piątek, 19 lipca 2013

The Last Illusion (TaoRis)

Autor - Yesung Oppa
Beta - nie
Pairing - KrisxTao (EXO)
Rodzaj - AU/Supernatural
Tytuł - 'The Last Illusion'
Ostrzeżenia - seks




Parę słów wyjaśnienia - pozwoliłam sobie zmienić kilka szczegółów, by bardziej do siebie pasowały i niekiedy tak po prostu było mi łatwiej (np. wiek Chanyeola nie zgadzał się z koncepcją wujka, a ja nie lubię zmieniać tak istotnych faktów jak wiek bohaterów w fickach).
Mój pierwszy fick z EXO. Nie jaram się nimi, nawet ich specjalnie nie słucham, ale wylosowałam, to musiałam napisać. Siedziałam cały dzień, od 9 rano do 1 w nocy (z przerwą na HP na TVN'ie), więc mam nadzieję, że chociaż trochę warto było.
Cóż... nie wiem, co jeszcze mogę napisać. Aha! Zakończenie zostawiam do dowolnej interpretacji. Każdy czytelnik może mieć jego swoją wersję no i... cóż. Enjoy :3




Wraz z nadejściem mroku, ciemne chmury zawisły nad przedmieściami Szanghaju. Nie minęła nawet minuta, kiedy potężna burza rozpętała się na dobre, uderzając ciężkimi kroplami w szybę pociągu. Widoczność była zerowa, jednak Zitao nie bardzo to interesowało. Rozsiadł się wygodnie z nieco podniszczonym już tomikiem „Hobbita” na kolanach. Na szczęście światło w przedziale wciąż świeciło bardzo jasno, a mimo ogromnej ilości ludzi, jaka obecnie się w nim znajdowała, chłopak zdołał się jakoś zrelaksować i pogrążyć w lekturze.
Piętnaście lat nie widział swojego kuzyna, którego w końcu przyszło mu odwiedzić. Kiedy był mały, nie bardzo za nim przepadał, co było powodem ich długiej rozłąki, lecz dwa dni temu jego matka stwierdziła, że Zitao powinien zerwać ze swoimi uprzedzeniami i go w końcu odwiedzić (tym bardziej, że chłopak podobno dorobił się niezłej fortuny na farmie ojca). Młody Huang zgodził się tylko dlatego, że uwielbiał wiejskie klimaty, świeże powietrze i spokój, w którym mógłby w końcu dokończyć swoją książkę. Westchnął cicho, kiedy jakiś mężczyzna przypadkiem szturchnął go w bok i opadł na miejsce obok niego.
                       - Ale ulewa, co nie?
Zitao miał ogromną ochotę powiedzieć „odwal się, pan”, ale nie był niemiły. Zamiast tego pokiwał sztywno głową i schował nos w książce, dając natrętowi do zrozumienia, że jest bardzo zajęty. Podziałało. Mężczyzna burknął coś pod nosem, co zabrzmiało jak „dzisiejsza młodzież...”, by już po chwili pogrążyć się w śnie i wypełnić przedział donośnymi pochrapywaniami.
Kiedy pociąg znalazł się na stacji w Shuihan, było już po północy. Zitao rozprostował zdrętwiałe nogi i zdusił ziewnięcie, biorąc torbę w dłonie i wychodząc z przedziału. Po paru nerwowych chwilach, w czasie których próbował przepchnąć się do wyjścia, w końcu znalazł się na skromnym i niewielkim peronie, któremu przydałby się kosztowny remont. W mroku dostrzegł nieznajomą sylwetkę chłopaka, który zmierzał w jego kierunku. Zmrużył oczy, dostrzegając na jego twarzy ten charakterystyczny uśmiech, który pamiętał z czasów, kiedy miał pięć lat.
- Huang Zitao. No aż nie wierzę... - powiedział, dramatycznie składając ręce. - Ależ wyrosłeś...
- Dzięki. Ty też. - odparł niepewnie. - Mógłbyś mi pomóc z torbą? Jest trochę... ciężka.
Chanyeol chwycił jedną rączkę torby podróżnej i wyprowadził go z peronu. Życzliwy ton, w jakim opowiadał chłopakowi o swojej pracy sprawiał, że Zitao przypomniał sobie, dlaczego tak go nie lubił. Kiedy był mały, chłopiec był dla wszystkich aż nad uprzejmy i milusi, przez to Huang stał się względem niego bardzo podejrzliwy.
- A co u ciebie? Jak życie w wielkim mieście?
Wzruszył ramionami, dostrzegając zarys nowiutkiej, srebrnej toyoty, jedynego auta stojącego na popękanym parkingu. Nie musiał zgadywać, by wiedzieć, że to najnowszy model, wprowadzony do dystrybucji przed niecałym miesiącem.
- W porządku. Wciąż się uczę...
- Właśnie słyszałem, że studiujesz. - powiedział Chanyeol, wciskając jego torbę do bagażnika.
- Weterynarię. - odparł Huang, niepewnie otwierając drzwi auta, starając się niczego nie zarysować.
- Powinienem się domyślić. Od dziecka kochałeś zwierzątka. - Chanyeol uśmiechnął się szeroko, zamykając klapę od bagażnika. - No, to w drogę. Nie mamy daleko, ale w tych ciemnościach nic nie widać. Dobrze, że już przestało padać...
Zitao pokiwał głową. Wciąż czuł się nieswojo w jego towarzystwie. Miał przedziwne wrażenie, że chłopak nie bardzo cieszy się z faktu, że przyjechał go odwiedzić. Jednak Chanyeol nigdy nie powiedziałby tego wprost, co sprawiało, że Zitao czuł się jeszcze gorzej.
Jechali wyboistą drogą, do której owa nowoczesna toyota nie pasowała zupełnie. Chanyeol nie przejmował się tym jednak, cały czas usiłując złapać jakąś radiostację, niestety bezskutecznie. Im dalej jechali, tym mniej domów udało mu się dostrzec. W końcu zostały już tylko pojedyncze drzewa, całkowicie pogrążone w mroku nocy.
- Jesteśmy na miejscu. - gospodarz wyjął kluczyki ze stacyjki i posłał lekki uśmiech kuzynowi. - Mam nadzieję, że pamiętasz to miejsce.
Zitao rzeczywiście pamiętał. Ogromny dom nie zmienił się ani trochę, wciąż go przerażał i fascynował jednocześnie. Wysokie okna zasłonięte zostały ciężkimi kotarami, a frontowe drzwi oplatał gesty bluszcz, ciągnący się aż po sam dach. Po lewej stronie była nieduża stodoła, a obok niej furtka – wyjście na pole.
Chwycił torbę i podążył za Chanyeolem. Pod nogami czuł żwir, który sprawiał, że co chwilę tracił równowagę, jednak w końcu udało mu się dopaść do ciężkich drzwi i z ulgą wszedł do środka.
- Jak pamiętasz, ten dom ma ponad dwieście lat. - mruknął jego kuzyn, zapalając światło. Oczom Zitao ukazał się bogato zdobiony hol z szerokimi schodami i miękkim dywanem na samym środku. - Z początku trochę bałem się tutaj mieszkać, ale z czasem się przyzwyczaiłem... jakoś. Chodź, pokażę ci twój pokój.
Chłopak był pewien, że zamieszka w tej samej sypialni, co piętnaście lat temu – było to niewielkie pomieszczenie w lewym skrzydle, którego okna wychodziły na stodołę. Zdziwił się więc, kiedy Chanyeol poprowadził go w zupełnie inną stronę.
- To tutaj. Kolacja zawsze jest o dziewiętnastej. Do osiemnastej pracuję, więc raczej przez większość czasu będziesz musiał radzić sobie sam... - powiedział, wręczając mu staromodny klucz. - Miłej zabawy.
- D-dzięki...
Dostał większy pokój, niż się spodziewał. Utrzymany był w ciepłych barwach, dominowały czerwienie i blade żółcie. Okna wychodziły na przód domu, spływały po nich ciężkie, bordowe zasłony, które Zitao natychmiast rozsunął. Opadł na wielkie łóżko, ze zdziwieniem stwierdzając, że nie jest aż tak wygodne, na jakie wygląda.
Łazienki postanowił poszukać rano. Zmęczenie przeważyło i już po chwili znajdował się pod ciepłą kołdrą, ziewając szeroko. Kolejna minuta i spał już smacznie, a ulewa za oknem rozpętała się na nowo.

* * *

Otworzył oczy, z przerażeniem podnosząc się do siadu.
Zerknął na zegarek – druga trzydzieści. Spał od jakieś godziny, jednak dopiero teraz to usłyszał; ciche wycie i warczenie, dochodzące z dość daleka. Musiały być naprawdę głośne, skoro Zitao je usłyszał. Wilk? Możliwe, ale co robiło dzikie zwierze tak blisko domu Chanyeola? Więc co to mogło być...? Niemożliwe, żeby jego kuzyn tego nie usłyszał. Huang postanowił zapytać go o to przy śniadaniu.
Z ulgą stwierdził, że wycie ucichło, by już po chwili całkowicie zniknąć. Chłopak opadł na poduszki, ponownie pogrążając się w niespokojnym śnie.

* * *

Chanyeol jednak zdawał się zupełnie nie wiedzieć, o co mu chodzi. Patrzył na niego z troską znad bułki, którą właśnie smarował masłem i z cichym westchnięciem powiedział:
- Zapewniam cię, że w okolicy nie ma żadnych groźnych zwierząt.
- Ale ja...
- Może to ze zmęczenia?
Zitao był pewien, że nie. W końcu studiował weterynarię, umiał rozpoznać wycie wilka, do cholery! Jednak Chanyeol był nieugięty i całkowicie przekonany o swojej racji. Wzruszył więc ramionami, stwierdzając, że nie chce się z nim teraz spierać.
- W każdym razie, co zamierzasz dzisiaj robić?
- Chciałem się przejść, poszukać natchnienia... - nie chciał mu mówić, że pisze książkę. Jego kuzyn pewnie by nie zrozumiał, albo co gorsza, chciałby od razu przeczytać to, co dotychczas napisał. Huang jeszcze nikomu na to nie pozwolił, więc nie miał najmniejszego zamiaru robić dla niego wyjątku. - ... do eseju. Potrzebny mi na zajęcia.
Chanyeol pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Dobrze. Ale staraj się nie szwendać zbyt długo, po zmroku robi się tu strasznie. - posłał mu miły uśmiech, wgryzając się w bułkę. Zitao obiecał, że wróci przed kolacją. W sumie, to chciał tylko poszukać śladów wilka, nie miał zamiaru się na niego natknąć, więc inaczej i tak by nie postąpił. Dopijając herbatę, wstał z miejsca i podziękował za posiłek, po czym wrócił do pokoju po laptopa i wyszedł na zewnątrz.
Pogoda wciąż była okropna – mżyło, a chmury zalegały nad całą okolicą. Chłopak miał nadzieję, ze deszcz nie zmył wszystkich śladów. Ruszył w kierunku lewego skrzydła, zza którego dochodziło nocne wycie. Po drodze minął stodołę i furtkę prowadzącą na pole, idąc jednak w kierunku rzadkiego lasku, który rozciągał się parę metrów dalej.
Spędził w nim dwie godziny, jednak nie znalazł żadnych śladów, które zdradzałyby obecność dzikiego zwierzęcia. Z poirytowaniem usiadł pod jednym z drzew i położył laptopa na kolanach. Nie zdziwił go fakt, że nie mógł złapać żadnego wifi, więc zamiast tego otworzył plik z książką i spojrzał na ostatnio napisane przez niego zdanie:

Ted nie był pewien tego, co czuje – chłopak mógł być tylko iluzją, czymś nieistniejącym, snem, marzeniem... w końcu tutaj nic nie było takim, na jakie to wygląda..”

Tak. Zitao pisał gejowską opowieść. Co w tym złego, skoro sam nim był? Zabrał się za nią z czystej samotności, nie sądził, że aż tak bardzo wciągnie go pisanie...
Przesunął palcami po klawiaturze, po chwili namysłu dopisując kolejne zdanie:

Był prawie pewien, że po prostu go sobie wymyślił, każdy mu to powtarzał, powoli zaczynając go uważać za chorego lub osamotnionego.”

Westchnął głośno, zamykając klapę laptopa. Postanowił wrócić na obiad, skoro i tak nie ma tu już nic do roboty. W sypialni będzie mógł w spokoju pomyśleć nad nowymi wątkami do fabuły i dobrze odpocząć.
- Zitao, jesteś taki beznadziejny... - westchnął, wstając na nogi i otrzepując spodnie z liści, ruszył w kierunku domu.

* * *

Tej nocy wycie było jednak jeszcze głośniejsze. Huang był pewien nie tylko tego, że to nie ze zmęczenia, ale też faktu, że Chanyeol NA PEWNO to usłyszał, tylko udawał, że tak nie było. Dlaczego? Czyżby coś ukrywał? W każdym razie, postanowił to sprawdzić.
Ubrał się najszybciej, jak potrafił, wyjął z torby latarkę i wyszedł z pokoju. Zszedł po schodach, cały czas podążając za dzikim wyciem. Po paru metrach wiedział już, że to na pewno był wilk, do tego bardzo chory. Nie miał przy sobie niczego, czym mógłby mu pomóc, ale i tak chciał zobaczyć, co z nim. Najwyżej za dnia poszuka w domu jakieś apteczki.
Kiedy znalazł się na zewnątrz, poczuł przenikliwe zimno wciskające się w każdą komórkę jego ciała. Docenił jednak to, że nie padało. Zapalił latarkę i, rozglądając się uważnie, ruszył w kierunku lewego skrzydła.
Wycie nie dochodziło jednak ani z lasku, ani z pola, tylko... z stodoły Chanyeola. Zitao nie mógł uwierzyć własnym uszom. Z coraz bardziej rosnącym strachem pchnął drewniane drzwi, i usłyszał kolejny, pełen cierpienia pisk zwierzęcia.
Kiedy znalazł się w środku, dotarło do niego, że nie jest to zwykła stodoła. Dookoła rozstawione były stoły z nowoczesnymi urządzeniami, półkami z fiolkami i wieszakami. Parę z nich rozpoznawał z uczelni, jednak nie wszystkie. Zamrugał powiekami, natrafiając wzrokiem na klapę w podłodze. To spod niej dochodziły odgłosy zranionego zwierzęcia. Bez zastanowienia ruszył w jej kierunku. Spodziewał się, że będzie zamknięta na kłódkę, jednak tak nie było. Chłopak uniósł ją do góry, a do jego nozdrzy dotarł zapach potu, sierści i krwi.
Włożył latarkę między zęby i niepewnie postawił stopy na lekko przegniłej już drabinie. Ostrożnie zszedł na sam dół, oświetlając niewielkie pomieszczenie, w jakim się znalazł. Było ono wyłożone popękanymi kafelkami, a z sufitu zwisała jedyna żarówka, najwidoczniej jednak przepalona. W centrum stał stół operacyjny, na którym wciąż znajdowały się ślady zaschniętej krwi i fiolki po lekach. Tuż za nim było samotne metalowe krzesło. W rogu pomieszczenia piszczała ogromna bestia, której jasna sierść mieniła się w świetle latarki, a szeroko otwarte oczy spoglądały na Zitao ze strachem.
- Och... - jęknął chłopak, kiedy bestia umilkła. Niepewnie przestąpił kilka kroków do przodu, uważając, by nie zrobić żadnego gwałtownego ruchu. Tak ogromnego wilka jeszcze w życiu nie widział, nie mówiąc już o kolorze jego sierści i oczach... Były zadziwiająco ludzkie, jak na tak groźne stworzenie.
Kiedy znajdował się niecałe dwa metry od zwierzęcia, wilk podniósł się na przednich łapach i zmrużył ślepia. Wyszczerzył zęby, ukazując długie, białe kły. Zitao wiedział, ze powinien się wycofać. Uniósł uspokajająco dłonie, odwracając się w kierunku drabiny.
- Spokojnie, tylko spokojnie...
Jednak zwierze warczało w najlepsze. Chłopak wiedział, że najprawdopodobniej wilk był przypięty czymś do ściany, mimo to nie chciał ryzykować. Szybko wlazł z powrotem na górę, próbując jakoś zignorować serce, które waliło w jego pierś jak oszalałe.
Na drżących nogach popędził w kierunku domu, uspokajając się dopiero pod drzwiami. Nie chciał obudzić Chanyeola, który na pewno szybko domyśliłby się, gdzie był. Cholera, dlaczego on ukrywał w stodole tą bestię? I co z nim robił? Zitao wolał o tym nie myśleć, ale nie mógł. Coraz bardziej bał się kuzyna, czując, że nie jest tym, za kogo uważał go przez całe życie.
Ściągnął brudne ciuchy i wślizgnął się pod kołdrę. Nie minęło pół godziny, kiedy wilk na nowo zaczął wyć. Zadrżał na samo wspomnienie jego oczu – czemu były tak ludzkie? Więcej pytań, niż odpowiedzi. Zaraz przed świtem zapadł w niespokojny sen, przepełniony krwią, śmiercią i tajemniczymi eksperymentami, o których nikt nigdy miał się nie dowiedzieć...

* * *

Nie spotkał Chanyeola przy śniadaniu. Może to i dobrze, wiedział, że nie byłby w stanie spojrzeć mu w oczy. Drżącymi dłońmi usiłował zrobić sobie coś do jedzenia, jednak po czasie dał sobie z tym spokój i wrócił do pokoju. Tam wyjął laptopa i usiadł z nim na łóżku, by dopisać kolejny fragment do swojego dzieła. Kończył się on zdaniem:

Jest prawdziwy, nieważne, co reszta sobie myślała.”

Bezmyślnie wciskając co chwilę enter, zastanawiał się, co ma z tym wszystkim zrobić. Mógł zadzwonić na policję i tak nakazywał rozsądek, ale bał się. Póki co musi sam dość do tego, jak to zwierzę się tam znalazło i co Chanyeol mu robił, a potem zastanowi się, co dalej. W chwili, gdy zamknął laptopa, w głowie miał już przejrzyście ułożony plan – tej nocy ponownie się wybierze do szopy i rozejrzy w poszukiwaniu jakiś poszlak i wskazówek. Do tego musi zbadać zwierze, czy nie jest ranne, chociaż wątpił, czy wilk mu zaufa. By nie siedzieć bezczynnie zszedł z łóżka i wyszedł z pokoju, wybierając się na poszukiwanie apteczki i leków.
Znajdując się w łazience, po raz kolejny pogratulował sobie wyboru studiów. Dwa lata gnicia na weterynarii w końcu mogło mu się na coś przydać. Może mu pomóc. Potrafi. Z tryumfem wypisanym na twarzy znalazł niewielkie, białe pudełeczko i zabrał je ze sobą do pokoju, postanawiając zacząć przygotowania już teraz.

* * *

Kiedy minęła północ, Zitao otworzył drzwi swojej sypialni i wyjrzał niepewnie na korytarz. Tej nocy nie słyszał żadnego wycia, ale wiedział, że wilk wciąż tam jest. Po cichu zszedł na dół i zamknął za sobą drzwi. Pierwsze krople deszczu spadły na jego czoło, ale nie przejął się tym, założył kaptur na głowię i dzierżąc pod pachą białe pudełko, ruszył w kierunku szopy. Wszystko było tam takie, jak poprzedniej nocy. Dopadł do klapy w podłodze i zszedł na dół, uważając, by przypadkiem nie stracić równowagi.
Bestia nie spała. Dopiero teraz zauważył, ze gruby łańcuch, który okręcony był wokół jego szyi, przypięty był do ściany i wyglądał na bardzo wytrzymały. Wciąż patrzyła na niego nieufnie i wyglądała tak, jakby w każdej chwili mogłaby się na niego rzucić z pazurami. Zitao przełknął głośno ślinę i położył apteczkę na krześle.
- Spokojnie, jestem tutaj, aby ci pomóc. Nie zrobię ci krzywdy. - nie wiedział, czy zwierze go zrozumiało, ale starał się mówić wyraźnie, przekonująco i powoli. Kiedy nie doczekał się reakcji, przestąpił kilka kroków do przodu. - Pozwól mi zobaczyć, czy nie krwawisz. Proszę. Pomogę ci.
Uklęknął metr przed zwierzęciem, które ciągle patrzyło na niego nieufnie. Chłopak starał się nie przerywać kontaktu wzrokowego, pamiętał z wykładów, że to bardzo ważne, następnie sięgnął po apteczkę.
- Jestem Huang Zitao. - przedstawił się. - Wiem, że rozumiesz, widzę to. Dlatego pozwól mi...
Nie dokończył, gdyż wilk niespodziewanie wyciągnął ku niemu prawą łapę. Gdy Zitao zobaczył ranę, przeraził się. Głęboka szrama, pokryta zaschniętą krwią i jakimś proszkiem, otoczona niezliczonymi śladami po strzykawkach. Chwycił ją w drżące dłonie i powoli uniósł na wysokość oczu.
- Spokojnie. Odpręż się, zaraz ci pomogę.
Na początku oczyścił ranę, nerwowo spoglądając na pysk zwierzęcia. Jego wzrok złagodniał, zadziwiająco ludzkie oczy już nie posyłały mu morderczych spojrzeń. Był na tyle delikatny, na ile potrafił. Odrzucił ostatnią chusteczkę na podłogę i wyjął z kieszeni igłę.
- Przepraszam. Będę musiał ją zaszyć, by nie było zakażenia. - był jednak prawie pewien, że zakażenie wdało się już dawno. Datował ranę na dwa, trzy dni, mimo iż wczoraj jej nie widział. Przecież mógł ja przegapić, w końcu był przerażony. Jego serce waliło tak mocno, że ledwo mógł się skupić na swojej pracy. Kiedy przyłożył igłę do łapy, zwierzę cofnęło się gwałtownie i zapiszczało żałośnie.
- Odpręż się. Zaboli tylko chwilę... - obiecał, starając się zszyć ranę najszybciej, jak mógł. Nie spoglądał na niego, by się nie zdekoncentrować. Mimo drżenia rąk, udało mu się jako-tako załatać ranę. Przyjrzał się swojemu dziełu, by po chwili wyjąć z apteczki bandaż i owinąć nim łapę wilka.
- Gotowe. - powiedział, odsuwając się od niego i wycierając pot z czoła. Zwierzę poruszyło łapą i oblizało językiem pysk, posyłając mu ufne spojrzenie. Zitao domyślił się, że w taki sposób wilk mu podziękował. Uśmiechnął się słabo. - To nic takiego.
Wstał na równe nogi i rozejrzał się po pomieszczeniu. Krew zniknęła ze stołu, tak samo jak opakowania po lekach, był teraz nieskazitelnie czysty i sterylny. Szukał czegokolwiek – notatek, zapisków, wyników badań, jednak niczego nie znalazł. Może coś będzie na górze?
Odwrócił się, słysząc cichy pisk zwierzęcia.
- Co on ci robi... - szepnął, siadając na krześle. Ich spojrzenia ponownie się spotkały. Chłopaka przeszedł po plecach dreszcz, kiedy zobaczył błysk w jego oczach. - Jak można tak krzywdzić zwierzę? To nieludzkie...
Wilk położył łeb na zdrowej łapie, mrugając delikatnie. Zitao z cichym westchnięcie wstał i podszedł do niego, kładąc mu dłoń na grzbiecie. Zwierzę spięło się nieznacznie, jednak chłopak tylko pogłaskał go lekko.
- Pomogę ci uciec. Obiecuję. - po tych słowach uśmiechnął się słabo i ruszył w kierunku drabiny. - Przyniosę ci jutro coś do jedzenia. Chcesz?
Wilk zastrzygł uszami, na co Huang zachichotał cicho.
- Dobrze. W takim razie czekaj na mnie.

* * *

- Zitao, jadę do miasta. Potrzebujesz czegoś?
Chłopak ze zdziwieniem spojrzał w kierunku drzwi, w których właśnie stanął Chanyeol.
- Nic takiego... - odparł po chwili zastanowienia, odstawiając laptop na kołdrę. - Wrócisz przed obiadem?
- Nie. Najwcześniej przed kolacją. - podrapał się po głowię. - Muszę załatwić parę spraw. Nie oddalaj się za daleko od domu, dobrze?
Pokiwał głową ze zrozumieniem, a gdy kuzyn zamknął odwrócił się na pięcie i zamknął za sobą drzwi, wiedział już, co zrobi. Gdy tylko usłyszał silnik samochodu i chrzęst żwiru, wstał i wyszedł z pokoju. Popędził w kierunku kuchni, gdzie wziął tyle resztek po wczorajszej kolacji, ile tylko zdołał zmieścić w torbie, a następnie od razu ruszył w kierunku stodoły.
Znowu padało. Ziemia wokół niej już dawno zamieniła się w błoto, które teraz było jednak już prawie nie do przejścia. Kiedy znalazł się w środku, westchnął cicho. Poprzedniej nocy spędził godzinę, oglądając całą stodołę, przekopując się przed szafki i szuflady, ale znalazł tylko lekarstwa i fiolki, których nazw nawet nie potrafił wymówić. Żadnych notatek. Co znaczyło, że Chanyeol miał wszystko przy sobie.
Nie musiał brać ze sobą latarki. Zszedł na dół po drabinie, dochodząc do wniosku, że w dzień pomieszczenie wygląda jeszcze bardziej przerażająco. Rozejrzał się w poszukiwaniu zwierzęcia, jednak... nie ujrzał go. Przerażenie uderzyło mu do głowy – czy Chanyeol się dowiedział i gdzieś go przeniósł? Nie, niemożliwe, przecież był taki ostrożny... A jeśli...?
Wtem go zobaczył. Smukły, nagi chłopak leżał w rogu pomieszczenia, wciąż przypięty łańcuchem do ściany, w tym samym miejscu, gdzie jeszcze wczoraj była bestia. Blond włosy miał brudne i potargane, a na prawej ręce znajomy bandaż, który Zitao założył wilkowi poprzedniej nocy. Kiedy chłopak niespodziewanie otworzył oczy, serce Zitao zaczęło walić jak oszalałe. Te oczy... W połączeniu z piękną twarzą i cudownie skrojonymi ustami były jeszcze bardziej niesamowite i magiczne, niż dotychczas.
- Zi...tao... - powiedział chłopak zachrypniętym głosem. Huang podszedł do niego na drżących nogach i uklęknął.
- Jesteś...
- Zitao... Huang...
Zamrugał gwałtownie. Pamiętał jego imię. Czyli rozumiał wszystko, co do niego powiedział. W jakimś sensie naprawdę go to ucieszyło.
- Jesteś jeszcze gdzieś ranny? - spytał po chwili. - Jak się nazywasz? Mogę coś dla ciebie zrobić?
Jasna grzywka opadła na jego oczy, kiedy podniósł się na łokciu i zadrżał.
- Z...imno mi...
Zitao bez zastanowienia ściągnął z siebie płaszcz i przykrył nim chłopaka.
- Gdybym wiedział, przyniósłbym ci coś do ubrania... Ale mam jedzenie, dużo jedzenia. - kąciki jego ust mimowolnie powędrowały ku górze, kiedy wyciągnął z torby resztę zimnego kimchi, dwie bułki, chleb i wędlinę. Oczy chłopaka zabłysnęły i rzucił mu pytające spojrzenie.
- Nie krępuj się. Zjedz wszystko.
Obserwował go, gdy pochłaniał jedzenie w oszałamiającym tempie. Był pewien, że od dawna nie jadł. Jednak w jego głowie znowu namnożyły się kolejne pytania; kim on jest? Dlaczego ledwie wczoraj w nocy był wilkiem, a teraz jest człowiekiem? Dlaczego Chanyeol go tu więzi? I czy go...?
Pokręcił głową, próbując odgonić od siebie te straszne myśli, akurat w momencie, kiedy chłopak oblizał się ze smakiem i posłał mu słaby uśmiech.
- Dziękuję.
Zitao pokiwał głową i nachylił się nad nim.
- Jak mogę ci mówić?
- Kris. - odparł, patrząc na niego tymi swoimi niesamowitymi oczami.
- Kris... - powtórzył, prostując się. - Posłuchaj. Jestem tutaj, aby ci pomóc. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, dobrze?
Chłopak spuścił wzrok w podłogę, a jego ramiona zadrżały.
- Nie... Proszę nie... On tu przyjdzie, znajdzie cię i...
- Kris, to mój kuzyn, ale nienawidzę go od dziecka. - przerwał mu. - Kiedy w końcu odkryłem, czym się zajmuje, zrobię wszystko, aby go pogrążyć. I... nie potrafiłbym cię tu zostawić... - odwrócił wzrok, pokrywając się soczystym rumieńcem. Kris był piękny, poza tym niemożliwe pociągający. Zitao nie wiedział, co zrobi, kiedy już uda mu się go uwolnić (o ile mu się to uda), ale wiedział jedno – nie zostawi go na pastwę losu.
Chłopak podniósł wzrok i rzucił mu ufne spojrzenie.
- Zi... tao... Mogę ci mówić Tao?
Huang zamrugał gwałtownie, ale pokiwał głową.
- Pewnie. Potrzebujesz jeszcze czegoś? Pójdę i ci przyniosę...
- Zostań ze mną. Chociaż chwilę...

* * *

Minął tydzień i przez ten czas Zitao mógł odwiedzać Krisa tylko pod osłoną nocy. Był tym trochę rozczarowany, ale starał się nie narzekać. Przynosił mu jedzenie, picie i ubrania, w które chłopak ubierał się wtedy, kiedy nie przychodził do niego Chanyeol. W tym czasie Huang znalazł sobie też nowe zajęcie; przeszukiwał pokój i gabinet kuzyna wzdłuż i wszerz, szukając wszystkiego, co mogło być powiązane z Krisem. Pewnego dnia w końcu mu się poszczęściło. Znalazł w szufladzie jego biurka tajemną skrytkę, w której był stos rachunków, listów i dzienników. Jeden z nich wziął do pokoju i zaczął czytać:

5 października 2009 r:
Już jest u mnie. Co za naiwny chłopak. Nawet nie wie, w co się wpakował.

7 października 2009 r:
Pierwsza dawka leku nie zadziałała, jednak się nie poddaję. Będę kontynuować próby.
8 października 2009r:
Udało się. Po czterech dawkach leku w końcu zaczęły pojawiać się u niego pierwsze oznaki likantropii.

11 października 2009r:
Niebywałe. Lek zadziałał tak mocno, że nie wymagana jest już pełnia księżyca do całkowitej przemiany.

12 października 2009r:
Zmniejszyłem dawkę, gdyż pacjent próbował mnie zaatakować. Jutro przeniosę go do nowego miejsca.

Zitao nie mógł się zmusić, by czytać dalej. Rzucił dziennikiem o ścianę i rozpłakał się jak dziecko. Zakrył twarz poduszką, jednak nie pomogło – łzy same płynęły mu po twarzy na samą myśl o straszliwych torturach, przez jakie musiał przejść Kris.
Był bardziej zdeterminowany, niż kiedykolwiek. Uwolni go, a Chanyeol trafi do pierdla. Zacisnął ręce w pięści wiedząc, że od teraz będzie musiał się powstrzymywać, by nie zabić go gołymi rękami.
Nic nie obchodziło go to, że kuzyn może obecnie u niego być; ruszył w kierunku stodoły, niosąc ze sobą dodatkowe ubranie i paczkę chipsów. Na jego szczęście był to jednak jeden z tych dni, które Chanyeol spędzał na polu. Z westchnieniem ulgi ujrzał całkowicie ubranego Krisa, wpatrzonego bez wyrazu w sufit. Na jego widok uśmiechnął się szeroko.
- Tao. Jesteś.
Pokiwał głową i wręczył mu chipsy.
- Dzisiaj w nocy uciekamy. - poinformował go, siadając na krześle. Kris opuścił paczkę na kolana i posłał mu zdziwione spojrzenie.
- Dziś? Dlaczego...?
- W końcu znalazłem coś na niego. - powiedział z uśmiechem. - Już się nie wywinie...
Kris patrzył na niego jeszcze przez dłuższą chwilę, by powrócić do swoich chipsów. Jadł w milczeniu, najwidoczniej myśląc gorączkowo.
- Cztery lata nie byłem na powierzchni... - szepnął smutno. Zitao domyślił się tego, jednak dopiero teraz to do niego dotarło. - Nie wiem, czy będę potrafił...
- Nic się nie bój. Pomogę ci.
- Tao...
Chłopak powoli wstał na równe nogi. Huang zdziwił się, że był on wyższy od niego samego. Podszedł do niego i posłał mu smutne spojrzenie.
- Nie wiem, czy będę umiał ci się odwdzięczyć...
Zitao uśmiechnął się szeroko, chwytając jego dłoń w swoją.
- Nie przejmuj się tym. To nie ma znaczenia.
I rzeczywiście nie miało.

* * *

Kilka minut po północy Zitao stał pod drzwiami stodoły, a adrenalina buzowała w jego ciele. Torbę zamienił na plecak, który na wszelki wypadek zabrał ze sobą z domu. Długo myślał nad tym, gdzie pójdą – póki co mogą wrócić do domu Huanga, jednak muszą podróżować tylko w dzień. Wiedział, ile ryzykuje. Już nic nie będzie jak dawniej. Ale był zdecydowany.
W plecaku miał nie tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ale również jak najwięcej dowodów na to, czym zajmował się jego kuzyn. Wiedział, że nigdy mu tego nie wybaczy. Zrobił z Krisa potwora...
Pokręcił głową i wszedł do pomieszczenia, zapalając latarkę. Robił to już dziesiątki razy, ale teraz bał się cholernie. W drugiej dłoni trzymał piłę do metalu, którą chciał uwolnić chłopaka.
Nie spał, nie wydawał też z siebie żadnych odgłosów, po prostu patrzył na niego ze strachem, ale i ulgą wypisanymi na twarzy. Szybko podszedł do niego i poświecił na łańcuch. Cholera, nie sądził, że będzie aż taki gruby. Mimo to od razu zabrał się do roboty, mając nadzieję, że przypadkowo nie obudzi kuzyna.
Hałas był jednak taki, że aż dzwoniły mu zęby. Pot perlił się na jego czole, kiedy po dziesięciu minutach nie był nawet w połowie. Próbował jakoś uspokoić Krisa, cały czas do niego mówiąc, jednak bezskutecznie. Mimowolnie czuł, że zaraz coś się wydarzy, coś złego...
Kiedy w końcu mu się udało, ciężki łańcuch opadł na kafelki, a Kris wstał z podłogi. Jego jasna sierść zalśniła, kiedy zawył głośno, by po chwili podążyć za Zitao w kierunku drabiny. Huang nie miał zielonego pojęcia, jak uda mu się po niej wejść na górę; ze strachem patrzył, jak wilk ślizga się na szczeblach i nie może zaczepić łap. Wpadł jednak na pomysł.
- Zaufaj mi. - powiedział, przysuwając ciężki stół do drabiny. Trwało to wieki i kosztowało go pęcherze na palcach, jednak udało się. Następnie postawił na nim krzesło – teraz cała konstrukcja sięgała prawie samego wyjścia.
Pomógł Krisowi wdrapać się na stół i krzesło, by po chwili obserwować, jak zwinnie wskakuje na górę. Z lekkim uśmiechem podążył za nim. W stodole jednak spotkała go niespodzianka.
- Zitao. Co tu robisz?
Krew odpłynęła mu z twarzy, kiedy ujrzał Chanyeola w piżamie i kapciach, ale z strzelbą w jednej dłoni, wycelowanej wprost w chłopaka. Przełknął głośno ślinę, kiedy Kris zawarczał groźnie, mierząc ostrym spojrzeniem jego kuzyna.
- Zostaw go. On jest mój. - powiedział, mocniej zaciskając palce na broni. Zitao pokręcił głową.
- Wybacz mi, ale nie mogę.
Chanyeol uśmiechnął się kpiąco.
- A to niby dlaczego?
- Nie mogę pozwolić, by taki potwór jak ty dłużej go więził. - wycedził przez zęby, uspokajająco gładząc grzbiet zwierzęcia. Ten jednak był już wyjątkowo nakręcony i szykował się do ataku. Kuzyn jednak zdawał się tego nie zauważać.
- Wszystko było w porządku, póki się tu nie zjawiłeś...
- Nieprawda. Nic nie było w porządku. - jego głos powoli się łamał, ale mówił dalej. - Przykro mi, ale to koniec.
- I co teraz zrobisz? Oddasz mnie policji? Myślisz, że ci uwierzą – młodemu studencikowi weterynarii, który pisze gejowskie opowiadania?
To go wybiło z rytmu – skąd Chanyeol o tym mógł wiedzieć? Szybko jednak się opanował i odwarknął:
- Uwierzą, o to się nie martw.
Kuzyn chwilę zdawał się przetwarzać, to co usłyszał, by po chwili krzyknąć:
- TY...! Grzebałeś w moim gabinecie!
- Może tak, może nie. Ważne jest to, w czego posiadaniu obecnie jestem. - uśmiechnął się promiennie, wskazując na swój plecak.
- Oddawaj to.
- Nie.
- ODDAJ POWIEDZIAŁEM!
Kiedy Zitao pokręcił głową, wszystko wydarzyło się natychmiastowo.
Wiedział, że kuzyn celuje prosto w niego, jednak było już za późno, na jakikolwiek ruch. Zamknął więc powieki, oczekując na falę bólu, jednak... tak się nie stało. Chwilę potem usłyszał krzyk Chanyeola i głośne warknięcie Krisa. Otworzył oczy.
Wilk przyszpilał chłopaka do ziemi, który wił się, próbując go z siebie zepchnąć. Huang natychmiast do niego podbiegł, próbując zerwać go z chłopaka.
- Zostaw, nie jest tego wart... - powiedział, lecz było już za późno. Mimo błagań Kris rzucił się na jego szyję, by już po chwili całkowicie ją rozszarpać. Zitao jęknął i odwrócił wzrok, a kiedy wszystko umilkło, ujrzał łapy i pysk wilka umazane krwią i ciało swojego kuzyna, leżące na podłodze stodoły. Nogi się pod nim ugięły.
- Boże, Kris... - jęknął, chowając twarz w dłoniach. - Przepraszam... Tak cholernie...
Wilk tylko zawył cicho, trącając nosem jego włosy. Zitao spojrzał na niego przez łzy.
- Musimy iść dalej. Tylko ukryję jego ciało...

* * *

Szli przez całą noc w kierunku, który wskazywał Kris. Zitao nie wiedział, gdzie wilk go prowadzi, ale najwidoczniej wiedział, co robi. Tuż nad ranem po raz pierwszy był świadkiem jego przemiany.
Krzyczał tak przeraźliwie, że jego serce rozpadało się na tysiące kawałków. Najpierw łapy – sierść zniknęła, kończyny wydłużyły się i wyprostowały, potem tułów, a na kocu pysk, który zastąpiła cudowna, chociaż wciąż pokryta zaschniętą krwią twarz. Zitao bez słowa sięgnął do plecaka i podał mu czyste ubranie.
Zaraz obok jest rzeka, możesz się wykąpać. - powiedział, starając się nie patrzeć mu w oczy. Kris pokiwał głową i poszedł we wskazanym kierunku. Tymczasem do chłopaka dotarło to, jak bardzo jest wykończony. Chciał usiąść, odpocząć i pomyśleć, co dalej. Na szczęście Kris był naprawdę zmyślnym wilkiem – zatrzymali się tuż obok niewielkiej jaskini, która wyglądała na bezpieczną i przytulną. Nim chłopak wrócił, Zitao postanowił wejść do niej i zrobić im coś do jedzenia, jednocześnie szykując też miejsce na chwilowy odpoczynek.
- Na zewnątrz jest tak pięknie... - westchnął blondyn, kiedy wrócił z kąpieli. Krew zniknęła z jego ciała, wydawał się być nieskazitelnie czysty i niesamowicie piękny. Zitao odwrócił twarz, skupiając się na smarowanie chleba masłem.
- Zrobiłem śniadanie.
Jedli w milczeniu, nie patrząc na siebie. Huang czuł, że jemu też potrzebny jest prysznic, ale nie przejął się tym za bardzo. On mógł się wykąpać zawsze, za to Kris do tej pory nie miał na to zbyt wielu okazji.
- Tao... - szepnął niespodziewanie chłopak, odstawiając niedojedzoną kromkę na kamień. - Jesteś na mnie zły?
Zaskoczony Zitao pokręcił głową.
- Nie. Ja po prostu... Wiem, że działałeś instynktownie. Ten człowiek wyrządził ci tyle bólu...
- Torturował mnie. - jego głos zadrżał, kiedy odwrócił wzrok w bok. - Podawał to świństwo i ranił srebrem, a potem to wszystko zapisywał i robił zdjęcia...
Odwrócił wzrok, by spojrzeć chłopakowi w oczy. Oboje bliscy byli łez, jednak za wszelką cenę próbowali je powstrzymać. Zapanowało między nimi milczenie, tak gęste, że można było je kroić nożem.
Zitao bez słowa posprzątał po posiłku i usiadł pod ścianą, opierając o nią swoje obolałe plecy. Kris zajął miejsce obok niego. Ich ramiona stykały się ze sobą, a kolana dzieliło mniej, niż kilka centymetrów.
- Wiesz Tao... Miałem kiedyś przyjaciela. Miał na imię Luhan. - powiedział, wlepiając wzrok w swoje palce. - Najgorsze jest to, że nigdy go nie słuchałem. On od razu wyczuł Chanyeola i powiedział mi, że coś jest nie tak. Ale ja... ja się zakochałem. I nie chciałem nawet mu uwierzyć... i widzisz, jak to się skończyło.
Zitao nie mógł się powstrzymać i chwycił jego dłoń w swoją. Splątał razem ich palce i spojrzał na niego szczerze.
- Nie bój się. Jego już nie ma.
- Wiem. Ale boję się, że pewnego dnia mogę skrzywdzić ciebie... albo kogoś innego. - mruknął smutno. - Jestem bestią, Tao. Wszyscy będą mnie wytykać palcami. Któreś nocy mogę stracić kontrolę i...
- Dopilnuję, by tak nie było. - przerwał mu, jeszcze mocniej ściskając jego dłoń. Po raz kolejny spojrzeli sobie w oczy. Wzrok Krisa był szczery, ale i pełen troski. Zitao zdawał się nie bać niczego, jednak w głębi serca czuł, że chłopak może mieć rację.
- Obiecujesz? Że mnie zabijesz, kiedy stanę się zbyt niebezpieczny? - szepnął Kris, nachylając się nad nim. Po plecach Zitao przeszedł dreszcz. Nie mógłby tego zrobić, jednak nic nie odpowiedział. Zamiast tego go pocałował.
Usta Krisa smakowały trawą i powietrzem, były przyjemnie miękkie i delikatne. Wplątał palce w jego jasne włosy, czując, jak ten oddaje pocałunek. Początkowo powolny i czuły szybko zamienił się w szaleńczą walkę o dominację, którą w końcu wygrał Kris, oddając się całkowicie swojemu zwierzęcemu instynktowi, na który jednak Zitao nie miał zamiaru narzekać.
Obaj wiedzieli, że na zwykłym pocałunku się nie skończy. Huang zbyt bardzo go pragnął, by tak teraz wszystko zostawić. Przy nim czuł, że pustka w jego sercu w końcu się wypełniła i nie potrzebował już nikogo i niczego. Z zadowoleniem oddawał jego pocałunki, gładząc dłońmi jego cudownie miękką skórę.
Kris uśmiechnął się do niego, gdy w końcu się od siebie oderwali.
- Całe wieki nikogo nie całowałem... - szepnął. - I całe wieki nikogo tak mocno nie kochałem.
Zitao wytrzeszczył oczy.
- Kris...
- Nie kochać cię to grzech, Tao. Niewybaczalny, śmiertelny, tak jak to, czym teraz jestem. - to powiedziawszy zaatakował ustami jego szyję, całując, gryząc i ssąc każdy jej fragment. Huang czuł się niesamowicie. Chciał, by ta chwila trwała wiecznie i nigdy nie minęła.
Wsunął ręce pod jego koszulkę (która, notabene, była jego koszulką) i poczuł jego cudowne ciało pod palcami. Westchnął cicho, pozwalając Krisowi oderwać się od swojej szyi i zrzucił z niego ubranie. Za tym przykładem już niedługo potem poszła jego własna koszulka, a oni sami ponownie przywarli do siebie w namiętnym i długim pocałunku.
Kris pchnął go na koc, na którym obaj siedzieli i ponownie zaatakował jego szyję. Zjechał ustami na lewy obojczyk chłopaka, by po chwili zassać się na jego sutku. Zitao ponownie westchnął, wplatając palce w jego włosy. Niby przypadkiem otarł się o niego, wywołując u chłopaka tym cichy jęk.
- Tao...
Zsunął palce na jego biodra, chwilę gładząc je przez materiał spodni. Zitao poruszył niepewnie biodrami, patrząc na niego błagalnie, wywołując tym tajemniczy uśmiech na ustach Krisa.
Złożył delikatny pocałunek na jego ustach i zabrał się za ściąganie z niego spodni, razem z bokserkami. W końcu jego Tao był już zupełnie nagi, a wiatr przyjemnie chłodził jego rozpaloną skórę. Pragnął dotyku Krisa jak niczego innego. Jęknął błagalnie, kiedy chłopak powoli nachylał się nad jego męskością.
Przesunął po nim delikatnie językiem, mrucząc z zadowoleniem. Penis Huanga delikatnie drgnął, kiedy zatoczył kółko wokół jego główki, by już po chwili w końcu wziąć go całego do ust.
Głośny jęk wydobył się z gardła Zitao, który zacisnął palce na ramionach Krisa i całkowicie wczuł się w ruchu jego warg. Chłopak wcale nie zachowywał się tak, jakby nie robił tego od lat; ssał go mocno, ale jednocześnie delikatnie i z wyczuciem godnym mistrza. Zacisnął palce na jego biodrach, na chwilę dołączając zęby, sprawiając, że Tao znalazł się już bardzo blisko spełnienia. To była tylko kwestia czasu, nim w końcu doszedł w jego usta.
Kris wyprostował się i wytarł wargi wierzchem dłoni. Wyraz twarzy Zitao nakręcił go jeszcze bardziej, chciał go tak mocno, że ledwo się powstrzymywał. Odgarnął włosy z czoła swojego kochanka i złożył namiętny pocałunek na jego ustach.
- Chodź do mnie. - szepnął do niego Zitao, mocno obejmując go ramionami w pasie. Kris uśmiechnął się do niego i usta zamienił na swoje palce.
Chłopak wiedział, co robić. Podczas gdy Kris sadowił się wygodnie między jego nogami, on sam zassał się na jego palcach, wiedząc, że to bardzo ważne, by zrobić to starannie. Kiedy już wszystko było gotowe, chłopak uniósł jego biodra ku górze i powiedział:
- Jestem na wpół wilkiem, więc przepraszam, jeśli będę trochę... - urwał. Zitao pokręcił głową.
- Po prostu rób, co do ciebie należy.
Najpierw palce. Najpierw jeden, by wstępnie oswoił się z tym uczuciem, potem drugi. Huang mocno zaciskał powieki, jednak z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk, nawet wtedy, kiedy ten zaczął nimi poruszać. Dopiero trzeci palec sprawił, że nie mógł się powstrzymać i jęknął głośno.
Kris uśmiechnął się, kiedy już po chwili poczuł, że ten jest już dobrze przygotowany. Przysunął się do niego jeszcze bliżej i pocałował przelotnie w czoło, powoli i spokojnie w niego wchodząc.
Musiał się cały powstrzymywać, by nie zrobić tego szybko i ostro. Zitao zacisnął mocno wargi, zsuwając ręce z jego ramion na pierś. Kris myślał, że chłopak o odepchnie, ale tak się nie stało. Poczekał, aż pierwsza fala bólu minie, po czym wykonał kilka pierwszych pchnięć.
Tao mocniej oplótł go nogami w pasie, kiedy poczuł, jak ten wchodzi w niego coraz głębiej i głębiej. Początkowo ciche jęki stawały się coraz głośniejsze, wraz ze wzrostem szybkości, z jaką poruszał się Kris. Zitao stwierdził, że czasami naprawdę zachowuje się jak zwierze, ale nie narzekał, gdyż w końcu ból minął całkowicie i było mu tak cholernie dobrze, jak jeszcze nigdy. Zsynchronizował ruchy swoich bioder wraz z nim, starając się także i jemu dostarczyć jak najwięcej przyjemności. Wkrótce oba ciała pokryły się potem, ale oni sami nie mieli najmniejszego zamiaru przerywać. Kris wysunął się z niego i wszedł ze zdwojoną siłą, przez moment bojąc się, że mógł zrobić to odrobinę za mocno. Jednak Zitao chwycił go za tył głowy i przyciągnął do siebie w szaleńczym pocałunku, dając mu tym do zrozumienia, by nie zwalniał. Nie miał więc najmniejszego zamiaru. W końcu znalazł miejsce, które prawie doprowadziły jego kochanka do orgazmu. Skupił się więc całkowicie na nim, nieco zwalniając i pogłębiając swoje pchnięcia, pozwalając, by jego westchnienia mieszały się z jękami Zitao.
W końcu obaj doszli w tym samym momencie, padając sobie w ramiona i próbując uspokoić swoje oddechy. Obraz przed oczami Krisa rozmazał się, nie widział i nie słyszał nic, czuł jedynie szaleńcze bicie serca Huanga. Kiedy fala spełnienia minęła, podniósł się na rękach i spojrzał chłopakowi w oczy.
- Przepraszam...
- Nie przepraszaj. - szepnął Zitao, gładząc palcami jego policzek. - Nie masz za co. To było niesamowite...
Kris uśmiechnął się szeroko i ponownie go pocałował, tym razem czule i z uczuciem, by już po chwili opaść na koc koło niego i przymknąć powieki.

* * *

Kiedy nastał zmrok, obaj wyszli z bezużytecznej już jaskini, wciąż odprężeni i zadowoleni. Kris, mimo faktu, że ponowie znajdował się w ciele wilka, patrzył na Zitao z miłością i trzymał się tak blisko niego, jak tylko mógł. Jutro nad ranem powinni być już niedaleko Szanghaju, gdzie mieszkał Huang.
Noc była ciemna i cicha, nic nie zakłócało ich wędrówki. Mimo to Kris ciągle miał wyczulony słuch i węch, rozglądając się w poszukiwaniu wszelkich zagrożeń, na które mogą się natknąć. Była pełnia, widzieli więc wszystko jak na dłoni.
- Jak myślisz... uda mi się znaleźć lekarstwo na likantropię? - szepnął po chwili Zitao, drapiąc wilka za uszami. - Chciałbym spróbować... Może dzienniki Chanyeola mi pomogą...
Kris zawył cicho, wyrażając tym swoją aprobatę. Zitao uśmiechnął się szeroko i spojrzał w księżyc.
- Jak pięknie.
- Masz rację, chłopcze. Idealna pora na polowanie. - powiedział ktoś za jego plecami. Odwrócił się gwałtownie, by stanąć twarzą w twarz z mężczyzną trzymającym przed sobą strzelbę. W pierwszym momencie przeraził się, że to może by Chanyeol, jednak z ulgą przyjął fakt, że to nie on. Mężczyzna miał brodę i był już grubo po pięćdziesiątce. Mimo to Tao wciąż się bał. Nie mógł mu pozwolić zastrzelić Krisa.
- Proszę go nie zabijać! - krzyknął, osłaniając wilka własnym ciałem. Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Co ty mówisz, młody człowieku?
- Ja błagam...!
- Odsuń się, bo ciebie też przedziurawię na wylot!
Kris zawył ze strachem. Tao nie mógł mu pozwolić tego zrobić, nie teraz.
- Kris, uciekaj...!
Jednak było już za późno.
Broń wystrzeliła, jednak nie zdążyła trafić wilka. Kula zaryła w brzuch Zitao, który stracił oddech i zatoczył się na najbliższe drzewo. Przestraszony kłusownik uciekł, zostawiając ich samych na pastwę losu.
Kris podszedł do niego z podkulonym ogonem i z cichym piskiem trącił jego głowę. Zitao otworzył ciężko powieki i uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Jesteś cudownym wilkiem i człowiekiem... Dziękuję.
Kris nie mógł pozwolić mu odejść. Nie teraz, nie z tak beznadziejnego powodu. Posłał mu najsmutniejsze spojrzenie, na jakie było go stać, po czym podniósł pysk ku górze i wydał z siebie najżałośniejszy ryk, jaki kiedykolwiek słyszał świat.
Zitao podniósł wzrok na księżyc, uśmiechając się pod nosem. Wiedział już, jak zakończy książkę... Albo jak zakończyłby. Przymknął powieki i westchnął ciężko, przytulając się do jasnego futra jego wilka.



I nawet jeśli żadnemu z nich nie będzie dane przeżyć, to nieważne. Wszystko blednie w obliczu tego, co przeżyli, ile przez to zyskali. Gdyby Ted mógł coś zmienić... Nie byłoby to nic. Niczego nie żałował. Iluzja, która nim zawładnęła może i była ostatnia, ale najprawdziwsza, jaką w życiu spotkał.
Po raz pierwszy księżyc świecił tak jasno...”



13 komentarzy:

  1. Krisusie zabiłaś mnie.
    To było takie cudowne, tyle miłości <3
    Tyle na niego czekałem i się doczekałem <3
    Nie zawiodłaś mnie ! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. To, to było niesamowite <3 Takie tajemnicze, trochę psychiczne.
    Tao waleczny dzielnie uratował Kris'a <3 I był gotowy poświęcić życie <3
    No po prostu bajecznie <3
    Zakochałam się w tym <3
    Wenyy <3
    ~Hisako~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i mam pytanie z czego jest ten cytat pod koniec ??

      Usuń
    2. Z niczego - to moje ^^
      dziękuję~

      Usuń
  3. O boze...
    Nie obchodzi mnie, ze troche to zmienilas. Nie obchodzi mnie, ze Tao pisal ksiazke o gejach. To jest zajebiste. Po prostu. Nie myslalam, ze trafi akurat na moj pomysl,. Szczerze, to watpilam czy w ogole bede miala jakiekolwiek szczescie. Wchodze, patrze "Taoris" i takie "boze". Wchodze w notke, a tam moj pomysl. Myslalam, ze padne na zawal. Naprawde wyszlo ci to swietnie. Nie wiem, czy ktokolwoek napisalby to lepiej. Moze jednak mam troche szczescia w zyciu. xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne, prawie się rozpłakałam. nic więcej nie potrafię teraz powiedzieć, ani ułożyć niczego składnego. Po prostu pisz dalej.:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne, zajebiście pięknę O_O Kris, Tao razem O_O Nawet chory psychicznie Chanyeol mi nie przeszkadzał ;) Błagam pisz więcej Taorisów ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham to ff <33 Nigdy nie czytałam lepszego one-shota z tym paringiem <3 Świetne, cudowne, piękne, magiczne, z grozą, z akcją, ze słodkością ... po prostu kocham, nic więcej nie napiszę, bo nie jestem w stanie. Napisz jeszcze kiedyś takiego TaoRisa błagam <3 Jeszcze raz wspomnę, iż było to ...nieziemskie (~*o*)~
    Jia Yo w twej twórczości ~

    OdpowiedzUsuń
  7. Woo... meega *O* zakochałam się w tym ff *--* niesamowicie piszesz.... <333

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudko *o* Czyste cudko tylko... jak mogłaś zabić pandę >.< Nie godzi się >.< Ale naprawdę piękne <3
    Weny dużo weny życzę =^.^=

    OdpowiedzUsuń
  9. Jej niesamowite *~* poprostu uwuelbiam.ten paring <<3 jak mogłaś zabić pandzie? :( eh ale za tekie opowiadanie moge Ci wybaczyć :D No to raczej juz nic sensownego nie napisze więc tylko weny życze

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. W sumie to nie przepadam za nadnaturalnymi postaciami w powieściach (Nie licząc np demonow w horrorach) ale to mi jakoś od kiedy poznaliśmy wilka jeszcze bardziej przypadło do gustu a wraz z każda chwilą podobało się coraz bardziej do tego stopnia że bardzo je pokochałam. To było najlepsze co dziś przeczytałam a trochę już tego było ;)

    OdpowiedzUsuń