Beta - Nie
N/A:
MONTH OF REQUESTS!
Na czym to polega? To bardzo proste! Wystarczy, że pod jakimkolwiek postem napiszecie swój pomysł/wizję na oryginalnego, ale jednocześnie niesamowitego i niespotykanego ficka. Pod koniec miesiąca losowo wybiorę trzy pomysły, a następnie do końca lipca opublikuję je na tym blogu.
'Postrach Władców
Czasu cz.2'
Zagryzłem wargi, patrząc ze zdenerwowaniem na wszystkich zebranych. Dwadzieścia jeden osób wycelowało broń w drzwi, plus ja, schowany za schodami na piętro z przyszykowanym do działania sonicznym śrubokrętem Hana. Kiedy poczułem smak krwi na języku, przymknąłem powieki, usiłując się uspokoić. Spokojnie, tylko spokojnie. Nie daj się ponieść emocjom. Wszystko będzie w porządku, słyszysz? Wszystko...
Raz po raz nawiedzało mnie wspomnienie pocałunku Hana, jednak szybko odpędzałem je, wiedząc, że muszę się skupić na czymś ważniejszym. Przyjdzie czas, by go o to zapytać. Teraz trzeba działać...
Musimy ich ostrzelać. Jeśli to nie zadziała, za sprawą śrubokręta, który trzymam w dłoni, zaprowadzę ich na drugie piętro, gdzie będzie czekał Han i... Tej części planu nie znałem. Bałem się tego, co wymyślił. Miałem nadzieję, że nie zamierza oddać życia, by ich pokonać... Nie przeżyłbym tego. Zbyt bardzo się do niego przywiązałem.
Cholera.
Usłyszałem głośny zgrzyt, chwilę później ciężkie, metalowe drzwi nie wytrzymały i poleciały do przodu, prawie zgniatając kilku mężczyzn. Zmrużyłem powieki, zerkając za siebie. Ujrzałem chmarę robotów – niewielkich, jednak przerażających już z samego wyglądu. Było ich tak wielu, że wiedziałem, że nasze szanse z każdą chwilą malały. Ktoś krzyknął i zaczęło się piekło.
Dalekowie natychmiast ruszyli na mężczyzn, całkowicie nie przejmując się ich bronią, która zabiła zaledwie dwóch, czy czterech z całej armii. Dookoła roznosiły się metaliczne głosy, cały czas powtarzające w kółko jedno słowo – 'Zniszczyć'. Chwilę później dwie osoby, które stały najbliżej drzwi, już nie żyły. Z przerażeniem stwierdziłem, że wypalono im połowę klatki piersiowej.
Reszta zaczęła się niespokojnie cofać, nie opuszczając broni. Jeszcze mnie nie zauważyli, jednak wiedziałem, że była to tylko kwestia czasu. Ścisnąłem mocniej śrubokręt w dłoni, obserwując śmierć kolejnego z mężczyzn. Jak tak dalej pójdzie, to zabiją wszystkich...
W tym Kyuhyuna.
Musiałem działać szybko, zrobić to, o co Han mnie prosił... Inaczej wszyscy zginą. Wziąłem kilka głębokich oddechów, obserwując wciąż rosnący tłumek Daleków, szykujący się do zamordowania kolejnych osób. Po paru sekundach wstałem, ledwo utrzymując się na drżących nogach i wyszedłem z ukrycia. Natychmiast zwróciłem ich uwagę, a to za sprawą przedmiotu, który trzymałem w dłoniach.
'Zniszczyć! Zniszczyć! Zniszczyć!'
Przełknąłem głośno ślinę, po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem schodami na górę. Kątem oka zauważyłem, jak ruszyli za mną, zostawiając swoje niedokończone dzieło. Myśleli, że jestem Władcą Czasu. Póki co, miało tak zostać...
Boże, Han, coś ty najlepszego wymyślił...
Biegłem ile sił w nogach. Czułem zmęczenie, jednak wysiłek opłacił się – w ciągu parunastu sekund byłem już na miejscu i pchnąłem ciężkie drzwi, które (najprawdopodobniej) prowadziły na dach. Zamrugałem oczyma ze zdziwieniem.
Dookoła zapanowała ciemność. Nie wiedziałem, jakim cudem, gdyż niecałe pół godziny temu świeciło jeszcze ostre słońce. Pośród mroku rozpoznałem kształt Tardisa, jednak nigdzie nie było Hana.
Zawołałem go po imieniu, jednak odpowiedziała mi cisza. Nie wiedziałem, co mam robić. Dalekowie zaraz tu będą, zabiją mnie, jeśli czegoś nie zrobię...
Drzwi od Tardisa były otwarte. Han musiał być w środku, albo...
- Zniszczyć! - usłyszałem znajomy, metalowy głos, dochodzący zza drzwi. Chwilę później wypadły one z zawiasów i, zarówno z wewnątrz jak i zewnątrz, napłynęła armia robotów z kosmosu. Przełknąłem głośno ślinę, wciąż mocno zaciskając palce na śrubokręcie. Starałem się myśleć jak Han. Co on zrobiłby na moim miejscu? Dlaczego tak postąpił? I gdzie on, do ciężkiej cholery, był?
- Poddaj się! - pokręciłem gwałtownie głową.
- Nigdy!
Ponad dwieście Daleków wycelowało we mnie swoją broń, a ja modliłem się o to, by Han tu był. Nie wiem, ile to trwało; sekundy, minuty, albo godziny, lecz w końcu poczułem tą ciepłą i znajomą dłoń na ramieniu.
- Sorry za spóźnienie, Tardis się przegrzał. - delikatny uśmiech rozkwitł na jego ustach. Chciałem coś powiedzieć, jednak mężczyzna nie dał mi dość do słowa. - Do środka, szybko!
Zrobiłem jak kazał. Gdy już byliśmy w statku, spojrzał na mnie z zaufaniem.
- Dobrze. Teraz wystarczy, że pomożesz mi pomóc w kończeniu konstrukcji mojego transformatora energii...
- Czego?
Przeczesał włosy palcami z roztargnieniem.
- Zamienimy statek w chwilową broń na Daleków. Wystarczy odwrócić działanie paru mechanizmów i zamiast podróżować w czasie, Tardis przeniesie ich w Nicość, z której nic nigdy się nie wydostanie... - odparł, po czym opadł na kolana, gdzie leżało kilka kolorowych zwitków kabli. - Tylko szybko, nie mamy czasu.
- Co mam zrobić? - spytałem, podwijając rękawy. Han na spokojnie wszystko mi wytłumaczył, po czym od razu zabrałem się do pracy. Raz po raz statkiem wstrząsało, przez co wiedzieliśmy, że musimy się pospieszyć.
Ręce okropnie mi drżały z nerwów. Tu chodziło o nasze życie... Kabli było tak dużo, ale powiedziałem sobie, że dam radę. Nie zawiodę Hana.
- Gotowe. - powiedział mężczyzna tuż przed kolejnym wstrząsem. Posłał mi słaby uśmiech, po czym dopadł po panelu sterowania i wcisnął parę guzików. - Na mój znak otworzysz drzwi i wpuścisz Daleków. Nie wszystkich, tylu, ilu zdołasz. Najważniejszy jest ich przywódca. Pewnie wiesz, który to.
Wiedziałem. Najstraszniejszy i największy z nich wszystkich, który zawsze był na przedzie armii.
- Doskonale. Kiedy zostanie ich mniej, do tego bez przywódcy, będą zdezorientowani, a wtedy łatwiej będzie ich zabić.
Pokiwałem głową, po chwili jednak cicho spytałem.
- Jak wrócimy?
Han wskazał dłonią pęk kabli, nad którymi przed minutą pracowałem.
- Rozerwij je, kiedy już wszyscy Dalekowie znajdą się na zewnątrz.
- Han...
- Tak?
- Rozumiem, że możemy zginąć.
Rzucił mi najsmutniejsze spojrzenie, jakie w życiu widziałem.
- Szanse na to wynoszą prawie 80%.
Cały Han.
- Rozumiem. - odparłem, kiwając głową. Byłem gotowy. Chciałem to już mieć za sobą. Podszedłem do drzwi i czekałem na znak od Hana, kiedy mam je otworzyć. Przymknąłem powieki i wziąłem kilka głębokich oddechów.
- Teraz!
* * *
Kyuhyun czuł, jak krew spływa po prawej stronie jego twarzy, jednak nie przejmował się tym. Kątem oka zauważył, jak Heechul wybiega spod schodów i zaczyna pędzić ku górze. W tym samym momencie banda ponad pięćdziesięciu zmutowanych robotów ruszyła za nim, zostawiając ich samych – zmęczonych i krwawiących.
Opuścił broń i jęknął głośno. Chwilę potem poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- W porządku? - spytał zmartwiony Sungmin. Kyuhyun pokiwał głową.
- Tak... Myślisz, że powinniśmy pójść na górę?
Chłopak zsunął rękę z jego ramienia i spojrzał ku górze, gdzie właśnie zniknął ostatni Dalek.
- Nie chcę go zostawiać...
- Też myślę, że możemy się przydać. - mruknął Sungmin. - Ich jest tak dużo...
- Nas wprost przeciwnie... Ale damy radę.
Ten posłał Kyuhyunowi słaby uśmiech, po czym poprawił broń na ramieniu i machnął w kierunku schodów, każąc wszystkim tym, którzy są w stanie jeszcze strzelać ruszyć za nim. Zostało ich około dwunastu. Przerażająca perspektywa.
Cho był jednak zdecydowany. Skoro dał się już w to wciągnąć, nie podda się, chociaż miałby być ostatnim przeciwnikiem dla tysiąca wygłodniałych Daleków. Ta bitwa stała się też jego bitwą w momencie, kiedy dostał broń do ręki. Cała wściekłość na tego głupiego pacana z kosmosu wyparowała – teraz był wściekły tylko i wyłącznie na te zmutowane roboty.
Drzwi na dach były wyrwane z zawiasów. Dostrzegli znikającego powoli Tardisa, a wokół niego prawie setkę zdezorientowanych Daleków. Sungmin dał mu znak – to była ich szansa.
- Strzelamy z ukrycia. - szepnął. - Ten Han to jednak ma łeb...
Miał. Kyunyun z niechęcią musiał przyznać mu rację.
Jednym strzałem załatwił pierwszego z brzegu, który opadł bez życia na betonowy dach. Kolejnego załatwił Sungmin, trzeciego najmłodszy chłopak, wśród wszystkich zebranych. Moment później rozległa się nieprzerwana salwa strzałów, a 'nieustraszeni Dalekowie' padali na ziemię jak kaczki. Kyuhyun czuł się świetnie. Przez moment pomyślał nawet, że mógłby to robić już zawsze – strzelać i zabijać te wredne roboty.
Jednak nie wszystkie były tak ogłupiałe – dziesięciu Daleków ruszyło ku nim, wciąż złowieszczo powtarzając 'Zniszczyć! Zniszczyć!' i celując ku nim swoją bronią. Sungmin ledwo zdążył się uchylić, a pocisk trafił w metalową ścianę nad jego głową. Posłał przerażone spojrzenie Kyuhyunowi, po czym natychmiast zestrzelił osobnika, który nawet nie zdążył krzyknąć. Cho załatwił kolejnych dwóch, inni resztę. Kiedy zostało około piętnastu Daleków, poczuł zmęczenie. W końcu do niego dotarło, jak bardzo był wyczerpany...
Nie. Jeszcze paru. Już prawie skończyli...
W tym akurat momencie usłyszał ten charakterystyczny dźwięk, który zawsze towarzyszył pojawieniu się Tardisa. Opuścił broń i wlepił wzrok w statek, z którego zaraz po zmaterializowaniu się wyskoczył Han i Heechul. Obaj trzymali w dłoniach broń i celowali do ostatnich żywych Daleków.
Czyli to koniec. Udało się. Zwyciężyliśmy.
* * *
Udało nam się. Zrobiliśmy to.
Nie było łatwo. Jeszcze sekunda zwłoki i wszyscy bylibyśmy martwi. Dalekowie byli wściekli. Zaatakowali Hana i zniszczyli prawie całe wnętrze Tardisa. Z trudem zdołałem ocalić kable, którymi potem miałem się zająć, ale widziałem też ból w oczach mężczyzny. Nie pytałem go, czy uda mu się to wszystko naprawić. Nie chciałem go denerwować.
Kiedy wróciliśmy, Daleków zostało tylko kilku, których natychmiast zabiliśmy. Sungmin i reszta odwalili kawał świetnej roboty. Uśmiechnąłem się delikatnie do nich, po czym poczułem się tak potwornie zmęczony, jak jeszcze nigdy. Najchętniej od razu wróciłbym do domu, ale wiedziałem, że w zaistniałej sytuacji było to niemożliwe.
Czyli musieliśmy tu, chcąc nie chcąc, zostać na parę dni.
- Nie sądzę, że załatwiliśmy całą sprawę. - szepnął Han, kiedy następnego dnia pomagałem mu w naprawie. Rzuciłem mu zaskoczone spojrzenie.
- Jak to?
- Daleków jest o wiele więcej. Wiem to... - odparł, przerywając na chwilę pracę i wlepiając wzrok w sufit statku. Na jego przystojnej twarzy malował się zadziwiający spokój. - I będą mnie szukać, to pewne.
Uśmiechnąłem się słabo, odkładając śrubokręt na podłogę i podszedłem do niego niezgrabnie. Zamrugał ze zdziwieniem, kiedy usiadłem koło niego i westchnąłem cicho.
- Wiesz też, że zawsze możesz na mnie liczyć. - zareagował słabym uśmiechem, jednak nic nie odpowiedział. Po minucie przyciągnął mnie do siebie i zamknął w swoich silnych ramionach, a ja nigdy w życiu nie czułem się bardziej bezpieczny, niż wtedy.
* * *
Po niecałych trzech dniach Tardis był znowu całkowicie sprawny i zdatny do użytku.
Widziałem zmęczenie malujące się w oczach Hana, kiedy dokręcał ostatnią śrubkę, ale byłem też z niego dumny. Z siebie samego też, swoją drogą. W końcu bez mojej pomocy nie udałoby mu się to tak szybko.
Kyuhyun na całe dnie znikał gdzież z Sungminem. Pewnie chodzili po mieście i rozgłaszali, że już nie ma się czego bać, bo Dalekowie odeszli. Reszta uważała też, by nie zapanowała anarchia. Coś czuję, że nasz nowy kolega może wkrótce zostać wybrany na pierwszego prezydenta nowej, Zjednoczonej Korei.
Aż się łza w oku kręci.
Był wieczór, kiedy w końcu nadszedł ten moment, by wrócić do domu. Podziękowaliśmy wszystkim, nie tylko żywym, ale też i zmarłym podczas walki, za ich wsparcie, odwagę i męstwo. Niesamowite. W życiu nie przypuszczałem, że znajdę się w takiej sytuacji. Czułem się...
Wyjątkowo.
- I taki jesteś. - mruknął Ha prosto do mojego ucha, a ja poczułem, jak oblewam się soczystym rumieńcem. Odchrząknąłem głośno, po czym odszukałem w tłumie Kyuhyuna.
- No. To pora wracać. - uśmiechnąłem się szeroko do niego, jednak ten pokręcił przecząco głową. Uniosłem pytająco brwi.
- Ja zostaję.
- Co? Dlaczego?
Tłum rozstąpił się i dopiero wtedy zauważyłem, że mocno ściskał dłoń Sungmina.
- Przepraszam Heenim. Byłem złym chłopakiem. Wszystko robiłem na opak i nie zdawałem sobie nawet z tego sprawy... Dla nas już jest za późno, ale... - posłał brunetowi ciepłe spojrzenie. - Czuję, że zaczyna się coś pięknego. Dla mnie i dla ciebie.
- Oh...
- No i to miasto mnie potrzebuję. Ktoś musi pokazać tym ludziom, jak bawiono się wieki temu! - zachichotał, na co zareagowałem szerokim uśmiechem. Cieszyłem się jego szczęściem mimo iż wiedziałem, jak bardzo będę tęsknił.
Podszedłem do niego i poklepałem go po ramieniu.
- Uważaj na siebie.
- Ty też. - odparł. - I... wpadnijcie kiedyś.
- Wpadniemy, na pewno. Obiecuję.
Sungmin również się uśmiechnął, po czym szepnął cicho.
- Dziękuję. Gdyby nie wy, nie wiem, co by wkrótce zostało z tego miasta.
Poczułem oddech Hana na swoim karku i palce na moim nadgarstku.
- Musimy już lecieć.
Pokiwałem głową.
- Cóż... Będę tęsknić. - odparłem szczerze, po czym odwróciłem się i ruszyłem w kierunku Tardisa. Zanim wszedłem do środka, pomachałem im i po raz kolejny życzyłem Kyuhyunowi szczęścia.
- Myślisz, że mu się uda? - spytałem Hana, kiedy byliśmy już w drodze do domu.
- Cho to debil. Ale nie sądzę, żeby był aż takim, by nie umiał zaliczyć...
- Ej! Nie o to pytałem! - po raz kolejny tego dnia spłonąłem rumieńcem, a mężczyzna roześmiał się dźwięcznie.
- Wybacz. Nie mogłem się powstrzymać...
- Jesteś głupi, wiesz?
- No pewnie, panie Jestem-Z-Ziemi-I-Znam-Ją-Najlepiej. Pytanie tylko, czy ty wiesz, że ty też...
- Nie przeginaj.
- Nawet jeszcze nie zacząłem, Heenim. A teraz siedź cicho, bo cię wysadzę na Bermudach w 1234 roku.
Boże drogi... Chyba go kocham.
KYYYAAAAAA <33333
OdpowiedzUsuńNigdy nie kończ tej serii, seriously ^^ Hankyung jako Doktor, mwaaah <3
Ah, i zabiję Hana. Nikt nie będzie nazywał mojego ukochanego Kyu debilem *w*
Ps Mam pomysł na świetny ff, ale ci go nie zdradzę... Wolę to sama napisać *w*
Pod warunkiem, że wyjdę z dołka... Straciłam wiarę w siebie Q.Q
Powodzenia ci życzę!
Ok moje zdanie pewnie znasz ale co tam KYYYUMINNN ;-) Tak się cieszę że im się udało, a ten tekst z zaliczeniem xD Uwielbiam cie i w zamian za to dzielę się pomysłem na Wonye (normalnie to by był kyumin co twój blog zrobił z moim mózgiem) Ok więc tak Siwy jest synem prezesa znanej firmy i gdy mówi ojcu o tym że jest gejem ten twierdzi że to "zachcianka" i postanawia wynająć chłopaka który by go w sobie rozkochał i okrutnie rzucił (xD) Wynajmuję młodego chłopaka który dopiero zaczął pracę w firmie. Siwon gdy zaczyna poważnie coś czuć do Yesunga dowiaduję się czemu chłopak zaczął się z nim zadawać i zrywa bez słowa wszystkie kontakty. I tu wchodzi koncepcja do wymiany bo ja to widzę tak że Siwon wyjeżdża do Ameryki gdzie Yesunga wysyłają na wyjazd służbowy. Nie poznają się i zaczynają się w sobie zakochiwać. Gdy sobie przypominają Yesung wyjeżdża do Korei ale Siwy chce walczyć o swoje więc jedzie za nim i po miesiącach ględzenia nad uchem zostają parą (cholera długie by to wyszło) Koniec możesz zmienić wedle uznania ja się nie obrażę ;-)
OdpowiedzUsuńKAGE**