poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Władca Czasu (VII)

Autor - Yesung Oppa
Beta - tak

N/A:
Trudno mi będzie pożegnać się z tym opowiadaniem... A to już przedostatni rozdział. :c
Nie będę przedłużać. Lecę dalej czytać Trans-Atlantyk, a Wam życzę miłej zabawy ^^




~*~
    7.To nie jest dom.


Odnalezienie moich butów zajęło mi więcej czasu, niż przewidywałem. Jeden znalazłem w kuchni pod stołem, idąc tym tropem drugi musiał być gdzieś w korytarzu. Natknąłem się na niego dopiero w łazience, w koszu na śmieci(?!). W końcu jednak udało mi się jako-tako skompletować moje ubranie, chwyciłem kurtkę i w drzwiach pożegnałem się czule z Hanem.
- Przecież za moment wrócę, sklep mam naprzeciwko. - mruknąłem z rozbawieniem, zarzucając mu ramiona na szyję. Mężczyzna pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Po paru minutach w końcu udało mi się przedostać na klatkę i zbiegłem na dół po schodach. Byłem w świetnym humorze, to zrozumiałe. Już nawet zapomniałem o słowach Hana, które powiedział mi rano. Byłem z facetem, którego kochałem. Nic więcej się nie liczyło, nawet czas i przyszłość. Przede wszystkim przyszłość.
Może wrócę nawet do pracy? Ta, o ile przyjmą mnie z powrotem po ponad roku nieobecności. Chociaż... ciekawe, czy ordynator wciąż jest w stanie zrobić dla mnie wszystko. Na samą myśl zaśmiałem się głupkowato do siebie. Zdążyłem już zauważyć, że Han okazywał zazdrość na swój własny, oryginalny sposób, niby od niechcenia lecz bezustannie obrażając osobę, którą najchętniej zabiłby od razu. Najbardziej póki co doświadczył tego Kyuhyun i nie powiem, niektóre docinki naprawdę były chamskie („On ma zawsze taką zdziwioną minę, czy to po prostu krzywy zgryz?”)...
Pchnąłem drzwi i wyszedłem na ulicę, rozglądając się dookoła. Na pierwszy rzut oka wszystko było takie samo – podniszczony budynek w którym mieszkałem, wiekowa kamienica, którą już dawno wypadałoby odbudować, popękany chodnik, wąska ulica i zakurzona witryna sklepu spożywczego, otwartego dosłownie przed chwilą. Cholera, ale było zimno. Ciekawe, który jest miesiąc... styczeń? A może luty? Nieważne, niedługo i tak się dowiem.
Jednak w momencie, gdy przekroczyłem drzwi sklepu dotarło do mnie, że coś jest wyraźnie nie tak, jak miało być. Za ladą nie stała pani Chang, która codziennie obdarzała mnie swoim przemiłym uśmiechem, gdy kupowałem u niej bułki na śniadanie. Zza kontuaru patrzyła na mnie ogromna głowa z pięcioma parami małych, czarnych oczek, mrugających w tym samym momencie. Usta bez warg poruszyły się nieznacznie, jakby chciały powiedzieć „dzień dobry”. Kreatura miała na sobie fartuch, który umazany był w tych samych miejscach, co fartuch pani Chang. Powoli przedostałem się w głąb sklepu, od razu ruszając w kierunku półek z pieczywem. Drżącą dłonią wpakowałem do koszyka sześć bułek i chleb, chwyciłem masło i jakiś ser, po czym jak najszybciej dopadłem do kasy.
Kosmita (a czym innym to coś niby mogło być?) kasował wszystko bardzo powoli, co chwilę zerkając za mnie, jakby obserwował, czy ktoś czegoś nie kradnie. Nagle tuż przy moim prawym boku usłyszałem głośny szum. Ostrożnie odwróciłem się w tym kierunku i zamarłem.
Postać ta przypominała ogromną ważkę z pszczelimi skrzydłami. Ubrana była normalnie, a w rękach (nibynóżkach?) dzierżyła koszyk wypełniony po brzegi jedzeniem. Zamrugała na widok moich zakupów swoimi oczyma, które zajmowały ¾ powierzchni jej ogromnej twarzy i westchnęła cicho:
- Ludzie... jak zwykle samowystarczalni...
To mi wystarczyło. Chwyciłem siatkę, rzuciłem na ladę jakiś banknot i wybiegłem jak najszybciej ze sklepu, mało nie łamiąc nóg na dość wysokim progu. Co tu się do cholery stało?! Kiedy ostatni raz tu byłem kosmici nie chodzili sobie po ulicach, nie kupowali bułek w sklepie, nie mówili nawet po koreańsku (Tardis tłumaczy zawsze każdy język, jakim ktokolwiek się posługuje na koreański, by łatwiej było mi ich zrozumieć. Dzięki Han...)! Nie oglądając się za siebie od razu ruszyłem w kierunku domu, chcąc natychmiast porozmawiać z Hanem.
Zastałem go w drzwiach. Wyglądał tak, jakby właśnie zamierzał gdzieś wyjść. Stanąłem w progu i wziąłem głęboki oddech, po czym syknąłem:
- Ty wiesz, co się dzieje na zewnątrz?!
Nie odpowiedział od razu. Czyli wiedział. Czasami naprawdę nie mogę go zrozumieć...
- Ale...
- Heenim, nie byłem do końca pewien, czy to prawda.
- A teraz już wiesz? - zmarszczyłem groźnie brwi. - W sklepie spotkałem ogromną ważkę i kasjera, który nawet w najmniejszym stopniu nie przypomina pani Chang. Co się dzieje?!
Spojrzał na mnie z taką powagą w oczach, że natychmiast pożałowałem swojego wybuchu. Przez moment byłem pewien, że coś powie, ale zamiast tego wyrwał mi z ręki siatkę i rzucił ją za siebie, po czym chwycił moją dłoń i pociągnął w stronę schodów. Jęknąłem z protestem, jednak ten nie słuchał. Aha, czyli znowu coś niezwykle ważnego i niebezpiecznego? Jezu, a ja chciałem po prostu odpocząć...
Ponownie stanąłem na ulicy, tym razem uważniej przyglądając się całemu otoczeniu. Minęły mnie właśnie dwie kobiety – jedna Koreanka, całkiem normalna, druga natomiast była o wiele od niej wyższa, szczuplejsza, a jej skóra miała tak biały, że aż przezroczysty odcień. Han podążył za moim wzrokiem i powiedział:
- To samica Geonów. Żyją na planecie Melowin, dwa razy mniejszej od Ziemi, ale tak bogatej w wodę i minerały, że nie sądziłem aby kiedykolwiek myśleli o podróżach w Kosmos...
- Powiesz mi w końcu, co tu się dzieje? - spytałem poważnie już wkurzony i przerażony. Han mocniej ścisnął moją dłoń i westchnął cicho, zerkając w poranne niebo.
- To nie jest Ziemia. Znaczy się, nie ta właściwa... Praktycznie rzecz biorąc to ta sama planeta, ale...
- Mógłbyś jaśniej?
Rzucił mi smutne spojrzenie i odparł:
- Chul, słyszałeś kiedyś o Koncepcji Wieloświata?
Zmarszczyłem brwi. No pewnie, a kto nie słyszał? Światów jest więcej niż jeden, przy każdej naszej decyzji czy ruchu powstają kolejne, alternatywne ich wersje, w których postępujemy zupełnie odwrotnie. Paradoks dziadka i te sprawy... Każde dziecko to wie. Lekko pokiwałem głową, na co Han zaczął mówić dalej:
- Dobrze. W takim razie pewnie zrozumiesz, gdy ci powiem, że znaleźliśmy się w równoległym świecie, prawda?
Wytrzeszczyłem oczy.
- Co? A-ale... jakim cudem?
Mężczyzna podrapał się po głowie, odchrząkając cicho.
- Cóż... wygląda na to, że to moja wina. Podczas naszego pocałunku nie dopilnowałem Tardisa i przez przypadek wleciał w wywrę czasową... No i tak wylądowaliśmy tutaj.
Puściłem go i schowałem twarz w dłoniach. Cudownie. Skoro Han ma TAKĄ minę i mówi TAKIM tonem, to znaczyło tylko jedno – powrót do domu jest bardzo trudny, o ile nawet nie niemożliwy. Nie umiałbym żyć w otoczeniu tylu kosmitów naraz. Jeden zdecydowanie mi wystarczy.
- Najwidoczniej w tym świecie wszyscy już wiedzą o istnieniu istot pozaziemskich... I nawet pozwolono im tu zamieszkać. Dlaczego...? - mruknął Han, patrząc przed siebie w głębokim zastanowieniu. Szturchnąłem go lekko w ramię, natychmiast przywołując go na ziemię.
- A czy to ważne? Wróćmy lepiej do domu.
- To nie takie proste. - spojrzał mi głęboko w oczy, a ja mimowolnie zadrżałem. - Jeśli w tym świecie też podróżujemy razem, to może oznaczać tylko jedno.
- Co takiego?
- Dwa Tardisy nie mogą jednocześnie znaleźć się na Ziemi. - przełknął głośno ślinę. - Jeśli... jeśli istniejemy też alternatywni my, to znaczy że albo ich, albo nasz statek nie istnieje.
- Załóżmy, że to nasz. Co w takim razie mamy zrobić?
- W takim wypadku Heenim... Mamy ogromne kłopoty...

* * *

Jak zwykle Han zaparkował swojego (swoją?) Tardisa w ogródku. A przynajmniej tak sądził. Kiedy dotarliśmy na miejsce, po statku nie było ani śladu. Mężczyzna zaklął soczyście i chwycił się za włosy, jakby miał zamiar je wszystkie wyrwać. Jednak ja pomyślałem racjonalnie – to jeszcze nic nie znaczyło?
- Lepiej zobacz, czy masz klucz. - powiedziałem spokojnie, kładąc mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie jak na skończonego kretyna, ale poklepał się po kieszeni, by po chwili wyciągnąć z niej breloczek z BigBenem, do którego przyczepiony był niewielki kluczyk. Obaj w tym samym momencie odetchnęliśmy z ulgą. Nasz Tardis tu był...
... no właśnie. Tylko gdzie dokładnie jest to 'tu'?
- Ale gdzie on może być?
- Jesteś pewien tego, ze zaparkowałeś go dokładnie tutaj? - spytałem niepewnie. Natychmiastowo pokiwał głową.
- Tak, na sto procent szliśmy tą drogą...
- Wybacz, ale nie pamiętam. Byłem zbyt zajęty całowaniem ciebie.
Policzki Hana pokryły się delikatnym rumieńcem. Całą siłą woli zignorowałem ten gest i odwróciłem się dookoła własnej osi. Nigdzie ani śladu statku. Gdzie on mógł być?
- Skoro go tu nie ma, to istnieje tylko jedyne wyjaśnienie.
- Jakie?
- Ktoś go nam zakosił. - mruknął, zaciskając mocno wargi. Natychmiastowo skojarzyłem to z faktem, jaki parę minut temu przekazał mi na ulicy.
- A jeśli to ci drudzy my?
Rzucił mi zdziwione spojrzenie.
- Jak to?
- No bo mówiłeś, że dwa Tardisy jednocześnie nie mogą znajdować się na Ziemi. Więc skoro ich statek w nieznanych okolicznościach zniknął, a ten drugi Heechul też mieszka akurat tutaj... może zauważyli go na tym podwórku i pomyśleli, że to ich?
- No tak...! - westchnął ze złością, po czym po raz kolejny tego dnia soczyście zaklął pod nosem. - Jak zwykle jesteś genialny, Heenim. Drugi Han nawet nie potrzebuje klucza, mógł uznać że go po prostu zgubił i użyć sonicznego śrubokręta...
- Ale teraz musimy go poszukać, prawda? - spytałem, mimo że było to praktycznie rzecz biorąc oczywiście.
- Jeśli nie chcemy zostać tu uwięzieni, to tak. - odparł, po czym ponownie sięgnął po moją skostniałą z zimna dłoń. - Nie martw się. Odnajdziemy go i wrócimy do domu.
Pokiwałem głową. Nie byłem głupi, wiedziałem że to będzie cholernie trudne. Ale Han ponownie powiedział to z tak głębokim przekonaniem, że od razu miałem ochotę wyruszyć na poszukiwania.
- Zimno trochę. Chodź, ubierzemy coś cieplejszego...


* * *


Było ich więcej niż nas, dosłownie. Idąc ulicą w kierunku centrum natknęliśmy się może na pięciu ludzi i ponad setkę postaci z innych części kosmosu. Co się stało? Kto do tego doprowadził? Nagle w mojej głowie pojawiła się myśl, że to może być nasza wina. Może podczas jednej z podróży podjęliśmy właściwą decyzję, a to była jej alternatywa... Jeśli tak, to Bogu dzięki, że postąpiliśmy właśnie tak, a nie inaczej.
Gdy tylko z powrotem znaleźliśmy się w mieszkaniu, Han oświadczył, że może odszukać trop Tardisa za pomocą swojego śrubokrętu (jeśli macie w tym momencie skojarzenia, to wiedzcie, że patrzę na was z pogardą na twarzy. To poważna sprawa, więc proszę, bądźcie poważni, chociaż raz...!). Zamrugałem gwałtownie. Najwidoczniej miał on więcej funkcji, niż przedtem myślałem... Fajnie, że dopiero teraz się o tym dowiaduję.
No ale nieważne.
- Nie są w podróży. - powiedział Han z tryumfalnym uśmiechem na ustach.
- Skąd wiesz?
- Gdyby podróżowali, radar by nie działał, albo zacząłby świrować. - odparł szybko, oglądając przedmiot pod każdym kątem. Założyłem ramiona na piersiach i obserwowałem go uważnie. - Zachowuje się normalnie... co więcej, są niedaleko.
- Nic dziwnego, skoro ten drugi Heechul tutaj mieszka. Swoją drogą, straszny syf tu zostawił. - mruknąłem, z obrzydzeniem siadając na brzegu kanapy. Han rzucił mi pełne rozbawienia spojrzenie, po czym wrócił do przyglądania się śrubokrętowi.
Po jakiś pięciu minutach i moich trzech, pełnych zniecierpliwienia westchnięciach, mężczyzna wstał gwałtownie na równe nogi i ruszył w kierunku drzwi.
- Heenim, chodź tu... są niedaleko! - powiedział, a ja czym prędzej pobiegłem za nim. Zeszliśmy po zakurzonych schodach, by po chwili ruszyć popękanym chodnikiem prosto w stronę centrum. Starałem się nie patrzeć nawet na coraz liczniejszych kosmitów, których mijaliśmy... Właśnie, starałem się, ale nie bardzo mi to wychodziło. Han jednak nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, całkowicie wpatrzony w swój soniczny śrubokręt, który nagle zaczął cicho popiskiwać.
- Co to znaczy?
- Jesteśmy coraz bliżej... - burknął, po czym momentalnie zamarł w miejscu. - Nie mogą nas zobaczyć...
- ...co?
- Nie możemy się spotkać twarzą w twarz. Jeśli tamten Han się domyśli, co jest grane, wszyscy zginiemy. Dziwne rzeczy dzieją się z tymi, którzy wpadają w wyrwę czasową...
- Zdążyłem już zauważyć, sobie wyobraź... - odparłem ponuro, ale posłusznie schowałem się wraz z nim za ogromnym kontenerem na śmieci. Po raz kolejny myślałem, że go zabiję za beznadziejny dobór kryjówki. Dosłownie czułem, jak smród zepsutej ryby i starych pieluch przenika przez moje ubranie i włosy, lecz jego jedne, pełne powagi spojrzenie starczyło, bym natychmiastowo przestał marudzić.
- Idą. - szepnął, mocniej wciskając się w przerwę między kontenerem a ścianą. Podążyłem za jego wzrokiem i szybko natrafiłem na dwie postacie, które biegły przed siebie w ogromnym pośpiechu. Wyglądało tak, jakby coś ich goniło... Przygryzłem dolną wargę, gdy przyjrzałem się sobie.
- Nie no, serio moje włosy wyglądają tak od tyłu?
- Cicho! - syknął Han, mocniej zaciskając dłoń na moim nadgarstku. - Nie wiem, przed czym uciekają... Musimy być ostrożni.
Zdusiłem przekleństwo pod nosem i wróciłem do obserwacji, jednak nie zauważyłem niczego dziwnego. Wychyliłem się nieco bardziej, odprowadzając wzrokiem biegnące sylwetki, po czym zmarszczyłem nos. Matko, co za smród...!
- Han, możemy... - nie skończyłem. Momentalnie poczułem, jak silne łapska wyciągają mnie z naszej bezpiecznej kryjówki i unoszą metr nad ziemię. Gdy przekręciłem głowę, ujrzałem dwa rządki idealnie ostrych zębów, po czym rzucono mnie prosto na chodnik. Uderzyłem w beton z taką siłą, że aż zadźwięczało mi w głowie, a obraz przed oczami całkowicie pociemniał. Słyszałem krzyk Hana, jednak nie mogłem się zmusić do tego, by mu odpowiedzieć. Łapska ponownie chwyciły mnie za płaszcz, po czym poczułem jak mrok ogarnia mnie całego, a ja nie widzę i nie słyszę już konkretnie nic...


* * *

Heechul! - mężczyzna krzyczał, wyczołgując się zza śmietnika i natychmiast podbiegając do ogromnej postaci, która właśnie cisnęła jego chłopakiem na drugą stronę ulicy. Nie myśląc za wiele, wyciągnął przed siebie soniczny śrubokręt i pomachał nim olbrzymowi przed nosem. - Zostaw go, albo podzielisz los swoich śmierdzących kumpli.
Kreatura roześmiała się jednak gardłowo, ponownie ukazując dwa rzędy okropnych zębisk.
- Przykro mi, Władco Czasu. Uciekałeś tak długo, jednak pewnie nie przypuszczałeś, że twój koniec nastanie w takim miejscu, prawda? - ponownie chwycił Heechula w swoje długie łapska, po czym obaj zniknęli. Pieprzone Moorny! Niech diabli biorą ich i tą całą ich niewidzialność!
Han już chciał rzucić się na poszukiwania, kiedy usłyszał za plecami dźwięk, który przeraził go bardziej, niż cokolwiek innego. Wytrzeszczył oczy, odwracając się w kierunku jego źródła.
- Nie... - szepnął do siebie, momentalnie cofając się jeszcze parę kroków.
W jego stronę pędziła cała chmara Moornów, Odzuli i...
Daleków.

2 komentarze:

  1. O. Mój. Boże.
    Świetny rozdział! Chcę więcej a nie jeszcze tylko jeden Q.Q
    Biedny Heechul... Biedny Han...
    No nie, to nie może być przedostatni rozdział! TT.TT
    No ale nic xD Życzę weny!
    Ps Moje serce krwawi, bo nie było KyuMina :<

    OdpowiedzUsuń
  2. O nieee :-( Jeszcze tylko jeden ? Ale tyle jeszcze musi się stać, to nie może być koniec. Nie jesteś chyba aż tak okrutna :-[ Ok przesadzam wiem ale nic na to nie poradzę :-P
    KAGE <3
    Ps: obiecałam poprawę a tu du*a przepraszam :O
    Ps2: Podpisuję się pod ps'em Chizuru

    OdpowiedzUsuń