się kryje za jednymi z tych tajemniczych drzwi. Zdziwiło mnie to, że pierwsze były zamknięte na klucz. Dlaczego? Co takiego mogło się tam kryć? Sprawdziłem drugie, spotkało mnie to samo zdziwienie.
- Co tu się dzieje... - mruknąłem do siebie, ze zrezygnowaniem podchodząc do kolejnych. Te jednak po niemałym wysiłku w końcu puściły, a ja poczułem jak lawenda miesza się z duszącym zapachem kurzu i starego drewna.
Sypialnia. Nieduża, z jednoosobowym łóżkiem i małym, brudnym oknem, które wychodziło na miasteczko. Postawiłem świecę na stoliku i podszedłem do niego. Niesamowite, widziałem je całe, dosłownie jak na dłoni. Przetarłem szybę rękawem i zmrużyłem oczy, dostrzegając nawet Daeuna, który właśnie dotarł na swoim rowerze do baru i wbiegł do środka, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Na samo wspomnienie tego okropnego skrzypienia zabolały mnie uszy. Ponownie chwyciłem do ręki świecę i już miałem wyjść, kiedy usłyszałem przedziwny dźwięk.
W pierwszym momencie naprawdę się go wystraszyłem, ledwo powstrzymując się przed głośnym krzykiem. Rozległ się tak niespodziewanie, że moje serce przez całą minutę biło jak oszalałe. Kiedy w końcu się nieco uspokoiłem, dotarło do mnie, że ten dźwięk pochodzi najprawdopodobniej z bardzo starej pozytywki, znajdującej się w którymś z pokoi na pierwszym piętrze.
Nie myśląc za wiele ruszyłem na poszukiwania, bezszelestnie zbiegając ze schodów i ruszając długim korytarzem w kierunku jego źródła. Melodia cały czas się zacinała, niekiedy brzmiała wyjątkowo groteskowo, innymi razy naprawdę strasznie. Mimo przerażenia chciałem ją odnaleźć i sprawdzić, dlaczego pozytywka wciąż działa... I co takiego mogło ją uruchomić.
W końcu stanąłem przed odpowiednimi drzwiami. Miałem nadzieję, że nie są zakluczone... Mocniej ścisnąłem w dłoni świecę, drugą rękę kładąc na klamce. Bardzo powoli nacisnąłem ją, z dziwną ulgą przyjmując fakt, że były otwarte.
Kiedy wszedłem do środka, pozytywka ucichła. Rozejrzałem się dookoła – pomieszczenie wyglądało mi na pokój dzienny. Stary dywan zasłany był zabawkami, których jednak od dawna nikt nie używał. Na samym środku stał niewielki stolik, a na nim owa pozytywka, wyjątkowo zadbana i błyszcząca, mimo odrapanej farby i wyblakłych pozłoceń wciąż piękna. Różnokolorowe zwierzęta przymocowane były do karuzeli, która otoczona była starannie wykonanym drewnianym płotkiem. Jej góra, najprawdopodobniej wykonana z masy perłowej, błyszczała w słabym płomieniu świecy. Mimo wszystko wciąż bałem się podejść bliżej.
Jakim cudem mogła uruchomić się sama?
Co się działo w tym przeklętym domu?


5 komentarzy:

  1. Jezu o_o to...to... Bylo cos niesamowitego. Bardzo podobal mi sie element ciaglej zagadki i towarzyszacy temu dreszczyk emocji. Podziwiam Cie niemozliwie za to, iz uzylas bardzo duzo opisow i mimo to zaden z nich nie zanudzil mnie nawet w najmniejszym stopniu. Dziekuje, ze jestes i dalej piszej. Zycze owocnej weny~

    OdpowiedzUsuń
  2. O_____O
    Nawiedzony dom... Tajemnicze zgony... Grająca sama z siebie pozytywka...
    Moje klimaty. Tak bardzo moje klimaty <3 Oj, wyczuwam kolejnego ficka, na którego będę czekać z zapartym tchem :D
    Ps Muszę ci podziękować. Ten rozdział ogarnął mój mózg, który wpadł na idiotyczny pomysł do głupawej komedii, którą piszę xD Dzięki! Muszę przestać wymyślać takie rzeczy Q_Q

    OdpowiedzUsuń
  3. 'Angst'... W momencie kiedy to przeczytałam, powinnam wyłączyć Twojego bloga i w ogóle, ale nieee, czemu by nie zniszczyć sobie psychiki do końca~~
    Pomijając moje uzależnienie od angstów. Przeczytałam to już w nocy, ale na telefonie i nie za bardzo mogłam wtedy skomentować. Jednak muszę powiedzieć, że to co piszesz ma moc, zwłaszcza o takiej porze. .w. Kiedy już skończyłam czytać, a czytałam z zapartym tchem, to miałam wrażenie, że sama znajduję się w tym domu i... no, nie za dobrze mi się potem zasypiało. XD W każdym razie opowiadanie zapowiada się naprawdę ciekawie, mrocznie (mrr, lubię to XD) i tradycyjnie - askljflsadkflsdflsd dawaj tu następny rozdział. ;www;

    Jeeej, pierwszy mój komentarz dłuższy niż "I need moaar~" XD

    OdpowiedzUsuń
  4. O_____O mam ciary na plecach... ale chce dalej czytac, choc mialam niezlego pierta czytajac to xD
    to jest genialne xD nie moge doczekac dalszej czesci ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Wypieki na twarzy, wrzucaj kolejny rozdział noona ;;;;;

    OdpowiedzUsuń