Beta - Tak
8.Drogi
Nieprzebyte
Zimno przenika przez moje kości, wiatr muska leniwie skórę, jakby chciał mnie obudzić z transu. Przemarznięte stopy co chwila obmywa morska woda. Słone krople lądują na mojej twarzy, mieszając się ze łzami. To wszystko tylko potęguje otępiały stan, w jakim się znajduję. Co ja tu robię? Jak ja się tu znalazłem? I, przede wszystkim, gdzie ja jestem...?
Nie wiem.
Nic już nie wiem...
Tylko tyle, że to koniec. Wszystko skończone. Czas już nie chce płynąć, stanął w miejscu. Podobnie jak ja, pogrążony w żałobie, nie ma już dla kogo biec. Co się właściwie stało? Dlaczego to wszystko tak się skończyło? Tak wiele rzeczy mogłem zmienić...!
Wzdycham cicho i mrugam zapełnionymi szczelnie łzami oczami. Nie wiem, co teraz ze mną będzie. Umrę? Pewnie tak. Zniknę, przepadnę w nicości... Nikt, zupełnie nikt nie będzie o mnie pamiętał.
Nazywam się Kim Heechul. Mam trzydzieści lat. Przeżyłem Wielką Wojnę Planet, zupełnie nieświadomy straciłem przez nią wszystko, co miałem. Nie wiem, kiedy popełniłem błąd... pewnie w chwili, kiedy kątem oka zauważyłem niewielki, szkolny autobus...
Jestem tylko człowiekiem. Niewielką, głupią istotą, trwającą na tym świecie tylko parę chwil.
Nikim, zupełnie nikim...
A to jest opowieść o mojej śmierci.
~*~
Wiedziałem, że Han mnie uratuje.
Nie miałem zielonego pojęcia jak, ale ufałem mu najbardziej na świecie. Pokładałem w nim wszystkie swoje nadzieje. W końcu kto inny mógłby to zrobić, jak nie on? Wiem, że nie powinienem tak na nim polegać, ale co innego mogłem zrobić? To on zwykł ciągle powtarzać, że nie pozwoli mi tak łatwo umrzeć. Wciąż trzymałem go za słowo...
Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Gdy tylko rozchyliłem powieki, poczułem tak nagłe mdłości, że wszystkie myśli skupiłem na tym, aby je za wszelką cenę powstrzymać. Nic nie widziałem i nie słyszałem. Zmysł dotyku również na moment mnie opuścił, sprawiając że prawie spanikowałem. Gdzie ja jestem? Co się właściwie stało?
Kiedy powoli zacząłem odzyskiwać siły, dotarło do mnie wszystko to, co się wydarzyło. Panika nawiedziła moje ciało po raz kolejny. No to kaplica. Co ja teraz niby mam zrobić? Pomodlić się o ratunek? No pewnie, już biegnę. Zamiast tego postanowiłem wziąć kilka głębokich oddechów, uspokoić się i pomyśleć racjonalnie. Han na pewno mnie odnajdzie. Nie ma innej opcji. Zawsze przecież tak jest, prawda? Ja jestem w tarapatach, a on mnie ratuje...
Poczułem się źle, bardzo źle.
Zamrugałem powiekami, po raz pierwszy otrzymując szansę, by się przyjrzeć sytuacji, w której właśnie się znalazłem. Pierwszą rzeczą jaką ujrzałem, była ogromna głowa z pięcioma parami czarnych oczek, bliźniaczo podobna do „zastępcy” pani Chang. Momentalnie wszystkie ślepia wytrzeszczyły się w okropny sposób, a kosmita wrzasnął coś w niezrozumiałym dla mnie języku. Wtedy właśnie przeraziłem się jeszcze bardziej.
Tardis. Co się stało z Tardisem...?!
Próbowałem się podnieść, jednak poczułem silne więzy na nogach i nadgarstkach, które sprawnie mi to uniemożliwiały. Chciałem krzyknąć, jednak wciąż nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Łzy pojawiły się w kącikach moich oczu, jednak ja nie chciałem płakać. Nie mogłem. Musiałem być silny... Co by powiedział Han, gdybym tak nagle się rozbeczał? Ha, wyśmiałby mnie na miejscu...
Zamrugałem po raz kolejny, próbując się jakoś uspokoić. Ponownie poruszyłem nadgarstkami, sprawdzając stan więzów. Mocne jak skurwysyn. Przełknąłem głośno ślinę, słysząc za głową czyjeś kroki. Znowu to coś z pięcioma parami oczu? Miałem nadzieję, że nie przyprowadził ze sobą żadnego Daleka...
Znowu rozmawiali w nieznanym mi języku. Zacząłem powoli tęsknić za translatorem Tardisa. Zresztą, w tamtym momencie tęskniłem za wieloma rzeczami: głównie bezpieczeństwem, beztroskim normalnym życiem no i Hanem. Za nim to chyba najbardziej...
Czyjaś obślizgła ręka spoczęła na moim ramieniu, a ja wzdrygnąłem się mimowolnie. Chciałem otworzyć usta i wrzasnąć: „Gdzie z tymi łapami?!”, ale oczywiście nie bardzo mi się to udało, gdyż z mojego gardła wydobył się tylko cichy warkot. Co oni mi zrobili? Dlaczego czułem się jak myśląca roślina?
Han, gdzie ty kurwa jesteś...?!
Stanęły nade mną dwie postacie, w tym jednej z nich w ogóle nie rozpoznawałem. Całą twarz miała pokrytą bruzdami, a grube, mięsiste wargi poruszały się energicznie. Zmarszczyłem brwi. Byłem przekonany, że rozmawiają o mnie... i pokazują na mój brzuch, serce, głowę... Zaraz.
Dlaczego ja jestem nagi? I czemu dookoła jest tak sterylnie? I jeszcze te przerażające narzędzia... Co oni mi zamierzają zrobić?! Z mojej twarzy momentalnie odpłynęła cała krew. Oczywiste było to, że zamierzają dostać Hana w swoje ohydne łapska moim kosztem, ale do czego potrzebne im są moje organy? Cholera, co się stało z Tardisem, że nie mogłem ich zrozumieć i to jeszcze w takim momencie? Jęknąłem cicho przymykając powieki.
Wtem usłyszałem kroki jednej z postaci. Otworzyłem oczy i zerknąłem na stwora o bruzdowatej twarzy, który wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem. Co, aż taki jestem niezwykły? Nie wiedzieć czemu, ale uśmiechnąłem się do siebie na samą myśl.
- Nie martw się. Już niedługo będzie po wszystkim. - odezwał się do mnie po koreańsku, po czym również wyszedł z sali, zostawiając mnie samego i zdezorientowanego.
* * *
Zupełnie straciłem rachubę czasu. Nie miałem zielonego pojęcia, ile mnie tam trzymają – byłem zbyt otępiały by cokolwiek jeść i pić, ale domyśliłem się, że podają mi coś dożylnie. Po co? Nie lepiej po prostu dać mi w spokoju umrzeć? No tak, Han. Ale z drugiej strony skąd on niby miałby wiedzieć, że nie żyję?
Godziny (a może dnie, lub tygodnie?) mijały mi na spokojnych refleksjach nad swoim skromnym życiem. Wciąż nie mogłem nic mówić, na dobrą sprawę nawet nie musiałem, chociaż bardzo by mi to ułatwiło egzystencję. Co jakiś czas przychodził do mnie bruzdowaty stwór, zmieniając mi kroplówkę, albo po prostu się na mnie gapiąc. To była nie lada zagadka – czemu on się tak na mnie lampił jak ciele w malowane wrota? Może myślał o tym, który mój organ najlepiej się przyda do odnowienia jego gatunku? Cholera wie. Ale niech lepiej zostawią mi wątrobę, ta się jeszcze może przydać.
W pewnym momencie zjawili się dwaj Dalekowie, jednak nie zasiedzieli się u mnie za długo. Oczywiście cały czas mówili po swojemu, a ja wciąż czułem się jak ostatni kretyn, nie rozumiejąc ani słowa. Przez to powoli zaczęły docierać do mojego mózgu coraz to gorsze wizje, takie jak zniszczenie statku, a co za tym idzie – Ziemi, ludzi no i Hana.
Nie nie nie, proszę, tylko nie to...
Byłem jak jakiś cholerny ośrodek badań naukowych, nie wspominając już o tym, jakie to krępujące – leżeć nagi na jakimś stole, podczas gdy coraz to nowi kosmici oglądają cię bez wstydu ze wszystkich stron. Czego oni tam szukali? El Dorado? Atlantydy? Złotej Komnaty?
Jezu, ogarnijcie się ze skojarzeniami, ja tu cierpię okej...?
Przełom nastąpił w chwili, kiedy do pomieszczenia po raz kolejny wszedł bruzdowaty z dwoma Dalekami, a ja poczułem jak więzy na nadgarstkach i kostkach rozluźniają się nieco. Odetchnąłem cicho, czując jak czucie powoli wraca do moich palców, po czym usiadłem prosto i rzuciłem im mordercze spojrzenie.
- O co w tym wszystkim chodzi?
Blaszana skrzynka, kupa złomu, czy też innymi słowy: po prostu Dalek, odparł natychmiastowo po koreańsku:
- Wasze języki są okropne... Wstydzę się tego, że muszę ich używać.
- Nie o to pytałem.
Podjechał bliżej mnie, a po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Gdybyśmy mogli, zabilibyśmy cię już na samym początku.
- No to dlaczego tego nie zrobiliście? Byłoby wam na pewno o wiele łatwiej.
- Władca Czasu uciekł. Chcemy go dostać za wszelką cenę... - odparł natychmiastowo metalicznym głosem. Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- I co, wy myślicie, że zaryzykuje dla mnie swoje cenne życie? - prychnąłem. - To aż nieprawdopodobne, że tak bezuczuciowe istoty jak wy pomyślały o takim scenariuszu... Do tego ta współpraca z innymi gatunkami... Co się stało z Dalekami?
Kosmita zawarczał niebezpiecznie, jednak mi już było wszystko jedno, czy zginę teraz, czy nieco później. To i tak było pewne, więc po co to odsuwać na później? Przeczesałem włosy palcami i uśmiechnąłem się szeroko.
- Upadliście tak nisko jak Władcy Czasu...
- ZNISZCZYĆ!
- NIE!!
Zerknąłem ze zdziwieniem na bruzdowatego, który w ostatniej chwili powstrzymał Daleka przed zabiciem mnie laserem. Po co to zrobił? Aż tak bardzo zależało mu na moim sercu/mózgu/innym cholerstwie? Zmarszczyłem brwi zerkając na niego nieufnie.
- Co...?
- Proszę nie podejmować pochopnych decyzji. - skłonił się nisko przed tym blaszanym pudłem, a ja doznałem olśnienia. No tak! Dalekowie nie współpracują z innymi gatunkami... Oni po prostu ich podbili. Są teraz dla nich jak niewolnicy, wykonując każde polecenie. Jak ja mogłem być taki głupi, by tego wcześniej nie zauważyć?! Przecież polują na Hana, chcą go zabić nieważne jakim kosztem.
- W każdym razie jak już mówiłem: to bezcelowe. Han w żadnym wypadku się nie pofatyguje, by tu przybiec z podkulonym ogonem. - odparłem drżącym głosem, błagając w myślach o szybką i bezbolesną śmierć. Mimo iż byłem lekarzem, nienawidziłem bólu, tym bardziej takiego, który mógł trwać całą wieczność.
- Nie jestem tego taki pewien... - odparł bruzdowaty, podchodząc do mojej kroplówki i chwilę przy niej majstrując. Westchnąłem głośno i ponownie opadłem plecami na stół, przymykając powieki. Niech to wszystko się już skończy, błagam...
Gdy Dalek zniknął za drzwiami do pomieszczenia, westchnąłem głośno i odwróciłem twarz w stronę drugiego kosmity. Czemu on, do cholery, ciągle się tak na mnie gapił?! Szlag by to, zaraz serio oszaleję...
- Heenim... - powiedział tak nagle, że prawie zachłysnąłem się śliną. Że niby kto?! Zaraz... Tylko jedna osoba na świecie tak na mnie mówiła...
Nie, to niemożliwe. Co on by tutaj robił tyle czasu? I... dlaczego... Jezu, tyle pytań...
- H-Han...?
Pokiwał tylko głową, po czym rozejrzał się dookoła i szepnął:
- Przepraszam. Nie możemy teraz rozmawiać.
- Ale...
- Już niedługo. Wytrzymaj, proszę...
A ja znowu mu zaufałem...
* * *
Wcale nie przypominał Hana, jednak ja byłem święcie przekonany o tym, że to naprawdę on. To, jak ciągle na mnie patrzył i w ogóle... Kolejna rzecz, na którą mogłem wpaść sam już wcześniej, gdybym był odrobinę bardziej inteligentny. Brawa dla mnie.
W każdym razie, od tamtego momentu Han przychodził do mnie jeszcze częściej. Źle mi się na niego patrzyło. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem ignorantem, który zwraca uwagę tylko na wygląd, ale... naprawdę, serce staje na widok faceta mojego życia, który musi nosić tą okropną twarz. Głównie dlatego w myślach go popędzałem, by już jak najszybciej zdecydował się na jakiś ruch. Widziałem, jak się męczy pod tą postacią, nie mówiąc już o mnie...
Musiały minąć pewnie długie miesiące (dnie? tygodnie?), nim w końcu się na to zdecydował. Cała akcja poszłaby szybko i sprawnie, gdyby nie jeden szczegół... Han przyszedł do mojego pokoju i już na progu zaczął się zmieniać. Gdy nareszcie ujrzałem jego błyszczące oczy, uśmiechnięte usta i potargane włosy, z piskiem szczęścia zeskoczyłem ze stołu i rzuciłem mu się na szyję, nie zwracając uwagi na kroplówkę i na to, że jestem całkowicie nagi.
- No już, już... - mruknął i poklepał mnie po ramieniu. - Nie mamy za dużo czasu. Ubierz to. - podał mi jakieś spodnie i bluzkę, co musiało być moim ubraniem w dniu porwania, gdyż były nieźle poplamione ziemią i kurzem. Nieważne. Szybko je na siebie założyłem, przeczesałem włosy i odłączyłem się od migającego komputerka, by już po chwili chwycić dłoń mężczyzny i wybiec na korytarz. Miałem tyle pytań, że aż pękała mi od nich głowa, jednak wiedziałem że muszę wytrzymać. Najpierw musimy się wydostać z ... No właśnie. Gdzie my właściwie jesteśmy?
- Tędy. - mruknął, ciągnąc mnie w kierunku ciemnego korytarza. Moje oczy, przyzwyczajone do sterylnej bieli i oślepiających świateł, źle zareagowały na tą nagłą zmianę. Syknąłem z bólu, kiedy mrok całkowicie nas otoczył. - Wszystko w porządku?
- T-tak... - skłamałem, po omacku znajdując ścianę i opierając się na niej. - Daj mi chwilę...
Podczas gdy ja próbowałem się jakoś ogarnąć, on po kolei tłumaczył mi całą sytuację, oczywiście co sekundę przerywając i popędzając mnie ze zniecierpliwieniem.
- Pierwsze co zrobiłem, to ukryłem obecność Tardisa tak, by nie mogli go nigdzie znaleźć... Dalekowie na pewno obraliby go jako swój cel i byłoby już po Wszechświecie. Dlatego straciłeś zdolność tłumaczenia wszystkich języków, przykro mi... No ale w każdym razie podążyłem za wami, by w końcu na podstawie złożonego DNA jednego z Karledrów, którego udało mi się schwytać, sporządziłem sobie maskę genową. Pracowałem nad nią z tydzień, a zdążyłem w porę, gdyż trzymali cię dość długo w narkozie. Wróciłem więc do bazy Daleków na Manhattanie, gdzie obecnie się znajdujemy i podałem się za KK21E, który był przydzielony jako twój osobisty opiekun. Niestety z czasem zaczęli coś podejrzewać, maska genowa nie jest wieczna, to tylko złudzenie... Dlatego to był najlepszy moment na ucieczkę.
Pokiwałem ze zrozumieniem głową i przetarłem dłonią twarz. Czyli jesteśmy na Manhattanie...? Zawsze lepsze to, niż Afganistan czy coś w tym guście. Oczy już mnie tak nie bolały, więc mogliśmy ruszać dalej. Nie słyszałem ani nie widziałem kompletnie nic, całkowicie zdawałem się na przeczucia Hana. Miałem nadzieję, że stosunkowo cało z tego wyjdziemy... Już aż tak mocno nie zależało mi na śmierci. Nie teraz, gdy wiedziałem, że Han jednak żyje.
- Jest! - w pewnym momencie krzyknął zduszonym głosem i przyspieszył kroku. Jęknąłem cicho, próbując jakoś za nim nadążyć.
- Ale co? Nic nie widzę...
Nie odpowiedział jednak, wciąż truchtając przed siebie. Słyszałem jego przyspieszony oddech i bicie obu serc naraz. Zagryzłem ze zdenerwowaniem wargę, rozglądając się dookoła. W pewnym momencie dosłownie wpadłem na jego plecy, o mało nie rozkwaszając sobie nosa o jego kark.
- Han...! - syknąłem z pretensją w głosie, ten jednak nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Typowe. Przyłożył ucho do czegoś, co chyba było ścianą (drzwiami?), po czym usłyszałem jego cichy śmiech.
- Co...?
- Słyszę kogoś. Tutaj na pewno jest wyjście. - odparł, po czym zobaczyłem światło, które eksponowało tylko jedno urządzenie na tym świecie – Soniczny Śrubokręt. Rozległ się charakterystyczny dźwięk, w tej częściowej próżni brzmiący jak wybuch największego wulkanu na świecie. Skrzywiłem się lekko i szturchnąłem go w ramię.
- Tylko się pospiesz...
Majstrował przy nich tak długi czas, że miałem wrażenie, że mijają wieki. W pewnym momencie chyba usłyszałem w oddali odgłos kroków i odbijającego się od ścian tak znajomego okrzyku: „Zniszczyć!”
- Słyszałeś?
- Gotowe. - mruknął wielce z siebie zadowolony i odsunął się lekko, chowając śrubokręt do kieszeni. Chwilę potem wykopał drzwi z zawiasów (tu serio były drzwi...!), a naszym oczom ukazała się światłość. Moje oczy ponownie ucierpiały, a ja byłem prawie pewien, że jeszcze trochę i oślepnę. - Szybko. Nie mamy czasu.
* * *
Manhattan zdecydowanie nie przypominał już Manhattanu, Nowego Jorku, ani w ogóle jakiegokolwiek innego miasta, które w życiu było dane mi oglądać.
Nawet Han zdawał się być niezwykle zadziwiony jego widokiem. Chociaż był na zewnątrz jeszcze długi czas po mnie, jego zdezorientowana mina i szeroko otwarte oczy zdradzały, że jeszcze niedawno wszystko wyglądało tu zupełnie normalnie. Teraz natomiast mieliśmy przez sobą ogromną przestrzeń pełną piachu, gruzów, samotnych drapaczy chmur, powywracanych samochodów i trupów ludzi, zostawionych na pastwę losu. Z trudem udało mi się powstrzymać mdłości. Mocno zacisnąłem dłoń na ramieniu Hana bojąc się, że z tego wszystkiego mogę stracić przytomność.
- Co... co tu się działo...?
Mężczyzna nie umiał odpowiedzieć mi na to pytanie. Niepewnie ruszył przed siebie, co chwila rozglądając się dookoła. Wszędzie to samo – ani śladu nikogo, kto przeżył. To znaczy, że jestem jedynym żywym człowiekiem w całym mieście? A może nawet i w kraju?
Albo... na świecie?
- Han... - jęknąłem cicho, zerkając na niego ze strachem. Miałem już gdzieś to, co sobie o mnie pomyśli. Bałem się jak jasna cholera, zresztą on widocznie też, o ile nie jeszcze bardziej.
- Heenim... jak mogłem do tego dopuścić...?
Milczałem. Niemożliwe... jakim cudem mogło się aż tyle zdarzyć, podczas gdy my, zupełnie nieświadomi niczego, gniliśmy w jakimś bunkrze tuż pod nosem Daleków i kto wie czego jeszcze? Przełknąłem głośno ślinę.
- Gdzie jest Tardis?
- Powinien być w tym budynku... - wskazał puste pole, zasiane tylko parunastoma rozkładającymi się ciałami mężczyzn i kobiet. - ... którego już nie ma.
Nogi prawie się pode mną ugięły. Jak to? Czyli... czyli to znaczy, że nasz statek przepadł? Spojrzałem na Hana, by ujrzeć niezrozumienie i przerażenie malujące się na jego twarzy. Co tu się do cholery działo...?!
Ziemia pod naszymi stopami zadrżała. Wiedziałem już, co za moment nastąpi. Wymieniliśmy z Hanem zrezygnowane spojrzenia akurat w momencie, w którym z wszystkich stron nadlecieli Dalekowie, Karledrowie, Moorony, Odzule i wiele innych rodzajów kosmitów, które widziałem pierwszy raz w życiu. Nie bałem się już jednak. Znieczulica ogarnęła całe moje ciało, a ja tylko ściskałem mocno dłoń Hana wiedząc, że nie wypuszczę jej do samego końca.
- Nareszcie... W końcu... Ostatni Władca Czasu... - rozległ się metaliczny głos tuż nad naszymi głowami. - Zniszczyć... zniszczyć...!
Przełknąłem głośno ślinę, po raz kolejny w życiu szykując się na pewną śmierć. Co innego mogliby ze mną zrobić, jak nie zabić? Nie jestem im potrzebny, a nawet zawadzam. Trzymali mnie wystarczająco długo jako przynętę, by mieć mnie już kompletnie dość.
- Heenim... - szepnął cicho, mocno zaciskając palce na moim nadgarstku. - Uciekaj. Ja odwrócę ich uwagę...
Pokręciłem gwałtownie głową.
- Nie możesz... Nie zostawię cię...
- Heechul, proszę...
- Nie, Han. - przerwałem mu gwałtownie. - Poza tobą nie mam już nikogo. Nie mógłbym żyć bez ciebie...
Posłał mi najsmutniejsze spojrzenie, jakie kiedykolwiek widział świat. Przez moment po prostu patrzyliśmy sobie w oczy, kompletnie nie przejmując się tym, co się dzieje wokół nas. W pewnym momencie ujrzałem tajemnicze ogniki, które nagle pojawiły się w jego źrenicach.
Może to jednak nie jest koniec...?
- To czyste szaleństwo... - szepnął cicho, po czym odwrócił się twarzą w kierunku Daleków i roześmiał się wesoło. - Niech zgadnę – przepowiednia dotycząca mnie w końcu się dopełniła? Wielka Wojna Planet i „ostatni ze swojego gatunku, ratujący ostatnią ludzką istotę, podczas gdy za jego plecami rozgrywa się Piekło”...? Pomysłowe, nie powiem.
Tysiące stert żelaza w jednym momencie zatrzymało się w powietrzu.
- Zniszczyć...!
- Tak tak, możecie mnie sobie niszczyć ile chcecie. - machnął lekceważąco dłonią. - Ale wiecie, co jest najśmieszniejsze? To wszystko iluzja! Ta wojna nie działa się naprawdę. A wiecie dlaczego? - jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. - Bo to nie jest prawdziwy świat. To nie jest Ziemia. Więc jeśli wrócimy na Tor Zdarzeń, to wszystko...
Moje usta też powoli zaczęły wykrzywiać się w szerokim uśmiechu.
- ... nie powinno się wydarzyć.
- Brawo Heenim. Jesteś naprawdę mądry. - po tych słowach ponownie zwrócił się do Daleków. - Goniliście mnie tak długo, że już kompletnie zapomnieliście, gdzie jesteście i co robicie. Zniszczyliście Ziemię, która tak naprawdę Ziemią nigdy nie była. Wam też bym pogratulował, ale raczej głupoty.
- Władco Czasu... Jak śmiesz...?!
- A śmiem. Powiem więcej – podczas gdy wy tutaj już pozostaniecie uwięzieni na zawsze, my będziemy zupełnie bezpieczni w domu. - po tych słowach ponownie wyjął Soniczny Śrubokręt, a spod kupy trupów nagle wyłonił się Tardis. - Kochany statek, zawsze wie, jak się ukryć... - chwycił mnie mocno za dłoń i zanim Dalekowie zdążyli nas ostrzelać, pobiegliśmy w kierunku niewielkiego szkolnego autobusu, śmiejąc się tak głośno, jak jeszcze nigdy.
* * *
Podróż na „właściwą” Ziemię okazała się trudniejsza, niż Han przypuszczał. Trwała wiele godzin, gdyż parę razy Tor zepchnął nas w zupełnie inne strony, a mężczyzna ledwo zdołał nad tym wszystkim zapanować. Ja siedziałem i po prostu się w niego wpatrywałem, uważnie obserwując każdą emocję malującą się na jego spoconej twarzy. Niby byłem szczęśliwy, jednak coś wciąż nie dawało mi spokoju... Nie miałem zielonego pojęcia, co to takiego. Przecież wszystko znowu dobrze się skończyło, prawda?
W końcu udało nam się wylądować, a ja posłusznie wyszedłem ze statku. Pierwszą rzeczą jaką poczułem było niesamowicie świeże i rześkie powietrze. Usłyszałem szum fal i piski mew, a bose nogi obmywała mi lodowata woda. Dlaczego akurat tutaj...?
Odwróciłem się w stronę Hana, spodziewając się napotkać jego uśmiech. Ten jednak patrzył na mnie z bólem, sztywno oparty o drzwi Tardisa. Nie... proszę, tylko nie to...
- T-ty chyba nie chcesz....?
Mężczyzna pokiwał głową.
- Przykro mi Heenim... - przymknął powieki. - Dużo o tym wszystkim myślałem i... Po raz kolejny przeze mnie prawie zginąłeś. Gdy cię porwali... Byłem prawie pewien, że nie żyjesz. Z mojej winy. A przecież obiecałem ci, że będę cię strzec... Wiem, jestem idiotą. Możesz mnie nawet wyzywać od najgorszych, ale... Lepiej było ci beze mnie, Heechul. Przynajmniej byłeś bezpieczny.
Moje oczy momentalnie napełniły się łzami. Nie myśląc za wiele podbiegłem do niego i padłem mu w ramiona, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszałem.
- Nie... błagam! Proszę Han, nie zostawiaj mnie...!
- Heenim...
- Nie dam rady... Nie będę potrafił sobie bez ciebie ułożyć życia...!
Mężczyzna pokręcił głową i odsunął mnie od siebie delikatnie.
- Jesteś dorosłym mężczyzną, Heenim. Przed tym wszystkim jakoś udawało ci się żyć, prawda? Zrób to dla mnie... Udowodnij, że jesteś silny.
Pokręciłem głową. To był jakiś koszmar... Nie po to tyle przeżyliśmy, by teraz tak po prostu mnie zostawił...!
- Przecież... mówiłeś, że mnie kochasz...
- Kocham cię tak bardzo, że to jedyny sposób, by zapewnić ci bezpieczeństwo... - wytarł kciukiem moje łzy. - Po prostu... Nie wytrzymałbym widoku twojej śmierci, a już tym bardziej świadomości, że to ja ją spowodowałem...
Dlaczego to wszystko musiało się tak skończyć? Akurat teraz, kiedy wszystko mogło się w końcu ułożyć... Nie chciałem z niego rezygnować. Był moją prawdziwą miłością. Może i nierealną i niebezpieczną, ale cudowną i jedyną w swoim rodzaju. Nie ma mowy, bym drugi raz ułożył sobie z kimś życie, nie po tym co razem przeżyliśmy.
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś...?
Pokręcił głową, gładząc mnie po policzku.
- Nie... Tak mi przykro, Heechul...
Nie wiedziałem już, co mam powiedzieć. Zwyczajnie zabrakło mi słów. Dłoń Hana zsunęła się z mojej twarzy i delikatnie ścisnęła moje ramię. Jakby żegnał się ze starym kumplem. Moje serce po raz kolejny w ciągu minuty pękło na miliony maleńkich kawałków... Gdy odwrócił się w kierunku statku przypomniałem sobie o czymś, o co już dawno miałem się go spytać:
- Han...!
- Tak?
Zerknąłem w zachmurzone niebo.
- Czy... Czy jeśli Władcy Czasu mają dwa serca, to znaczy, że... że mogą kochać dwa razy mocniej...?
Spojrzenie, którym mnie obdarował tłumaczyło wszystko. W momencie w którym zniknął za drzwiami umarłem po raz pierwszy. Potem jeszcze kolejny, gdy Tardis zaczął znikać. Wpatrzony pustym wzrokiem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał mój ukochany, wiedziałem że zostałem całkowicie sam. Bez nikogo bliskiego w tym cholernym świecie...
Nazywam się Kim Heechul. Mam trzydzieści lat. Zakochałem się w kosmicie, który pokazał mi czym jest życie, miłość, śmiech, lęk, strach, szczęście i ból. W kosmicie, który był mi bliższy niż jakikolwiek człowiek. W kosmicie, który żył tylko po to, by być nieszczęśliwy.
Ja jestem tylko nędznym istnieniem ludzkim.
A to była opowieść o mojej śmierci.
Bo umierać zacząłem już w momencie, kiedy ujrzałem tajemniczy, szkolny autobus w ulicznym zaułku...
"Weep not for roads untraveled
Weep not for paths left alone
'Cause beyond every bend
Is a long blinding end
It's the worst kind of pain I've known
Give up your heart left broken
And let that mistake pass on
'Cause the love that you lost
Wasn't worth what it cost
And in time you'll be glad it's gone"
~*~
Pozwolę sobie teraz to wszystko skomentować, bo nie chciałam psuć wam niespodzianki.
Zakończenie wymyśliłam już prawie rok temu, podczas jednego z styczniowych wieczorów, oglądając na przemian HanChulowe zdjęcia i Doctora Who. Pewnie wielu z was (mam taką nadzieję) zauważyła faktyczne pewnej historii powiązanie z fickiem... I bardzo dobrze.
Gdyż o to chodziło.
Czytając przeróżne opowiadania na asianfanfics.com widziałam wiele motywów rozstania HanGenga z SJ i oczywiście Heechulem. Wszystkie jednak były takie same... a ja chciałam stworzyć inną, alternatywną wersję ich historii. Nie wiem, czy mi się udało, nie mnie to oceniać.
To ponad pół roku z Władcą Czasu podsumowuję bardzo dobrze. Jest to fick, który pisało mi się najciężej, dlatego dodawany był tak rzadko... Przepraszam, wiem .////. Postanawiam poprawę!
To chyba na tyle. Widzimy się z finałem KacSeul już niedługo... ^^
Wasz Oppa.~
Umarłam razem z Heechulem.
OdpowiedzUsuńNa początku myślałam, że naprawdę zabiłaś Heenima i już miałam zamiar się na Ciebie złościć, ale to by było zbyt proste, prawda? :) Śmierć uczucia i towarzyszące temu cierpienie jest znacznie gorsze niż prawdziwa, fizyczna śmierć. Myślę, że to jak śmierć duszy. Nie wiem, nigdy nikogo nie miałam xD
Ostatni (why?! Q.Q) rozdział jest napisany naprawdę dobrze, to prawdziwy majstersztyk. Osiągnęłaś to, do czego stale dążę- idealnie wyważone opisy, wzbogacone dialogami, które wspaniale uzupełniają resztę opowiadania. Słowem- mistrzostwo w każdym calu :3
Chciałabym pisać jak ty i, choć wiem, że jeszcze długa droga przede mną, nie poddam się!
Mam dobry wzór do naśladowania, after all <3
Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów!
Ojej... serio - ja czyimś wzorem? Naprawdę? O matko...
UsuńAż nie wiem, co opisać... dotychczas to ja miałam wyznaczone cele, by komuś dorównać czy prześcignąć w pisaniu, a tu takie coś... cóż, dziękuję! No i wciąż nie wiem, co powiedzieć... aww ;;;;
A widzisz ^^ Suprise! XD
UsuńMiło mi, że Ci miło, bo mi miło, jak Ci miło :D *jest późno, więc Chizuru rymuje, nie zwracaj na to uwagi xD*
Taak, ohy i ahy sobie fruwają niczym takie moe kwiatki <3
Co masz powiedzieć? Nic, lepiej pisz, Miszczu, żebym ja, Twój niegodny padawan, mogła się od Ciebie uczyć ^w^
Nie wiem jak mam skomentować. Rozdział wzbudził we mnie tyle emocji, że musiałam po przeczytaniu ochłonąć zanim zabrałam się za komentowanie ;-) Rozdział był piękny. Poprostu idealny, nie było tam przesadnej dramaturgii czego nie lubię więc za to duży plus. Nie płakałam, ale miałam na to straszną ochotę. Wiedziałam, że na happy end nie mam co tu liczyć a pomimo to nie byłam na to przygotowana :-( Wiecej z siebie nie wycisnę i przepraszam za chaotyczny komentarz z błędami, ale nie mogę tego inaczej ująć :-(
OdpowiedzUsuńO matko jedno opo i tyle emocji, jesteś poprostu geniuszem ;-)
KAGE
Sama nie wiem co mam myśleć o tym opowiadaniu. Z jednej strony mam ochotę ryczeć z tak dramatycznego zakończenia a z drugiej strony bardzo sie ciesze, ponieważ na samą myśl o kolejnym happy endingu mnie mdli. No cóż mogę powiedzieć tylko jedno, masz ogromny talent i potencjał, moge sie założyć że mało kto wymyśliłby coś choćby w połowie tak genialnego jak to opowiadanie. Twoje opisy sytuacji, cały ten niesamowity świat i wpleciony w to watek miłosny powalają na kolana. Weny i kolejnego fenomenalnego opowiadania ;) [wybacz że nie komentowałam poprzednich części, tak sie wciągnęłam w tą historie że ilekroć internet mi sie rozłączał dostawałam napadu histerii że nie moge czytać dalej xd)
OdpowiedzUsuńKurcze... Poplakalam sie :(
OdpowiedzUsuńCale opowiadanie bylo takie piękne. <3
Czemu oni nigdy nie mogą być razem?
A ten początek i końcówka przypominala mi czarodziejkę z księżyca, więc było mi jeszcze smutniej.
Pisz więcej HanChul'a jeśli możesz <3 Życzę dużo weny ^o^