niedziela, 17 listopada 2013

My Songs know what You did in the Dark ver. 1 (Banglo)

Autor - Yesung Oppa
Beta - tak
Rodzaj - angst/romans
Pairing - BangxZelo (B.A.P)
Tytuł - My Songs know what You did in the Dark ver.1
Ostrzeżenia - alternatywna wersja początku B.A.P, nie każdemu może przypaść do gustu... ^^

N/A:
Wiem, ze powinno był teraz FairyLand... Ale postanowiłam zrobić nam za złość, to za zignorowanie ostatniego rozdziału ST i to, że nie czytacie ze zrozumieniem moich ficków. Naprawdę, mam już dość tłumaczenia oczywistych faktów, które są wyraźnie zawarte w rozdziałach, męczy mnie to... ._.
MSkwYditD powstało przypadkiem. Wszyscy wiedzą, że kocham angsty, trudną miłość, wątki tabu i tym podobne... Jednak to jest pierwsza część. Druga będzie nieco o czymś innym, chociaż w sumie o tym samym... Spodziewajcie się jej na dniach ^^





Wersja 1:


Kiedy spotkałem go po raz pierwszy był zupełnie innym człowiekiem, niż teraz.
Ewidentnie bardzo młody brunet o błyszczących, mocno podkreślonych kredką oczach stał pochylony nad oknem eleganckiego auta, uśmiechając się do jego właściciela zalotnie. Miał na sobie luźną bokserkę w paski, czarne spodenki do kolan i niebieskie martensy... Nie dość, że prowokujący strój, to jeszcze dość lekki jak na tę porę roku. Poprzez jego wzrost i zachowanie oceniłem go na jakieś szesnaście lat, jednak bardzo możliwe, że mógł być nieco młodszy. Zmarszczyłem brwi patrząc, jak drzwi się otwierają, a chłopak chętnie wślizguje się do środka.
Zerknąłem kątem oka na mojego najlepszego przyjaciela i westchnąłem pod nosem. Kim Himchan to bardzo specyficzny człowiek. Ciągle wtyka nos w nieswoje sprawy, pożycza ode mnie rzeczy bez pytania (i, nawiasem mówiąc, nigdy ich nie oddaje), jego chamskie odzywki nie mają sobie równych, w ogóle jego podejście do życia było wyjątkowo wkurwiające. Z drugiej strony jednak zdarzało mu się, że wyjątkowo obchodził go mój bardzo beznadziejny los i starał się mi pomagać, jak tylko mógł. Niekoniecznie z dobrym skutkiem. No ale był moim przyjacielem dosłownie od piaskownicy, a to przecież zobowiązuje.
Teraz patrzył na mnie z błyskiem w oczach i szerokim uśmiechem, ukazując te swoje królicze zęby jakby nie miał żadnych wątpliwości, że wpadł na doskonały pomysł, by mnie tu przywieźć. Ja jednak nie byłem tego aż taki pewien. Ponownie zerknąłem w stronę auta, opierając brodę na dłoni.
Zaintrygował mnie. Był o wiele młodszy, niż reszta chłopców na tej ulicy mimo iż ewidentnie starał się to ukryć. Chociaż wiedziałem, że nie powinienem, to mimowolnie zacząłem się zastanawiać nad tym, jaki jest w łóżku... Pewnie nieziemski. Przymknąłem powieki biorąc kilka głębokich oddechów. Uspokój się chłopie. Jest niepełnoletni. Nie możesz być taki, jak tamci faceci, przecież się nimi brzydzisz. To prawda, że Yongguk Junior staje ci na samą myśl o zgrabnych, okrągłych, chłopięcych tyłeczkach, ale bez przesady... Za to grozi więzienie.
- No to jak, zdecydowany? - głos mojego przyjaciela był tak radosny, że nie mogłem powstrzymać ponurego uśmiechu.
- Nie mam kolorowego pojęcia, na cholerę mnie tu przywiozłeś...
Jego brwi momentalnie powędrowały ku górze.
- Co proszę? Ty naprawdę nie wiesz, po co się jeździ w takie miejsca?
- Nie bądź głupi.
- No kto tu jest głupi? - prychnął pogardliwie, po czym machnął dłonią w kierunku okna. - Ja się pójdę elegancko przejść po okolicy, a ciebie tutaj zostawiam, oczywiście z bólem serca... W końcu to mój samochód. - wywróciłem oczyma z poirytowaniem. - Przez ten czas masz ładnie wypieprzyć jakiegoś chłopca i wracamy do domu, bo za chwilę zaczyna się relacja z Fashion Week'u.
Przeczesałem włosy palcami i rzuciłem mu najzimniejsze spojrzenie, na jakie tylko było mnie stać. Czasami naprawdę zastanawiałem się nad poziomem jego inteligencji. To, że w szkole miał lepszą średnią ode mnie jeszcze nic nie znaczy. W sumie to nie ma nawet ze sobą nic wspólnego.
- Czy ja, przepraszam bardzo, mam na czole napisane: „pedo...”
- Oj Bangie, dajże już spokój. - roześmiał się. - Tutaj żaden gliniarz się nie zapuszcza, to sprawdzona dzielnica. Poza tym nie wszyscy tutaj są niepełnoletni. - wzruszył ramionami. Mhm, no akurat...
- Ale...
- Żadne ale. Widzę, jaki jesteś sfrustrowany, wiecznie drzesz japę i obwiniasz mnie o byle gówno.
- Bo z tobą nie da się inaczej rozmawiać. - warknąłem przez zęby.
- Nie. Jesteś po prostu niedopieszczony, tyle. - mrugnął do mnie wesoło. - To jedyna taka okazja, ja bym na twoim miejscu skorzystał od razu... ~
Ostatkiem sił powstrzymałem się przed trzepnięciem go w ten pusty łeb. Coś tu ewidentnie śmierdziało. Jedną z czołowych wad Himchan'a była znikoma, wręcz żadna bezinteresowność. Kim zawsze domagał się czegoś w zamian, nawet za byle pierdołę, taką jak wyrzucenie śmieci... Każdy by na moim miejscu w końcu stracił cierpliwość i wydarł się na niego, powinien się tego spodziewać.
- Nie będę pieprzył jakiegoś pierwszego-lepszego bachora. - wysyczałem groźnie. Chłopak pokręcił głową i otworzył drzwi auta. Zimne powietrze uderzyło go w twarz, ten jednak nie zareagował.
- Oj będziesz, będziesz... - odparł, a jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Wysiadł na zewnątrz szybciej, niż zdążyłem jakkolwiek zareagować, zostawiając mnie samego i całkowicie zdezorientowanego.
Co robić? Byłem kompletnie rozdarty między swoją osobistą potrzebą, a resztką moralności, jaką kazał mi zachować jeszcze mój mózg. W końcu można mnie już prawie uważać za osobę publiczną... Profesjonalni raperzy nie mogą sobie pozwolić na coś takiego...
Prawda?
A cholera wie...
Wypuściłem ze świstem powietrze z ust patrząc, jak obserwowany przeze mnie parę minut wcześniej chłopak wychodzi z auta, poprawia koszulkę i bierze od mężczyzny dość gruby zwitek banknotów. Uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy. Może Himchan miał rację...? Zagryzłem ze zdenerwowaniem wargę i, nim zdążyłem pomyśleć nad tym, co ja u licha wyprawiam, uchyliłem okno i machnąłem dłonią w jego kierunku. Brunet natychmiastowo rozpromienił się jeszcze bardziej, schował pieniądze do tylnej kieszeni spodenek i ruszył w moim kierunku.
- Witaj Ajuss... oh. - jego twarz przybrała zdziwionego wyrazu, kiedy mnie zobaczył. - Przepraszam. Dobry wieczór, Oppa~
O Boże przenajświętszy.
Następnie wszystko potoczyło się wyjątkowo szybko. Nawet zapomniałem zapytać o jego prawdziwy wiek. Pewnie i tak by mi nie powiedział. Zamiast tego wskoczył na tylne siedzenie, a ja już po chwili dołączyłem do niego. Westchnąłem cicho i z zadowoleniem pocałowałem go prosto w usta. Ze zdziwieniem zauważyłem, że spiął się nieznacznie. Czyżby nie był do tego przyzwyczajony? Myślałem, że każdy tak robi... Z drugiej strony nie byłem zbyt zapoznany z prawami rządzącymi tym półświatkiem. Co, jeśli zrobiłem coś nie tak?
Chłopak jednak szybko się otrząsnął i oddał mój pocałunek. Wyjątkowo niezdarnie... Jednak nie miałem czasu się nad tym dłużej zastanawiać.
Ubrania dosłownie spadły z nas błyskawicznie. I szczerze powiedziawszy, dawno nie czułem się lepiej, niż właśnie w tamtym momencie. Już po paru minutach zatraciłem się całkowicie. Jego skóra była tak przyjemnie gładka, dłonie sprawne i wyćwiczone, usta miękkie, a oczy wprost prześliczne... Sposób, w jakim reagował na każdy dotyk, każde pojedyncze pchnięcie, każdy pocałunek... Nie mogłem, nie umiałem się już powstrzymywać. Byłem pewien, że żaden z jego dotychczasowych klientów nie umiał się nim zająć tak dobrze. Widziałem to i słyszałem doskonale.
Domyślałem się, jak bardzo musiał być wykończony, jednak ja nie potrafiłem przestać. Trzymałem go mocno w ramionach tak, jakbym bał się, że za moment zniknie. Jego skóra nabrała słonego smaku poprzez pot, który spływał po niej już od jakiegoś czasu. Przyspieszyłem. Paznokcie chłopaka delikatnie przeorały skórę moich pleców, jednak ja tego nawet nie zauważyłem. Wplątałem dłoń w jego włosy, jednocześnie podtrzymując go drugą ręką w pasie,
Udało się. Przyjemny dreszcz przeszedł po całym moim ciele, a ja opadłem bezwładnie w jego ramiona, pozwalając spełnieniu przejąć całkowitą kontrolę nade mną. Oddychałem ciężko i nierówno, słysząc jedynie bicie naszych serc. Czułem jego palce na swojej szyi i ramionach... Ten dotyk był tak przyjemny, że wypalał blizny na mojej skórze, mieszanka zimna i gorąca mieszała się ze sobą, a ja nie potrafiłem nazwać słowami uczucia, które nade mną zapanowało.
- W porządku?
Wiedziałem, że jak nie zapytam, to oszaleję. Chłopak wciąż siedział z tyłu i powoli zakładał na siebie ubranie, podczas gdy ja grzebałem w portfelu, co chwilę na niego zerkając. Posłał mi delikatny uśmiech, którego dosłownie nie szło nie odwzajemnić.
- Jak zawsze.
Pokiwałem ze zrozumieniem głową i podałem mu kilka banknotów. Przyjął je z wdzięcznością i również schował do kieszeni spodni, które zaraz po tym zapiął.
- Ja... hm... Może... podwieźć cię do domu? - zadałem kolejne pytanie, obserwując go ukradkiem. Chłopak widocznie się zmieszał i pokręcił gwałtownie głową.
- Nie, nie trzeba... przejdę się.
- Na pewno? - Boże, dopiero teraz widziałem, jak bardzo był wyczerpany... Czyżbym przesadził?
Po raz kolejny pokiwał głową i poprawił bluzkę.
- Tak, nie bój się.
Mruknąłem coś pod nosem i przeczesałem włosy palcami.
- Jak... jak masz na imię?
Widocznie nie spodziewał się tego pytania. Rzucił mi zdziwione spojrzenie i zamrugał kilka razy powiekami, jakby sprawdzał, czy się czasem nie przesłyszał. Już chciałem machnąć ręką i powiedzieć, że to nieważne, kiedy niespodziewanie usłyszałem jego odpowiedź:
- Junhonhg. Mam na imię Junhong.
Zmarszczyłem brwi. Po co ja w ogóle o to pytałem? Teraz będzie mnie to dręczyć, jego sprawa... No i to, dlaczego się tutaj znalazł...
- Ile masz lat?
Uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głową.
- Przykro mi, nie udzielam takich informacji...
- Rozumiem.
Tak na serio to nie rozumiałem już niczego. Westchnąłem cicho modląc się o to, by Himchan zapomniał o tym całym Fashion Week'u i dał się namówić na piwo czy dwa... W tym momencie naprawdę tego potrzebowałem. Bez alkoholu nie zasnę, byłem tego pewien.
- To... ja już pójdę. - jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. Natychmiastowo pokiwałem głową i podziękowałem mu cicho, obserwując jak otwiera drzwi i wychodzi na zewnątrz. Zdążyłem go jeszcze odprowadzić wzrokiem, nim usłyszałem, jak do okna auta dobija się mój przyjaciel. Wywróciłem oczyma i dałem mu znak, że może wejść do środka.
Kim delikatnie opadł na siedzenie i ze zmarszczonymi brwiami rozejrzał się dookoła. Szczególnie jego uwagę przyciągnęło tylne siedzenie.
- No ja nie mogę, posprzątałeś po sobie...!
- I kto to mówi.
Wywrócił oczyma i zaplótł ramiona na piersiach.
- I jak było?
- No... normalnie, a jak mogło być? - posłałem mu pełne irytacji spojrzenie. - Możemy już jechać? Muszę się napić.
Miałem nadzieję, że łatwo da za wygraną. Nie chciałem o tym teraz myśleć. Zaspokoiłem swoją potrzebę, okej. Wypadałoby zapomnieć. W końcu to był tylko przypadkowy chłopak...
Chłopak? Chłopiec, do cholery! Boże drogi...
Wziąłem głęboki oddech i wlepiłem wzrok w okno. Czy przewidywałem, ile się wydarzy przez następne tygodnie? Oczywiście, że nie. Kto wie, co był zrobił, gdybym wiedział... Junhong. Nieletni chłopiec, któremu zapłaciłem za seks. Ja, Bang Yongguk, szanowany początkujący raper. Gdyby ktokolwiek się dowiedział...
Przymknąłem powieki i policzyłem do dziesięciu, próbując się jakoś odstresować. Chwilę później samochód sunął już autostradą, a ja skupiłem się tylko i wyłącznie na obserwowaniu pogrążonego w nocy miasta.

~*~

Po raz drugi zobaczyłem go w momencie, kiedy już prawie o nim zapomniałem.
Kurz, pot, smród palonej gumy i papierosów – oto rzeczy, które najbardziej charakteryzowały The East. Klub (o ile to klubem można było w ogóle nazwać...) znajdował się w podziemiach jakieś apteki, mógł pomieścić niewiele ponad tysiąc osób, jednak przy wyjątkowym ścisku czasami udało się przemycić nawet dwa tysiące. W sumie sam nie wiem, dlaczego wciąż tam bywałem. Przecież osiągnąłem to, o czym wielu z jego bywalców mogło tylko marzyć – podpisałem kontrakt z wytwórnią i pracuję nad swoim pierwszym solowym singlem. Może dlatego, że tak się do niego przywiązałem? W The East spędziłem połowę swojego życia, najpierw tylko obserwując te niesławne walki na rap, z czasem jednak zdecydowałem się zaryzykować i wziąć w nich udział... Pierwszego nie wygrałem. Drugiego też nie, ani trzeciego i czwartego... Długo pracowałem nad tym, by w końcu mi się udało, zarywałem szkołę, zaniedbywałem rodziców i znajomych. Rap stał się całym moim światem, spędzałem na nim każdą wolną chwilę. Aż w końcu wygrałem, zyskałem szacunek, poznałem ludzi, którzy pomogli mi się wybić... I w życiu nie byłem bardziej dumny. Z siebie i tego miejsca, jedynych w mieście nielegalnych walkach raperów.
Przekroczyłem próg The East i zaciągnąłem się tym tak bardzo mi już znajomym zapachem. Na moje usta wpłynął szeroki uśmiech, kiedy zobaczyłem swoich znajomych, czekających na mnie pod sceną. Z trudem się do nich przecisnąłem przez hałdę ludzi, która ciągle stawała mi na drodze.
- Który dzisiaj jestem? - spytałem od razu, ogarniając swoje lekko potargane włosy. JunHyu zagryzł dolną wargę i zerknął na listę, marszcząc brwi.
- Jesteś pewien, że wciąż chcesz występować...?
- A dlaczego nie?
Chłopak pokręcił głową.
- Wielu ludziom to się nie podoba... Mówią, że wyszedłeś z tego środowiska i nie powinieneś się już tutaj pokazywać...
Wywróciłem oczyma. Mogłem się tego spodziewać, że parę osób będzie na tyle zazdrosnych o moje sukcesy, że spróbują usunąć mnie ze swojej konkurencji. Niedoczekanie. Bang Yongguk nigdy się nie poddaje, jakby jeszcze nie zauważyli... Zacisnąłem dłonie w pięści i pokręciłem głową.
- To mają wyraźny problem. Który jestem i z kim walczę?
- Jesteś... następny. - twarz JunHyu nabrała zdziwionego wyrazu. - Twoim przeciwnikiem będzie jakiś dzieciak... Nie wiem, nie znam go.
Westchnąłem głośno.
- Czyli za dużo sobie nie porapuję dzisiaj... - uśmiechnąłem się słabo. - No nieważne. Jakoś to będzie... Może nie okaże się aż taki zły?
- Możliwe. - odburknął, po czym podał mi mikrofon i wskazał schody na scenę. - Wiesz, co robić?
- Jasne.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w ich kierunku, cały czas rozglądając się dookoła. Kim może być ten dzieciak? Pewnie znowu jakiś nowicjusz, który nawet nie umie się dobrze rozpędzić. Miałem już takich dość, ale cóż... To nie ja dobieram sobie przeciwników.
Stanąłem na scenie i powoli zacząłem rozgrzewać swój głos. Słyszałem piski, krzyki, ale też i niezadowolone pomruki ludzi, z których postanowiłem sobie nic nie robić. Miałem zbyt dobry humor na coś takiego. Kiedy już któremuś z nich przyjdzie stanąć ze mną do walki... Uśmiechnąłem się pod nosem i odwróciłem w kierunku drugich schodów, na które już za chwilę miał wejść mój przeciwnik.
W pierwszej chwili go nie poznałem. Albo raczej nie chciałem poznać... Ta sama fryzura, makijaż, delikatny uśmiech. Przyduży, czarny tshirt, luźne spodnie i białe trampki. Gdy podniósł wzrok, a nasze oczy się spotkały...
Nie, to niemożliwe.
W końcu udało mi się o nim zapomnieć, nie myśleć więcej o jego gładkiej skórze, cudownych ustach, miękkich włosach i głosie, które powracały do mnie każdej nocy. Nauczyłem się ignorować uciążliwe myśli o jego życiu, przeszłości, problemach, ilości mężczyzn, z którymi sypiał... Odsunąłem to wszystko w najdalszy zakamarek swojego mózgu, zamknąłem w sejfie, do którego klucz akurat w tym momencie musiał do mnie powrócić. Kiedy tak na mnie patrzył, domyśliłem się, że on też się nie spodziewał tego spotkania. Przełknąłem głośno ślinę. Mimo wszystko musiałem zachować się profesjonalnie... Chociaż nieważne, jak bardzo chciałem odwrócić się na pięcie i uciec.
Podszedłem do niego i wyciągnąłem rękę na powitanie.
- Bang Yongguk. - mruknąłem, usiłując za wszelką cenę nie patrzeć mu w oczy. - Ty jesteś...?
Tak, udawałem, że nie pamiętam. A mogłem zrobić coś innego?
- Choi Junhong. - odparł słabo. Był wyższy niż ostatnio, prawie dorównywał mnie samemu. Pokiwałem delikatnie głową i potrząsnąłem jego dłonią. Była tak samo gładka i smukła, jak pamiętałem...
- Znacie zasady. - podszedł do nas JunHyu, wręczając Junhong'owi mikrofon. - Macie trzy minuty, każdemu z was przypada więc dziewięćdziesiąt sekund. Liczy się freestyle, szybkość, czystość i uczucia. Dostajecie standardowy beat. Powodzenia.
Mruknąłem coś pod nosem i pokiwałem głową, odprowadzając chłopaka wzrokiem. Po raz kolejny zerknąłem na Junhong'a i prawie zachłysnąłem się śliną. Na jego twarzy zagościła profesjonalna determinacja i skupienie. Dosłownie tak, jakbyśmy widzieli się pierwszy raz w życiu. Skinął mi głową na znak, że mam zacząć jako pierwszy. Cóż, skoro sam zaczął tą grę...
Przyłożyłem mikrofon do ust i zaczekałem, aż zabrzmi muzyka. Odczekałem jeszcze moment, nim zacząłem.
W sumie sam nie wiem, o czym rapowałem. O wszystkim i o niczym. O świecie. O miłości. O wojnach... Zbyt bardzo się w to wczułem, by myśleć nad słowami. W połowie przymknąłem powieki, nie chcąc patrzeć na Junhong'a. Wtedy pewnie cały mój występ wkroczyłby na niebezpieczny tor... Cóż, mimo wszystko i tak bardzo się starałem. Byłbym wyjątkowo nieprofesjonalny, gdybym wrzucił na luz tylko dlatego, że moim przeciwnikiem jest jakiś bachor. Nawet nie zauważyłem, kiedy mój czas się skończył. Odsunąłem mikrofon od ust i wziąłem głęboki oddech, zerkając uważnie na chłopaka.
Jego twarz nie zdradzała dosłownie nic. Uniosłem pytająco brwi kiedy przeczekał moją owację i spojrzał mi prosto w oczy. A potem, o Boże, stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem...
W ŻYCIU nie spotkałem się z raperem, który miał takie tempo... Mimo to nie połykał słów, każde z nich wypowiadał z wyjątkową precyzją. On jednak nie rapował o wszystkim i o niczym, tylko o sobie. Nawet nie musiałem go dobrze znać, by to wiedzieć. Słuchałem go z zapartym tchem, cały czas nie mogąc wyjść z podziwu. Gdzie on się tego nauczył? I dlaczego, do ciężkiej cholery, ktoś z takim talentem musiał sprzedawać swoje własne ciało na ulicy?!
Kiedy skończył, zapanowała cisza. Pierwszy raz w historii klubu. Wiedziałem, że przegrałem. Nie było innej opcji. Ten dzieciak zawładnął sercami całej sali, ja byłem tutaj już skończony... Oklaski pojawiły się wraz z łzami w jego oczach. Ja jednak wciąż stałem, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Dlaczego on patrzył na mnie przez ten cały czas? Co ja mu zrobiłem?
Oddałem mikrofon JunHyu i zbyłem go machnięciem dłoni. Nie chciałem, by mi teraz robił wyrzuty. Ponownie zerknąłem na chłopaka, który otarł już na szczęście łzy z oczu i uśmiechał się teraz do siebie z zadowoleniem. Postanowiłem mu pogratulować... W sumie dlaczego nie? Już odwracałem się w jego kierunku, kiedy niespodziewanie zeskoczył ze sceny i zniknął w tłumie wiwatujących ludzi. No pięknie. Zmarszczyłem brwi, próbując go w nim dostrzec. Miałem przedziwne wrażenie, że usiłował przede mną uciec...
O nie, nie ma nawet mowy.
Nie tracąc czasu podążyłem za jego tropem, nie reagując na chamskie odzywki ludzi i drwiące spojrzenia. W tym momencie miałem to gdzieś. Chciałem tylko porozmawiać z Junhong'iem i dowiedzieć się wszystkiego... Inaczej przysięgam, że zwariuję.
Cały czas znikał mi z oczu. Kiedy już miałem wrażenie, że go w końcu dogoniłem, niespodziewanie znikał w tłumie, zostawiając mnie kompletnie zdezorientowanego i zdanego na samego siebie. Przekląłem w myślach i zacisnąłem mocno zęby. Do wyjścia było już niedaleko. Postanowiłem udać się właśnie tam... W końcu prędzej czy później będzie musiał tamtędy przechodzić.
Naciągnąłem kaptur na głowę i oparłem się plecami o ścianę, uważnie obserwując każdego wychodzącego. Gdzie on się podziewał? Czyżby zgubił się w tłumie? Nie, niemożliwe... ktoś z jego wzrostem... Pokręciłem głową i zmarszczyłem brwi, widząc jak na scenę wchodzi kolejnych dwóch raperów. Czyli mogłem sobie już darować dalsze przychodzenie do The East. Cudownie.
Z rozmyśleń wyrwał mnie widok znajomych, zgrabnych i długich nóg, które nagle znalazły się tuz przed moimi oczyma. Podniosłem głowę, a kaptur powoli zsunął się z mojej twarzy. Mina chłopaka nie wyglądała na zadowoloną. Uniosłem pytająco brwi i już miałem coś powiedzieć, kiedy ten mnie ubiegł:
- Przepraszam bardzo, śledzisz mnie?
Uniosłem pytająco brwi.
- No pewnie... Bo ja nie mam co robić.
- W takim razie dlaczego wciąż tu jesteś?
Cholera. Zagryzłem delikatnie wargę myśląc gorączkowo nad tym, co odpowiedzieć. Nie mogłem go przecież urazić...
- Ja chciałem... porozmawiać.
- Ah, porozmawiać... - pokiwał głową, przez co już myślałem, że się zgodził. Odepchnąłem się od ściany, jednak on dodał: - Przykro mi, ale ja nie odczuwam takiej potrzeby. Miło było poznać sławnego Bang Yongguk'a. A teraz do widzenia.
W ostatnim momencie chwyciłem go za nadgarstek, by mi nie uciekł po raz kolejny. Odwrócił się w moim kierunku, a w jego oczach zagościła złość i zdziwienie. Pokręciłem głową, po czym spokojnie odparłem:
- Junhong, proszę... Chcę ci pomóc.
Przez moment na serio myślałem, że mnie uderzy. Zmarszczył groźnie brwi i wyrwał swój nadgarstek z mojego uścisku, poprawiając niby od niechcenia potargane włosy.
- Pomóc? Ty mi? A to ciekawe, w jaki sposób...
Westchnąłem cicho i pokręciłem głową. Nie mogliśmy rozmawiać w takich warunkach, doskonale o tym wiedziałem. Rozejrzałem się i schowałem ręce w kieszeniach bluzy.
- Zapraszam cię na kakao, co ty na to? Na spokojnie porozmawiamy...
Dosłownie widziałem, jak bił się z myślami. Naprawdę chciałem,aby się zgodzić... Przecież co ja mu mogłem zrobić? Najwyżej znowu wylądujemy w łóżku, dla niego to raczej nic nowego... Natychmiast zacisnąłem zęby, ganiąc się za te myśli. Nie mogłem mieć o nim aż tak złego mniemania, Bang uspokój się...
- Proszę?
Spuścił wzrok w podłogę i mruknął coś pod nosem, a po chwili odpowiedział:
- W sumie powinienem wracać do pracy...
Nawet nie musiałem pytać, gdzie konkretnie.
- To nie zajmie mi długo. Jak tylko skończymy, obiecuję, że cię odwiozę...
Podniósł oczy na mnie i nieśmiało pokiwał głową, wzruszając ramionami. Mentalnie odetchnąłem z ulgą.
- No dobrze. Niech będzie.

~*~

Na całe szczęście dla mojego współlokatora, zwanego też przeze mnie najlepszym przyjacielem a jednocześnie wrzodem na tyłku, czyli po prostu Kim Himchan'a, w mieszkaniu panował wyjątkowy ład i porządek... Gdy wszedłem do środka miałem przedziwne wrażenie, że pomyliłem drzwi. Poznałem jednak stary, zabytkowy wieszak na kurtki, który Kim przytargał ze sobą z rodzinnego domu. Westchnąłem i przepuściłem Junhong'a do środka, jednocześnie ściągając buty i rzucając je na półkę pod lustrem.
Mój przyjaciel zostawił mi karteczkę, że idzie na zakupy bo lodówka świeci pustkami i że mam wpierdol za to, że sam o tym wcześniej nie pomyślałem. Wywróciłem oczyma i zgniotłem świstek w dłoni, wyrzucając go do kosza na śmieci. Przeniosłem wzrok na chłopaka, który wciąż stał w przedpokoju i najwidoczniej nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
- Jesteś głodny? - spytałem by przerwać to niewygodne milczenie i podrapałem się po głowie. - Znaczy się, nie wiem, czy cokolwiek jest do w domu jeszcze do jedzenia... Ale może się jeszcze załapiesz na kromkę suchego chleba i kubek kakao.
Junhong uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głową, po czym zaczął ściągać swoje buty. Obserwowałem go przez moment, kiedy starał się zrobić to jak najszybciej, jednak nie wiedzieć czemu, jego ręce okropnie drżały. Koniec końców zabrało mu to o wiele więcej czasu, niż obaj przewidywaliśmy. Usiedliśmy w salonie na kanapie, a ja, z braku pomysłów włączyłem telewizor. Brunet zmarszczył brwi.
- Nie zaprosiłeś mnie tutaj, abyśmy oglądali dramy, prawda?
Westchnąłem cicho i pokręciłem głową. Prawda była taka, że kompletnie nie wiedziałem, jak zacząć. A co, jeśli się mnie przestraszy? Zdecydowanie tego nie chciałem. Zagryzłem dolną wargę i posłałem mu przyjazne spojrzenie.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że jesteś taki dobry... - powiedziałem wesoło. - Ktoś cię uczył rapować?
Natychmiastowo pokręcił głową.
- Nie. To ja sam... wiesz. Z piosenek. - odparł.
- Rozumiem. Wiesz, trzeba mieć naprawdę ogromny talent, by mnie pokonać... - roześmiałem się cicho. Kiedy nie doczekałem się reakcji, przestałem. - Junhong...
- Dlaczego to robisz?
Uniosłem pytająco brwi.
- Co takiego?
- Dlaczego mnie tu zaprosiłeś? - rzucił mi zagadkowe spojrzenie. - Nie jestem głupi, wiem, że chcesz wyciągnąć ze mnie jak najwięcej, ale nie rozumiem tylko dlaczego. Jaki jest twój cel?
Co ja miałem mu odpowiedzieć? Przecież ja sam nie wiedziałem, czego chciałem. Zaprzyjaźnić się z nim? Nie, to nie jest dobre słowo. Przez jego talent i intrygujące zachowanie najzwyczajniej w świecie się nim zainteresowałem... I wiem, że już nigdy nie będę potrafił przejść obok niego obojętnie.
Momentalnie przypomniałem sobie to, jak cudownie gładka była jego skóra pod moimi palcami, miękkie usta, delikatne i zgrabne ciało... Potrząsnąłem głową próbując się jakoś uspokoić.
- Junhong. - powiedziałem, wybierając najbardziej neutralną odpowiedź. - Jestem dorosłym mężczyzną. Mimo wszystko nie mogę przejść obojętnie obok faktu, że chłopiec z takim talentem zarabia... w ten sposób. - już chciał coś powiedzieć, ale natychmiast mu przerwałem. - Posłuchaj. Nie wiem, dlaczego to robisz... Ale liczę, że mi powiesz. Dlaczego? Bo chcę ci pomóc... Wiem, że mogę to zrobić. Tylko obaj musimy tego chcieć. Proszę Junhong.
Spuścił wzrok we własne dłonie, a przydługa grzywka zasłoniła mi widok na jego oczy. Miałem nadzieję, że nie płakał... Nie chciałem doprowadzać go do łez, więc jak najszybciej dodałem:
- Ale jeśli naprawdę nie chcesz, to nie mów. Zrozumiem.
Brunet jednak wciąż uparcie wpatrywał się w swoje dłonie, jakby wcale mnie nie słuchał. Postanowiłem być cierpliwy. Zerknąłem na telewizor, jednak nie mogłem się skupić na tym, co akurat leciało. Co chwilę zerkałem na chłopaka, kontrolując jego stan. Kiedy powoli już zaczynałem się niepokoić, podniósł głowę i wziął głęboki oddech.
- W porządku. Tylko to jest typowa do bólu historia biednego dzieciaka, który... - machnął dłonią. - Niech będzie. Wszystko zaczęło się trzy lata temu, kiedy mój ojciec zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu, gdy wieczorem wyszedł do sklepu naprzeciwko po coś do picia. Nie zostawił żadnego śladu po sobie, policja była bezradna... Moja matka, jak nie trudno się domyślić, całkowicie się załamała. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak zaniedbanej, zagubionej i słabej jak wtedy. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Miałem tylko jedenaście lat, wciąż byłem dzieckiem... Jednak ją już to nie obchodziło. Całkowicie zatopiła się w swoim smutku. Szczerze mówiąc, to ja wciąż w głębi serca wierzyłem, że on kiedyś wróci... Trzymałem się tej myśli tak kurczowo, że nie dopuszczałem do siebie innej możliwości. Niestety... pół roku później odnaleziono jego ciało. Był martwy. - zagryzł wargę, robiąc na moment przerwę. Już myślałem, że nie będzie mówił dalej, kiedy szepnął: - Nie wiadomo, kto go zabił. Podobno miał jakieś kłopoty w pracy, o których nie mówił mamie. Po tej wiadomości było jeszcze gorzej. Zaczęła pić i to wyjątkowo dużo. Oczywiście straciła pracę, a nasze oszczędności szybko się skończyły...
Chciałem mu powiedzieć, że już dość, w końcu wiem, co nastąpi dalej... Położyłem dłoń na jego ramieniu, ale on tylko pokręcił głową i kontynuował. Nie miałem serca mu przerywać:
- Dzień po moich trzynastych urodzinach siedziałem w pokoju i odrabiałem lekcje, kiedy zawołała mnie z salonu. Byłem zdziwiony bo myślałem, że już nigdy się do mnie nie odezwie... Kiedy tam poszedłem, zobaczyłem ją siedzącą na kanapie, tak samo zaniedbaną jak zawsze, jednak już nie tak otępiałą z rozpaczy. Obok niej stał mężczyzna, którego wcześniej nie widziałem... Wyglądał dziwnie, miał na sobie czarny garnitur, a jego włosy były gładko zaczesane do tyłu. Kiedy się do mnie uśmiechnął wiedziałem już, że nic dobrego mnie nie czeka. - przełknął głośno ślinę i zacisnął dłonie w pięści. - Kazał mi usiąść obok matki, po czym wszystko wyjaśnił. Co miałem robić, jak i gdzie. Mama... ona przez ten cały czas uśmiechała się do mnie z błyskiem w oku. Jakby była bardzo zadowolona z tego, kim się stanę... Ja nie miałem nic do powiedzenia. Wszystko już było uzgodnione. Na początku czułem się okropnie – wiecznie zajęty i obolały, nie miałem już nawet czasu na to, by po szkole odrobić lekcje, by się na coś nauczyć... Nie wspominając już o tym, że matka zabierała mi wszystko to, co zarobiłem, dopiero z czasem nauczyłem się sprawnie chować połowę, przez co miałem też coś dla siebie...
Pewnie mówiłby jeszcze dalej, gdyby nie podniósł na mnie wzroku i nie spojrzał mi prosto w oczy. Byłem zdruzgotany. To jest nie do pomyślenia, że takie rzeczy dzieją się w tak dobrze rozwiniętym i nowoczesnym kraju. Dlaczego nikt jeszcze nic z tym nie zrobił? Dlaczego policja udaje, że tego nie widzi? Strach pomyśleć, ile jeszcze dzieci musi cierpieć... Pokręciłem głową, usiłując jakoś odgonić łzy.
Z tego co powiedział wywnioskowałem, że miał teraz czternaście lat. Matko kochana, co ja najlepszego zrobiłem... Zagryzłem dolną wargę, przesyłając mu nieme przeprosiny. Chłopcy w jego wieku nie powinni robić takich rzeczy z przypadkowymi mężczyznami... Jak mogłem na to w ogóle pozwolić?
- Junhong... - szepnąłem. Gwałtownie odwrócił wzrok i wziął głęboki oddech.
- Nie szkodzi hyung. Nie przejmuj się. To nie twoja wina, ja... ja cię rozumiem. Potrzebowałeś tego. To normalne. - posłał mi słaby uśmiech, który sprawił, że mimowolnie poczułem się nieco lepiej. Westchnąłem cicho.
- A... kiedy odkryłeś w sobie talent?
Wzruszył ramionami.
- Nie pamiętam dokładnie... Wiem, że któreś nocy wracałem do domu i poczułem, że muszę to wszystko z siebie wyrzucić... Zacząłem rapować na środku ulicy. Nim doszedłem do domu, skończyłem już prawie całą piosenkę... Ale nie wiem, czy zdołałbym ją powtórzyć.
Pokiwałem głową. No tak, a potem odnalazł The East albo samemu, albo przez któregoś z klientów... O to już nie musiałem pytać. Delikatnie pogłaskałem go po ramieniu i powiedziałem:
- Junhong... Chcę, żebyś przestał to robić.
W jego oczach zagościło zdziwienie i zdezorientowanie. W sumie mu się nie dziwiłem, w końcu prawie w ogóle się nie znaliśmy...
- Dlaczego?
Znowu to pytanie...
- Przecież ci już powiedziałem.
Pokręcił głową i przeczesał włosy palcami.
- Hyung, na ulicach są też inni, nie tylko ja. Wielu z nich jest jeszcze bardziej utalentowana, niż ja... Dlaczego im też nie pomożesz?
Czy ja jestem jakąś matką Teresą z Kalkuty, by się zajmować od razu całym półświatkiem w mieście? Przymknąłem powieki i policzyłem do dziesięciu, jednocześnie starannie układając swoją odpowiedź w głowie:
- Masz rację. Pewnie gdyby wtedy do samochodu podszedł inny chłopiec, chciałbym pomóc właśnie jemu. Ale to byłeś ty. Pokonałeś mnie w pojedynku. Jesteś cholernie dobrym raperem, Junhong. Co więcej, mogę ci pomóc. CHCĘ ci pomóc... Dlaczego po prostu się nie zgodzisz? Co ci stoi na przeszkodzie?
Nie potrafiłem już wyczytać niczego w jego oczach. Może byłem zbyt ostry i dosłowny? Przecież nie chciałem go przestraszyć, cały czas to sobie powtarzałem... Cholera. Moja twarz natychmiastowo przybrała nieco łagodniejszy wyraz i dodałem:
- Nie przejmuj się swoją mamą. Nią też się zaopiekuję. Obiecuję. Tylko... proszę. Zgódź się.
O nic innego nie prosiłem Boga w tamtym momencie, tylko o jedno ciche „dobrze, hyung”. Podświadomie czułem, że to się uda... Że będę dumny i z niego i z siebie. Jak to mówią: Pierwszy krok jest najważniejszy. Potem będzie już z górki...
Tak bardzo tego chciałem.

~*~

- Pogięło cię do reszty?
Położyłem palec na ustach, marszcząc groźnie brwi. Mogłem się tego spodziewać, że jak tylko Himchan wróci do domu, to zacznie się piekło. W końcu na pewno nie spodziewał się zastać w domu Junhong'a i to do tego śpiącego w jego łóżku.
- Nie miałem gdzie go położyć, wybacz... - odparłem najciszej jak mogłem, zamykając drzwi jego sypialni.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi... No dobra, o to też, ale nie tylko. - odparł głośno, wcale nie przejmując się śpiącym chłopakiem. Zaplótł ramiona na piersiach i posłał mi takie spojrzenie, że momentalnie poczułem się martwy. - Wyjaśnijmy sobie coś: Dobrze wiesz, że kompletnie nie obchodzi mi to, kogo pieprzysz i jak, ale GDZIE już tak...
- Boże, Himmie... - zmrużyłem oczy i pociągnąłem go za ramię do kuchni, by przypadkiem nie obudził chłopaka. - To nie tak...
- Jasne. Ile razy ja już to słyszałem...
Westchnąłem cicho i oparłem się o stół, patrząc na niego błagalnie.
- Dasz mi to w końcu wyjaśnić, czy nie?
Zmarszczył brwi, po czym rozłożył ręce, dając mi tym znak, że mogę mówić.
- Jak chcesz.
Zacząłem więc po kolei wyjaśniać mu całą sprawę: od wizyty w The East, po moją rozmowę z Junhong'iem. Przez cały ten czas Himchan patrzył na mnie ze zdziwieniem malującym się na twarzy. Gdy skończyłem, jego mina nie wyrażała niczego dobrego. Ze zrezygnowaniem wzruszyłem ramionami.
- To wszystko. Ja po prostu...
- Yongguk, jesteś kretynem. - odparł niemal natychmiastowo, opierając ręce na biodrach. - Czy ty wiesz, co u licha chcesz zrobić? Zamienić nieletnią dziwkę w sławnego na całą Koreę rapera? - pokręcił głową. - Wybacz, ale nie widzę tego...
- Nie pytam ciebie o zdanie. - wysyczałem przez zęby, sięgając do jednej z siatek leżących na stole i wyciągając z niej butelkę wody. - Już postanowiłem. Nie zostawię go przecież samego...
- Będziesz miał jeszcze przez niego kłopoty, zobaczysz. - mruknął, dosłownie przenikając mnie wzrokiem. - A co za tym idzie – ja również, gdyż jestem twoim najlepszym przyjacielem i współlokatorem zarazem.
- Nie martw się o mnie. Poradzę sobie. - nie miałem ochoty się z nim kłócić, nie dzisiaj. Odkręciłem butelkę i upiłem łyk gazowanej wody, mając wielką nadzieję, że się w końcu łaskawie zamknie.
Oczywiście się przeliczyłem.
- Gukkie, zastanów się... Nieważne, jak bardzo nie byłby utalentowany, wciąż jest jeszcze dzieckiem! Jeśli się wyda, co z nim robiłeś...
- Himchan, do ciężkiej cholery! - prawie wrzasnąłem, odkładając z hukiem butelkę na stół. - Dasz mi w końcu spokój i przestaniesz się wpierdalać w nieswoje sprawy? Rozumiem, że chcesz pomóc, ale zrozum, że tym razem sobie PORADZĘ. Zajmij się w końcu sobą i zostaw mnie samego!
Widocznie się tego nie spodziewał. Odsunął się gwałtownie i zamrugał powiekami, patrząc na mnie ze zdezorientowaniem. Westchnąłem cicho i pochyliłem głowę, próbując jakoś ochłonąć.
- Przepraszam. - powiedziałem po chwili. - Po prostu... Nie wiem, co się ze mną dzieje. Ty tego nie rozumiesz, ale ja czuję, że muszę mu pomóc...
Byłem świadomy tego, że jeszcze chwila i się kompletnie rozkleję. Ukryłem twarz w dłoniach, drżąc nieznacznie na całym ciele. Usłyszałem, jak Himchan przeklina pod nosem i powoli podchodzi do mnie, obejmując mnie uspokajająco w pasie.
- Spoko. Po prostu... nie wiem, czy przyzwyczaję się do świadomości, że od tej pory ten dzieciak będzie sypiał w moim wyrku...
Wytarłem oczy wierzchem dłoni, opierając brodę na ramieniu przyjaciela.
- Jak chcesz, to go położę u siebie...
- Byłbym wdzięczny.
Po raz kolejny zapanowała cisza, której nie miałem sił już przerywać. Słyszałem tylko leniwe tykanie zegara i nieco zbyt głośno pracującą lodówkę, którą już dawno wypadałoby wymienić. Ale prezentów od dziadków się nie wyrzuca...
- Gukkie? - usłyszałem jego szept po chwili.
- No?
- Tylko postaraj się nie zakochać... Wtedy to już na pewno będziesz miał kłopoty.


~*~

Wiedziałem, że przede wszystkim będę musiał zastąpić Junhong'owi ojca.
Nieważne, jak bardzo bolała mnie ta myśl, postanowiłem się do niej dostosować. Z racji, że zaliczkę za debiut dostałem dość pokaźną, postanowiłem odłożyć trochę pieniędzy właśnie dla niego. Przydadzą się, nim przygotuję go do przesłuchania. Byłem prawie pewien, że mój szef będzie nim oczarowany. Co nie zmieniało faktu, że musiałem nieco z nim popracować.
Już następnego dnia odebrałem go ze szkoły by nie tracić czasu i pojechaliśmy razem do studia. Po jego zachowaniu domyśliłem się, jak bardzo był poddenerwowany. Próbowałem go jakoś rozluźnić poprzez niezliczone kiepskie dowcipy, które usłyszałem od Himchana, ale w połowie drogi dałem sobie spokój, widząc że chłopak nawet nie reaguje. Zamiast tego włączyłem radio i zacisnąłem dłonie na kierownicy, wlepiając wzrok w drogę.
Po parunastu minutach byliśmy już na miejscu. Junhong cały czas zachowywał się tak, jakby tam mieli go co najmniej obedrzeć ze skóry. Urocze. Poklepałem go uspokajająco po ramieniu i zaprowadziłem w kierunku drzwi, które od paru miesięcy już stało dla mnie otworem.
Tego dnia byliśmy w studiu tylko we dwóch, nie licząc sprzątaczek i tym podobnych. Zaprowadziłem go do sali nagraniowej i posadziłem przy stole, by po chwili usiąść koło niego i odchrząknąć cicho:
- Jesteś gotowy?
Chłopak nie odpowiedział od razu. Delikatnie zagryzł dolną wargę i niepewnie pokiwał głową.
- Wiesz, myślałem o tym, żeby najpierw z tobą trochę potrenować... Potem przedstawiłbym cię szefowi i zapytał się go, czy możemy wystąpić jako duet. Potem zazwyczaj kariera sama się toczy... Co ty na to?
Po raz kolejny odpowiedziało mi milczenie. Zaczynałem się już powoli denerwować i zastanawiać nad tym, co znowu zrobiłem nie tak. Westchnąłem cicho i nachyliłem się nad nim.
- Junhong?
- Przepraszam hyung, ja... myślałem. - odparł w końcu, a ja odsunąłem się delikatnie.
- Nad czym?
- No bo... - podrapał się po szyi i spojrzał mi w oczy. - Myślałeś kiedyś o tym, by założyć zespół?
Moje brwi powędrowały ku górze, kiedy powoli przetwarzałem w myślach jego pytanie. Zespół? Nie no, jakoś nie bardzo widziałem siebie w zespole. To nie tak, że jestem samolubny i nie lubię się z kimś dzielić sławą i fanami... Ale Bang Yongguk jest indywidualistą. Artystą, człowiekiem niezrozumianym przez resztę społeczeństwa. Dla zespołu byłbym przede wszystkim ciężarem. Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się słabo.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł...
- Dlaczego? - mina chłopaka wyrażała przede wszystkim oburzenie. - To by było niesamowite! Stworzylibyśmy coś nowego, zespół jakiego nie było nigdy nie tylko w Korei, ale i na całym świecie! Poza tym... wtedy pewnie prędzej zwrócono by na nas uwagę... i... no wiesz... - zmieszał się i spuścił głowę w dół. Chwilę zastanowiłem się nad tym, co powiedział. Czyżby aż tak mu zależało nad tym, by założyć boyband? A może bał się, że ten świat może go zgnieść, jeśli nie będzie miał nikogo obok siebie? Co za śmieszna myśl. Przecież ja zawsze będę przy nim, prawda?
Po raz kolejny poklepałem go po ramieniu i odparłem:
- Skoro... tak uważasz. Że to by było dobre i w ogóle...
Podniósł na mnie wzrok i zamrugał ze zdziwieniem.
- N-naprawdę?
Wzruszyłem ramionami. Nie mogłem uwierzyć w to, na co się właśnie godzę. Ja i zespół? Matko kochana, Himchan mnie chyba wyśmieje...
- Pewnie. Tylko to trochę potrwa.... Wiesz, znalezienie innych chłopaków i tak dalej.
W tamtym momencie posłał mi najśliczniejszy uśmiech, który w życiu widziałem. I, o Boże, w życiu go nie zapomnę, przyrzekam...
- Dobrze, hyung~!

~*~

Tygodnie mijały szybciej, niż bym chciał. Kartki z kalendarza lądowały w koszu na śmieci, jedna za drugą, dzień po dniu, aż ten stawał się coraz chudszy i chudszy. Chociaż tak wiele się zmieniło, dużo rzeczy pozostało takich samych. Himchan wciąż narzekał, że nie kupuję jedzenia. Mój menager cały czas do mnie dzwonił, zmieniając koncept mojego singla co najmniej raz dziennie. Wciąż pomagałem Junhong'owi ćwiczyć głos, a on przestał w końcu sprzedawać swoje ciało, całkowicie zapominając o swojej przeszłości i smutkach.
Pewnego dnia, gdy odwiozłem go do domu, wcisnąłem mu w dłoń kilka banknotów. Gdy spojrzał na mnie ze zdziwieniem, uśmiechnąłem się i potargałem go po włosach.
- To dla twojej mamy. Pilnuj tylko, by przeznaczyła je na odpowiedni cel.
Nie uszedł mojej uwadze fakt, jak bardzo czuł się źle z tym, że mu pomagam. Oczywiście powtarzałem mu prawie codziennie, że ma się tym nie przejmować, jednak nie potrafiłem mu tego wybić z głowy. Długo przekonywałem go, by wziął te pieniądze, a gdy w końcu niechętnie się na to zgodził, dostrzegłem w jego oczach ból.
Wtedy po raz pierwszy go przytuliłem.
Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Pewnie dlatego, że każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo. Spodziewałem się, że mnie odepchnie, albo nie zrobi kompletnie nic. Zamiast tego odwzajemnił mój uścisk, mocno przywierając do mojego torsu.
- Proszę... Nie każ mi więcej o to błagać.
A tygodnie wciąż mijały...
Nigdy nie zapomnę jego piętnastych urodzin. Wróciłem właśnie do domu ze zdjęć do teledysku, ściskając w dłoni niewielką paczkę dla Junhong'a. Od paru dni moje włosy miały krwistoczerwony kolor, który jednak zdumiewająco dobrze do mnie pasował. Uśmiechnąłem się do siebie i sięgnąłem do spodni w zamiarze poszukania kluczy. Było jeszcze wcześnie, nie sądziłem, że ktokolwiek będzie w domu.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy w salonie zastałem nikogo innego, jak Himchana, pomagającego Junhong'owi w matematyce. Uniosłem pytająco brwi i schowałem paczkę za plecami. Z tego co wiedziałem, to Kim wciąż za nim nie przepadał. Marudził, gdy tylko oświadczałem mu, że Junhong zostanie na noc, twierdząc że on zaburza mu jego wewnętrzną równowagę. Dlaczego więc teraz zastałem ich siedzących obok siebie, pochylonych nad książkami jak para najlepszych kumpli?
Nie, żebym był zazdrosny, czy coś...
- Dzień dobry? - mruknąłem kiedy dotarło do mnie, że ani jeden, ani drugi nie zauważył mojego przyjścia. Himchan podniósł wzrok znad zeszytu nastolatka i posłał mi szeroki uśmiech.
- Ooo, Bangie, jesteś nareszcie~! - zaświergotał. - W kuchni masz obiad, zjedz szybko i chodź nam tu pomóż.
- No nie wierzę, w końcu jakiś przykład, przy którym wymiękasz? - odparłem drwiąco, na co Kim wzruszył ramionami. Junhong odłożył długopis na stół i podleciał do mnie z rumieńcami na policzkach.
- Cześć hyung!
- Witaj Hongie. Wszystkiego najlepszego. - powiedziałem wesoło i potargałem go po włosach, a następnie wyciągnąłem zza pleców paczkę dla niego. - Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Zachwycony chłopak natychmiast rozerwał papier, ponownie siadając na kanapie i, całkowicie oczarowany, zaczął ze wszystkich stron oglądać swój prezent.
Jego pierwsza maska.
- Najpierw chciałem ci kupić deskorolkę, ale masz już ich tyle, że zrezygnowałem z tego pomysłu. - westchnąłem, przysiadając lekko na oparciu. - Poza tym kiedyś wspomniałeś, że nie lubisz swojego podbródka i nie mógłbyś go normalnie pokazywać po debiucie... Uznałem, że to świetnie dopełniałoby twój image i rozwiązywało problem.
Natychmiast ją założył i delikatnie przytulił się do mnie, po raz kolejny pokazując, jak bardzo jest mi wdzięczny.
Nagle Himchan odchrząknął cicho, a ja odsunąłem się od Junhong'a, zerkając na niego kątem oka.
- Co jest?
- Musimy porozmawiać... Mamy z Junhong'iem do ciebie dwie sprawy. - odparł, porządkując książki na stoliku. Usiadłem wygodniej i zaplotłem ramiona na piersiach.
- Słucham.
- Hyung, Himmie zaśpiewał mi piosenkę przed tym, jak przyszedłeś! - powiedział rozpromieniony Junhong. - Nawet nie wiesz, jaki on ma cudowny głos!
- No i...?
- No i uważam, że byłoby cudownie, gdyby znalazł się w naszym zespole!
Musiałem się naprawdę mocno powstrzymywać przed tym, by nie wybuchnąć śmiechem. W jednym zespole ze mną? Czy on chce, byśmy się pozabijali? Nieważne, jak mocno się przyjaźniliśmy, Kim wciąż był niemożliwie głupi i wkurwiający i żaden jego domniemany talent tego nie zmieni. Mimo tego, jak bardzo się starałem, głośny chichot wydobył się z moich ust.
Jak na zawołanie, rzeczony wrzód na dupie oburzył się, jakby kompletnie nie rozumiał, z czego się śmieje.
- O co ci chodzi? Masz jakiś problem?
- N-nie, skąd. - odparłem, wycierając łzy rozbawienia. - Po prostu... Nie róbcie sobie ze mnie takich jaj, błagam!
- Ale to nie są żadne jaja hyung! - jęknął Junhong, patrząc na mnie błagalnie. - Himmie naprawdę genialnie śpiewa! Nigdy ci tego nie mówił, bo nie chciał przyćmiewać twojego blasku, a poza tym...
- ...Junhong, wystarczy.
- ... myślę, że dobrze by to zrobiło dla naszego wizerunku, w końcu zna się na modzie i tak dalej, w dodatku...
- Junhong...
- ... wy się przyjaźnicie, prawda? I do tego dosyć długo... Nie rozumiem, dlaczego nie poprosiłeś go o to wcześniej... No i...
- Junhong, zamknij się, błagam...
- ... Himmie powiedział...
Uniosłem ręce w obronnym geście, domyślając się, że jeśli czegoś nie zrobię, to potrwa to jeszcze bardzo długo. Nastolatek natychmiast zamknął usta a ja rzuciłem zdezorientowane spojrzenie Kimowi, który tylko prychnął cicho pod nosem.
- Zastanowię się. Zadowoleni?
- Jak tam chcesz...
Himchan wywrócił oczyma i rozsiadł się wygodniej na kanapie, wcale już na mnie nie patrząc. I dobrze.
- A ta druga sprawa?
Junhong natychmiastowo ponownie się rozpromienił i poprawił na kanapie.
- Hyung, znaleźliśmy idealny pseudonim dla mnie!
- Pseudonim? - podrapałem się po głowie. Nigdy przedtem o tym nie myśleliśmy... Sądziłem, że będzie chciał występować pod swoim prawdziwym imieniem, więc bardzo się zdziwiłem. - Jaki?
- Odrabialiśmy dzisiaj moją pracę domową z koreańskiego i była mowa o greckich bogach... - jego rumieńce przybrały na mocy, więc musiał być naprawdę podekscytowany. - Stwierdziłem, że personifikacja Zelosa naprawdę do mnie pasuje i...!
- Czekaj. - uniosłem dłoń na wysokość jego ramienia. - Dobrze zrozumiałem? Chcesz, by fani mówili do ciebie „Zelos”?
- Nie „Zelos”, tylko „Zelo”, kretynie. - odezwał się Himchan, niby od niechcenia przeglądając zeszyt Junhonga. Posłałem mu bardzo niecenzuralny gest, na co nastolatek zachichotał nerwowo.
- No dobrze, w takim razie „Zelo”. Ale dlaczego, przecież masz takie ładne imię...
- Jest nudne. - wydął policzki, a ja po raz kolejny stwierdziłem, że chyba nie mógłby być jeszcze bardziej uroczy. - Będąc Zelo mógłbym pokazać swoją prawdziwą stronę... No wiesz hyung! Tak jak rozmawialiśmy!
Tak. Prawdziwa strona Junhonga – silny, gniewny, dobrze się uczący nastolatek. Ale dlaczego akurat, cholera jasna, „Zelo”?
Stwierdziłem, że i tak z nim nie wygram w tej kwestii. Westchnąłem cicho i pokiwałem głową, ostatecznie godząc się z faktem, że od dzisiaj będę zmuszony zwracać się do niego per: „Zelo”.
- Niech ci będzie... A teraz wybaczcie, idę jeść.
- Obyś się udławił... Albo nadepnął na Lego.
- Zamknij się Himie, bo... bo wiesz.
Mój przyjaciel wywrócił oczyma i schował nos w zeszycie.
Wtedy jeszcze wszystko było w porządku.

~*~

Moje życie zaczęło się sypać w momencie, kiedy dołączył do nas JongUp.
W momencie w którym nam go przedstawiono już wiedziałem, że Zelo był nim kompletnie oczarowany. Co ja mogłem zrobić? Przecież już w pierwszym momencie zostałem jednogłośnie wybrany na lidera, miałem teraz pokazać swoją dziecinną stronę i po prostu dać po sobie poznać, jak bardzo zazdrosny jestem? O nie, nie ma mowy.
Stałem i patrzyłem, jak obaj chłopcy gadają z wypiekamy na twarzach o tańcu, deskorolkach i innych rzeczach, którymi interesowali się ludzie w ich wieku. Jednym uchem słuchałem Himchana i jego wywodu na temat butów naszego menagera, cały czas uważnie ich obserwując. Kiedy taki się stałem? Przecież to tylko Junhong... Dzieciak, któremu pomogłem się wybić.
Dzieciak, któremu pomogłem wyjść z półświatka i skończyć z prostytucją.
Dzieciak, którego kiedyś przeleciałem.
Zacisnąłem zęby, natychmiastowo odwracając wzrok. Jak w ogóle mogłem dopuścić do siebie myśl, że chciałbym zrobić to jeszcze raz... Miał tylko piętnaście lat! Nie chciałem, by to wszystko do niego powróciło. Był taki niewinny... Nieważne, jak ja mocno go pragnąłem.
Pierwszy raz zauważyłem to wtedy, gdy nagrywaliśmy Never Give Up. To spojrzenie, które mi posłał podczas rapowania swojej zwrotki sprawiło, że dziwny dreszcz przeszedł mnie po plecach, a serce mimowolnie zabiło mocniej. Może to tylko oznaka przywiązania? Nie wiedziałem. I nie chciałem się dowiadywać. To był Zelo... mój Junhong.
Chłopiec który sprawił, że napisałem swoją pierwszą miłosną balladę.
Wyrzuciłem ją szybciej, nim ktokolwiek ją zobaczył. Wiele miesięcy później będzie mi dane znaleźć ją podczas pakowania swoich rzeczy, jednak wtedy najzwyczajniej w świecie było mi wstyd. Nie mogłem. Najzwyczajniej w świecie nie potrafiłem.
Musiałem jakoś znosić świadomość, że nie jestem już jego jedynym hyungiem. Trzymałem jednak cały ten ból głęboko w sercu, starając się nie wychylać ze swoimi uczuciami. Mieliśmy być zespołem. Tutaj takie rzeczy nie powinny być dopuszczane... Szczególnie między najstarszym i najmłodszym z jego członków. Pomijając już sprawę tej samej płci, z tym pogodziłem się już dawno temu...
Te urocze, blond loczki tak bardzo go zmieniły, że aż prawie nie uwierzyłem, że to ten sam chłopiec, który jeszcze niecały rok temu miał czarne włosy, luźną bokserkę w paski, czarne spodenki do kolan i kolorowe martensy. Kiedy nasz zespół był już w komplecie i mogliśmy się już nazywać „Best Absolute Perfect”, stwierdziliśmy, że to już czas.
Podczas nagrywania naszego pierwszego mv coś we mnie pękło.
Wiedziałem, że nie dam rady już tak dłużej żyć. Nie mogłem go po prostu obserwować, kiedy tak uroczo uśmiecha się do kamery, gestykuluje, gdy wyjaśnia coś reszcie, lub robi skruszoną minę, gdy reżyser znowu na niego krzyczy za przyniesienie całej sterty cherry tomatoes na plan. Tyle razem przeżyliśmy, więc wiedziałem, że ma do mnie bezgraniczne zaufanie. Wie, że nie zrobiłbym mu krzywdy, nie potrafiłbym. Może więc ta myśl skłoniła mnie do tego, by zrobić pierwszy krok...? Nie wiem. Szczerze powiedziawszy, to zachowałem się po prostu spontanicznie. Nie planowałem niczego, wtedy na pewno bym zwariował. Poczekałem, aż cała ekipa rozejdzie się do domów i zostanę tylko ja i on, pochyleni nad laptopem, oglądający ostatnio nakręcone sceny. Widziałem, jak kręci nosem na to, jak wygląda jego podbródek na zbliżeniach, jednak tylko śmiałem się z niego nerwowo, na co on jeszcze bardziej się oburzał. Zbyt uroczo.
- Uhm... Zelo... - powiedziałem w końcu, gdy wyłączył komputer i wstał, by sięgnąć po swoją torbę.
- Tak hyung?
- Możemy porozmawiać? - poprosiłem cicho, bębniąc palcami w blat stołu. Rzucił mi niepewne spojrzenie, po czym pokiwał głową i ponownie przysiadł na krześle obok mnie.
- O co chodzi?
Po raz kolejny nie wiedziałem, jak zacząć. Wlepiłem wzrok w zapomnianego przez nas obu laptopa i starannie poukładałem sobie słowa w jedną, spójną całość, starając się zignorować przyspieszone bicie mojego serca, które jeszcze chwila, a na pewno wyskoczyłoby z mojej piersi.
- Ja... Zelo, pamiętasz ten wieczór, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy? - powiedziałem nieśmiało, zerkając na niego kątem oka. Nastolatek spiął się nieco i oparł się łokciem o brzeg stołu.
- Znowu zamierzasz mi wypominać moją przeszłość? - odparł. Jego głos był tak smutny, że natychmiast pokręciłem przecząco głową.
- Nie, to nie tak! Po prostu... Wtedy, kiedy cię pocałowałem, zachowałeś się... Nawet nie wiem, jak to nazwać. - westchnąłem. - Dlatego...
Przerwałem w momencie, w którym zagryzł dolną wargę i wlepił wzrok w ścianę. Czekałem, aż powie cokolwiek... Da mi chociaż jeden znak, że mogę mówić dalej i mieć to już za sobą.
- Zelo...
- Hyung, to był mój pierwszy pocałunek. - rzekł tak cicho, że musiałem się nad nim delikatnie nachylić, by to dosłyszeć. Natychmiastowo wytrzeszczyłem oczy, nie mogąc w to uwierzyć. - Nikomu wcześniej nie pozwoliłem się pocałować...
- Ja... - po raz kolejny poczułem się okropnie. Pewnie chciał chociaż z tym zaczekać na kogoś odpowiedniego... - Przepraszam...
- Nie, nie przepraszaj hyung. - odparł niemal natychmiast, podnosząc na mnie swoje piękne, karmelowe oczy, błyszczące łzami. - Bo teraz wiem, że to nie był błąd. Jesteś najlepszym, co mnie mogło w życiu spotkać. Gdyby nie ty... Nie wiem, co by się ze mną stało. Dziękuję Bangie. Także i za to, że mnie wtedy pocałowałeś...
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu tak długo, że aż straciłem poczucie czasu. Mogła minąć minuta, godzina, albo i nawet cała noc. Kiedy w końcu do siebie doszedłem, dotarło do mnie, że po moich policzkach również spływają łzy. Szybko wytarłem je wierzchem dłoni i powoli przysunąłem się do chłopaka, obejmując go ciasno ramionami.
- Jesteś całym moim życiem, Zelo. - szepnąłem mu prosto do ucha, by po chwili schować twarz w jego pachnących włosach. Czułem, jak nasze serca gwałtownie przyspieszają, wybijając ten jeden jedyny rytm, który zdawał się wyrażać wszystko. Smukłe palce blondyna zacisnęły się na moich ramionach, kiedy jeszcze mocniej wtulił się w moją pierś. Chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie. Po raz kolejny o nic innego nie prosiłem...
- Dziękuję hyung. Za wszystko.


~*~

Himchan już na początku zwykł nabijać się z nas i naszego związku, nazywając go „białym małżeństwem”. Zazwyczaj po prostu go ignorowałem, a przynajmniej starałem się, póki pewnego dnia nie uwiesił się na moim ramieniu i zaczął nadawać jak popierdolony: „
oooh, kiedy to w końcu zrobicie, spójrz jaki Zelo jest zdesperowany, no Baaangie, nie bądź idiotą~”.
Ta. Tak jakby to największym idiotą w całym zespole to jest właśnie on.
Nie, że nie chciałem tego z nim zrobić. Po prostu... Czekałem na odpowiedni moment. Tak, wiem jak to brzmi. Przecież robił to już nie raz, nie powinno to być dla niego aż takim problemem. Jednak od pewnego czasu to nie był już ten sam Junhong, którego spotkałem wtedy, na ulicy. Nie mógłbym go ot tak po prostu zaciągnąć do łóżka. Chciałem, by nasz drugi raz był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, przepełniony uczuciem i emocjami. Dlaczego ten debil Kim nie mógł tego zrozumieć?
Obserwowałem uważnie mojego chłopaka przez całą promocję No Mercy. Okropnie urósł, to chyba była jedyna rzecz, której nie potrafiłem przeżyć. Mógł już normalnie stanąć nad nami wszystkimi i napluć nam na głowy. I weź tu go jakoś normalnie obejmij czy posadź sobie na kolanach, by nie mieć kompleksów...
Po naszym ostatnim występie w Music Banku podszedł do mnie i jakby nigdy nic mocno się do mnie przytulił. Wdychałem w nozdrza jego znajomy, przyjemny zapach, mieszający się z delikatną wonią potu i lakieru do włosów. Westchnąłem cicho i objąłem go delikatnie w pasie, podświadomie wiedząc, że nadszedł już czas. W końcu mogliśmy ponownie stać się jednością. Tylko najpierw trzeba było jakoś pozbyć się Himchana i reszty...
Moje stare mieszkanie było najlepszą alternatywą. Zapuszczone, brudne i zakurzone, ale wciąż znajome, chowające w sobie tak wiele wspomnień, że nie potrafiłem go sprzedać. Zaraz po występie pojechaliśmy właśnie tam. Nawet nie musiałem jakoś specjalnie obserwować Zelo, by wiedzieć, że domyśla się, gdzie i po co jedziemy. Mądry dzieciak.
Zaczęliśmy już w samym progu, nim którykolwiek z nas zdążył ściągnąć buty. Przyciągnął mnie do siebie w gorącym pocałunku, od którego momentalnie zakręciło mi się w głowie. Czułem jego zimne, sprawne palce dosłownie wszędzie: na szyi, plecach, karku, brzuchu, piersiach, twarzy... Nie mówiliśmy nic. Słowa w tej sytuacji były jak najbardziej zbędne. Liczyły się tylko czyny i to, jak bardzo mogliśmy się nimi nawzajem uszczęśliwić.
Najpierw wylądowaliśmy na kuchennym stole, gdzie tyle razy pomagaliśmy mu z Himchanem odrabiać zadania domowe. Większość naszych ubrań pozostała właśnie tam, rozrzucona po podłodze, stole, szafkach i krzesłach. Zsunąłem usta na jego szyję, po raz kolejny zachwycając się gładkością skóry Zelo, stworzonej specjalnie po to, by ją całkować bez końca.
Chwyciłem go pod kolanami i szybko zaniosłem do salonu, gdzie był nasz kolejny przystanek. Opadliśmy na kanapę, a ja przypomniałem sobie naszą pierwszą rozmowę w tym miejscu, której przenigdy nie zapomnę. Wplątał palce w moje włosy a ja westchnąłem cicho, przesuwając palcami po wewnętrznej stronie jego ud. To właśnie tam pozbyliśmy się reszty naszych ubrań, by po chwili kompletnie nadzy i rozpaleni znaleźć się w mojej starej sypialni.
To właśnie tam na moment ściągnął maskę niewinności, która towarzyszyła mu przez ostatnie półtorej roku, siadając wygodnie między moimi nogami i zajmując się mną tak dobrze, że chyba nikt by mi w to nie uwierzył. Już samo spojrzenie, które posłał mi z dołu sprawiło, że znalazłem się na granicy ekstazy. Głośny jęk, szelest kołdry, jego chichot i delikatny odgłos pocałunku.
- Kocham cię, Jelly.
Jednym ruchem znalazł się pode mną, a ja po raz kolejny zatraciłem się w dotyku i smaku jego cudownego ciała. Oplotłem jego nogi wokół swoich bioder, jednocześnie wsuwając trzy palce do jego ust.
Tak bardzo chciałem, by to wyglądało perfekcyjnie. Dokładnie tak, jak na to zasłużył.
Podczas przygotowywania nie wydobył z siebie żadnego dźwięku, który zdradzałby ból. Patrzył na mnie z takim zaufaniem, że po raz kolejny poczułem się niesamowicie wyjątkowy. Posłałem mu uspokajający uśmiech i pogłaskałem go po policzku, obiecując że będę ostrożny.
- Spokojnie Bangie. Wszystko będzie w porządku.
Co za cudowny dzieciak.
Pierwsze co poczułem, to niesamowite ciepło i ciasnota, jeszcze większa niż ostatnim razem. Uznałem to za dobry znak, przyciągając go do siebie mocno. Poczekałem, aż się do mnie przyzwyczai, cały czas składając delikatne pocałunki na jego ustach, policzkach i czole.
- W porządku.
Pierwsze nieśmiałe pchnięcie – delikatny dreszcz u podstawy kręgosłupa.
Drugie, nieco pewniejsze – pierwszy cichy jęk chłopaka.
Trzecie i czwarte – paznokcie wciskające się w skórę na moich ramionach.
Piąte, szóste i siódme – kolejny, pełen uczucia pocałunek.
Ósme – jego nogi mocniej zaciskające się wokół moich bioder, następny jęk, tym razem jeszcze głośniejszy.
Dziewiąte, dziesiąte – cicha prośba o więcej, mocniej, szybciej.
Jedenaste – moje pierwsze westchnięcie.
Dwunaste, trzynaste, czternaste – jeszcze jeden pocałunek.
Piętnaste, szesnaste – krzyk Zelo, a konkretniej moje imię.
Siedemnaste, osiemnaste – znajome ciepło na podbrzuszu, kolejne westchnięcie.
Dziewiętnaste, dwudzieste - „Hyung... jestem, ah... t-tak blisko...!”
Dwudzieste pierwsze, dwudzieste drugie - „Wiem kochanie... ja też”
Dwudzieste trzecie – „Bangie...ah!”
Dwudzieste czwarte - „Jelly...!”
Dwudzieste piąte – koniec.
Opadam bezwładnie na jego ciało, nie przejmując się tym, że jego nasienie plami pościel i mój brzuch. Oddycham głośno i nierówno, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Ręce Zelo powoli zsuwają się z moich ramion i lądują bezwładnie po obu stronach jego ciała. Podnoszę się delikatnie i patrze prosto w te jego piękne, karmelowe, zamglone oczy. Uśmiechamy się do siebie, a ja słyszę jego cichy, nieśmiały szept:
- Też cię kocham, hyung...

~*~

Jest ten wyjątkowy dzień, a właściwie chłodny, październikowy poranek, który jak zwykle spędzam w naszym pokoju, obserwując jak śpi. Przytula do siebie ukochaną maskotę Tygryska, ubrany w mój stary, o wiele na niego za duży sweter, przykryty szarym kocem. Uśmiecham się i przysiadam na krawędzi łóżka, nie mając serca go budzić. Ten piękny widok dołączy do wyjątkowej przegródki w mojej głowie, w której umieszczam każdą jedną chwilę spędzoną z Zelo od samego początku. Podnoszę prawą dłoń i delikatnie zakładam niesforny kosmyk włosów za jego ucho. Chłopak marszczy uroczo nosek, jednak nie otwiera oczu, mocniej przyciskając do siebie maskotkę.
- Wszystkiego najlepszego, Junhong. - szepczę i składam na jego policzku delikatny pocałunek. Nie mogę uwierzyć w to, że to wciąż ten sam chłopiec. Chłopiec, który zmienił całe moje życie, wywrócił je do góry nogami i sprawił, że stałem się lepszym człowiekiem...
Wyciągam telefon i robię mu zdjęcie, chcąc podzielić się tą cudowną chwilą z całym światem. Mogą nie wiedzieć, kim dla siebie jesteśmy, jaka jest nasza historia i ile przeszliśmy, bo to już na zawsze pozostanie tylko i wyłącznie dla nas, naszą siłą i własną, osobistą opowieścią.
Miałem rację. Byłem dumny z siebie, z niego i z nas.
I nie żałowałem niczego.
- Śpij dobrze, słodki Zelo... - po tych słowach chowam telefon do kieszeni i sięgam po notes w zamiarze napisania kolejnej, miłosnej ballady, dedykowanej właśnie jemu.

12 komentarzy:

  1. oesu, oesu, oesu...
    Czytając to, naprawdę miałam wrażenie, że tak powstał B.A.P. I w ogóle pisane w osobówce mojego ulubionego członka zespołu, którego po prostu ubóstwiam. W twoim opowiadaniu był naprawdę świetny i przede wszystkim taki 'realny', jeżeli wiesz o co mi chodzi.
    Himchan był najlepszy X''D Taak, wiem, długi ten komentarz, nie ma co, ale naprawdę nie wiem, co mogłabym jeszcze tutaj napisać. Chyba to, że życzę ci wiele, wiele weny!
    Hwaiting! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. faskjflajdsfdskjngvzjlkfghsdfgjsdhgsjdfh tak dawno nie czytałam tak dobrego opowiadania ;_____; jestem taka spełniona ;_______; (if you know what I mean) i ogólnie to cudownie pięknie idealnie ;______; idę umierać w spokoju [*]

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje się tak bardzo truue <3~
    Kocham Cie noona, ijdhgufisjhdfkla.
    Czekam na drugą wersję zadedykowaną mnie oczywiście !! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę nie rozumiem, jak ludzie mogli nie skomentować najnowszego rozdziału ST. On był tak dobry, że od razu po przeczytaniu rzuciłam się do komentowania, a ,o ile pamiętam, było późno w nocy xd Musisz wiedzieć, że jak przeczytałam ostatnio ffa z dużą ilością błędów, to jednym z dwóch blogów, na które weszłam odreagować, był właśnie Twój blog! Czytając Twoje opowiadania to naprawdę święto lasu, kiedy mogę się do czegoś przyczepić, a są to zazwyczaj takie błahostki jak literówki. Twoje teksty to balsam dla mojej piszącej (niby xd) duszy. Nie dość, że są ciekawe, to jeszcze konstrukcja i długość zdań są dobre, nie przesadzasz np. z porównaniami, długość jest zadowalająca, no i warsztat, wobec którego pałam gorącą jak ogień piekielny zazdrością. Nie żartuję. Piszę już dosyć długo, bo ponad połowę swojego nędznego życia i muszę Ci powiedzieć, że nigdy nie napisałam tylu tekstów, ile Ty masz na tym blogu. Nigdy. Ponadto, jakoś nie czuję, patrząc na swoje pożal-się-Boże-dzieła, że mam warsztat godzien prawie 10 lat pisania (bo mniej więcej za 2 miesiące tyle minie, odkąd zaczęłam, a 8 lat odkąd wzięłam to na poważnie). Moje opowiadania tego nie odzwierciedlają i ja to wiem. Dlatego ilekroć czytam coś Twojego, a często tu zaglądam ostatnio, czuję to specyficzne ukłucie w sercu, jakby starające mi przekazać "O! To jest coś, co powinnaś osiągnąć! Tak powinien wyglądać twój warsztat, blog i folder z innymi tekstami!". I już wiem, na czym mam się wzorować, do czego mam dążyć. I za to Ci dziękuję. Za Twoją ciężką pracę, za Twoje poświęcenie, za Twoją pasję, za Twój czas i za to, że stałaś się dla mnie prawdziwym wzorem literackim. Chciałabym mieć w sobie tyle samozaparcia :3 I choć najwyraźniej jesteś ode mnie rok młodsza (coś pisałaś na wiosnę, że w tym roku masz testy, więc musisz mieć 16 lat ^^), to nie jest dla mnie żaden wstyd ani hańba, podziwiać Cię :D
    Naprawdę czułam, że muszę Ci to wszystko napisać. Mam nadzieję, że nie jesteś o to zła i że to jakoś pomoże w trudniejszych momentach ^^'
    Co do tego ficka- mówiłam już, że w ogóle nie znam tego zespołu? XD Może raz czy dwa usłyszałam jakiś utwór w Radiu Aoi. Ale wiesz? Nawet mimo tego, przez Twoje ficki z całego serca shipuję BangLo xD Nie znając w ogóle zespołu! XD Ale na pewno się z nimi zapoznam. Jak mogłabym inaczej? W końcu powstają o nich tak wspaniałe opowiadania jak to, któremu właśnie przez bite pół godziny piszę na telefonie komentarz :3
    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę wszystkiego dobrego, weny i czasu na jej spożytkowanie! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oja... nie, po raz kolejny nie wiem, co mam napisać. Jestem zaskoczona, nigdy nikt mi nie powiedział niczego takiego... Zawsze 'popraw to, to jest źle, to brzydko wygląda, nie, o tym nie pisz...'... Naprawdę poprawiłaś mi humor mimo tego, jak dzisiejszy dzień będzie bardzo beznadziejny... I dziękuję za to, że zabierasz się teraz za poznanie B.A.P, to naprawdę wspaniały zespół i myślę, że nie stracisz czasu ^^
      Jeszcze raz dziękuję i przepraszam za chaotyczny komentarz, spieszę się do szkoły, jak przez połowę swojego życia... XDD

      Usuń
  5. Piszesz cudownie :D Masz ogromny talent i rozwijaj się w tym kierunku albo pisz więcej dla nas <3 (osobiście wolę tę drugą opcję :D Twój styl pisania jest spokojny i pokazujesz, że nigdzie się nie śpieszysz, nie opisujesz wszystkiego w nadmiarze tylko to co jest potrzebne aby tekst czytało się miło :) trafiłaś akurat z opowiadaniem ponieważ uwielbiam BangLo ♥ Trzymam za ciebie kciuki abyś nadal pisała tak dobrze jak teraz i zapraszam do mnie www.2Min-fantasy.blogspot.com ~El

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniały fanfick. Jak każdy poprzedni twojego autorstwa. No i Himchan i jego zajebistość

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow. Po prostu wow. To było niesamowite. Masz talent i to ogromny. Pisz dalej, bo teraz wiem, że nie dam spokoju twojemu blogu. <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytam to sobie i czytam. I tak się bałam, ze będzie smutne zakończenie. Szczególnie, jak "pojawił się Jongup", to pomimo swojej miłości do niego chciało mi się na niego krzyczeć, ze mi BangLo rozwala :/
    I kocham Himchana tutaj cfjhnsfwhkfhwkfhwkfhfwkhwkf normalnie love<3
    Końcówka mi się strasznie podobała, to nawiązanie to tego uroczego zdjęcia Pomidorka było wprost genialne! I nie mogę się doczekać kolejnej części, o
    Buzi!

    OdpowiedzUsuń
  9. Przez ciebie płakałam na smucie.
    Co jest ze mną nie tak?

    OdpowiedzUsuń